OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Halloweenowy off-road w Transylwanii. Rumunia.

Wyprawa do Rumunii to kontynuacja rozpoczętej latem przygody akademii FujiFilm z off-roadem i samochodami marki jeep. Po warsztatach fotograficznych na polskich poligonach i torach do jazdy terenowej przyszedł czas na prawdziwą wyprawę do kraju Drakuli.

Wypad do Rumunii był eskapadą w poszukiwaniu złotej jesieni, tymczasem pokłoniły się nam wszystkie cztery pory roku, które odkryły przed nami kraj Drakuli w każdym humorze i nastroju. Zmienne warunki atmosferyczne wymagały od nas wytrzymałości, umiejętności szybkiej akomodacji oka, a także sprzętu oraz przystosowania do panującej pogody. Za cel postawiliśmy sobie dotarcie do dzikich terenów Rumuni, by uwiecznić na zdjęciach wszystko, co szczelnie wypełnia przestrzeń tego kraju pomiędzy typowymi, turystycznymi zakątkami.

W sprzęt fotograficzny wyposażyła nas firma Fuji, a pokonywanie nierówności terenu było możliwe dzięki trzem dzielnym wranglerom, udostępnionym przez firmę 99rent specjalizującą się w profesjonalnym doborze auta do celu, jakości drogi i wymagań kierowcy. Poczuliśmy się wyróżnieni również z tego powodu, że firma jest sponsorem polskiej reprezentacji, a w naszą podróż wyruszaliśmy tuż po tym jak biało- -czerwoni wywalczyli awans na MS w Rosji.

11 osób, w doskonałych nastrojach i w pełnej gotowości, ruszyło w nieznane. Jak to mówią: ahoj, przygodo! Kierownikiem i przewodnikiem wyprawy był Jacek Bonecki, empiryk fotografii, a przy okazji weteran wielu off-roadowych i fotograficznych eskapad

Bukowina w deszczu i w śniegu

Mieliśmy ambitne plany, by eksplorować bukowinę wraz z jej urokliwymi drewnianymi kościołami i niewielkimi wioskami. Pogoda była jednak w zdecydowanej opozycji do naszych planów, ale my się nie daliśmy – w końcu jeepami podróżują tylko twardziele. W naszych oczach widać było dezorientację, a przewodnik bez litości, co rusz, zatrzymywał kolumnę aut i wskazywał kierunek, temat oraz przesmyki światła. Okazało się, że taka pogoda może być urzekająca i pomimo początkowego osłupienia dzielnie i z pasją korzystaliśmy z każdego przystanku na sprawdzanie sprzętu i swych umiejętności. Poddaliśmy się temu wszyscy, bez wyjątku. I… nie żałujemy!

Po jesieni przyszedł czas na zimę w górach. Podróżowaliśmy powoli, podpierając i napędzając się „czterema łapkami”. Nasz trud jednak się opłacił, gdyż udało nam się wykonać fantastyczne panoramy w śniegu. Paradoksalnie chłód, kurzawa i posępne chmury nie odstraszały nas, a wręcz przeciwnie – stworzyły klimat, jaki często możemy osiągnąć jedynie dzięki filtrom i efektom w postrodukcji.

Następnie ruszyliśmy w stronę miejsca, znanego wszystkim odwiedzającym Rumunię, czyli do Transylwanii, zwiedzając Sighisoarę, Braszów i okoliczne, warowne wioski saskie. Jednym z obowiązkowych punktów był Wesoły Cmentarz w Sapanta. To wyjątkowe miejsce, dlatego tym bardziej cieszy, że udało się je uwiecznić na zdjęciach, mimo ulewnego deszczu, który zmusił do kreatywnego podejścia do sztuki fotografowania. Takie atrakcje zawdzięczaliśmy szalejącemu nad Europą huraganowi Gregory.

 

Podczas zwiedzania Wesołego Cmentarza przyszła również chwila na refleksję i wdzięczność, a to za sprawą jednego z epitafium: Jestem Mihaju, syn Mihaia. Gdy prowadziłem swe auto, byłem w poważnych kłopotach i zakończyłem życie we wsi Sarasan. Tam dopadł mnie zły los, gdy wpadłem w poślizg i uderzyłem w drzewo, kończąc nagle swój żywot. Teraz mówię do was, drodzy rodzice: nie trwajcie resztę życia w smutku, wszak dawaliście mi dobre rady. Sam jestem sobie winien zbytniej prędkości za kółkiem. Nie powinien jechać tak szybko, a teraz widzę, co zrobiłem i że gniję w ziemi. Żyłem 20 lat. Zmarłem w 1994.

Przez całą wędrówkę po Rumunii towarzyszyły nam różne przygody – nie ominęły nas drzewa powalone na drogę, ludzie biorący naszego przewodnika za proroka, krowy dumnie paradujące środkiem ulicy czy łany owiec wylewające się na dukt. Każda z tych sytuacji była jednak dobrą okazją do wykonania nietuzinkowych zdjęć, również portretów przedstawiających twarze, na których bruzdami malowały się miliony uśmiechów i strapień.

Naszym kolejnym celem była Droga Transfogarska, która okazała się jednak zamknięta (wskazówka dla chętnych posmakować Rumunię: ze względu na warunki atmosferyczne trasa bywa zamykana pomiędzy listopadem a majem). Nie było to dla nas zbyt dużą przeszkodą, gdyż postanowiliśmy ominąć tę drogę przez góry, jadąc nieprzerwanie off-roadem i przemierzając w ciągu jednego dnia zaledwie kilkadziesiąt kilometrów oraz fotografując pełną kontrastów Rumunię. Stroniliśmy od tego, co oczywiste, czyli zabytków oraz komercyjnych i turystycznych miejsc. Nieustannie szukaliśmy za to dzikiej i jakby zastałej w czasie Rumunii, która dla nas była tą atrakcyjną, wypatrywaną i pożądaną.

Zatrute jezioro

Zostawiając rodzinne strony Drakuli, pojechaliśmy w kierunku Kluż-Napoka, gdzie nieprzerwanie penetrowaliśmy bezdroża i zapomniane wioski – wszystko oczywiście pod okiem Jacka, który narzucał bezlitosne tempo. Pomimo tego, a może właśnie dzięki temu, wszyscy byli bardzo zadowoleni, bo udało nam się uzbierać sporo materiału fotograficznego i zobaczyć kawał Rumunii.

W tym tempie zmierzaliśmy do głównego celu naszej wyprawy – zatrutego jeziora. Znaki, które mijaliśmy po drodze, złowrogo komunikowały zakaz wjazdu oraz fotografowania. Nasze jeepy piłowały po off-roadzie, doskonale pokonując bezdroża, błoto, chlapę i pochyły teren. Było ekstremalnie, więc nie polecamy zapuszczania się w tamte rejony bez napędu na cztery koła. Już sam dojazd do jeziora niewątpliwie był atrakcją, ale najlepsze czekało na nas po dotarciu na miejsce.

Trącące grozą, ale i pełne niepowtarzalnych kadrów i widoków jezioro wyglądało przepięknie o tej porze roku. To niespotykane, widzieć jedynie wieżę kościoła i czubki drzew, jednocześnie mając świadomość, że pod warstwą mułu, wody i odpadów przemysłowych tętniło kiedyś życie. Swoje robią też barwy nawierzchni jeziora, która mieni się metaliczno-tłustym filmem kolorów jesieni: złotem, żółciami, bielą i tęczowymi powłokami. Same nabrzeże jest bardzo różnorodne – od bujnej zieleni drzew po przysypane przemysłowym pyłem cmentarzysko konarów. To miejsce było kwintesencją naszej wyprawy. Wyżyliśmy się zarówno fotograficznie, jak i off-roadowo.

Ten mocny akcent zakończył naszą eskapadę i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że wszyscy uczestnicy zdali egzamin. Zmęczeni i przepełnieni Rumunią wróciliśmy do domu, po drodze robiąc pit-stopy na zdjęcia – Jacek z precyzją szwajcarskiego zegarka przewidywał, gdzie znajdują się miejsca, w których czekała na nas tajemnicza mgła, oldschoolowe semafory i koczowniczy pasterze gotujący strawę na ognisku…

autor: Jacek Bonecki, zdjęcia: autor

...a może to też Cię zainteresuje: