OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Borneo

W poszukiwaniu Camel Trophy

 Borneo to niezwykła wyspa, na której 80-tki pełnią rolę ambulansów medycznych, a odrestaurowane 40-tki dostają drugie życie jako pomoc drogowa. Miejscowi uważają, że samochód bez napędu na cztery koła to nie samochód, chyba że marki Proton. Wyspa dzisiaj niczym już nie przypomina tej znanej nam z relacji Camel Trophy. Lasów deszczowych już prawie nie ma, a drogi do plantacji palm olejowych w ekspresowym tempie pokrywają się asfaltem. Czy mimo wszystko wato zobaczyć tajemniczą wyspę?

Plan na Borneo

Wybierając się na Borneo nie mieliśmy sprecyzowanych planów. Środek transportu postanowiliśmy znaleźć już na miejscu. Oczarowani opowieściami o słynnym rajdzie Camel Trophy, który w 1993 roku obył się właśnie na Borneo w rejonie Sabah, postanowiliśmy sprawdzić, jak jest tam naprawdę. Co miało nas czekać po przylocie, tego nie wiedzieliśmy, aż do momentu opuszczenia pokładu samolotu w Kota Kinabalu. Informacji dotyczących podróżowania po Borneo w języku polskim jest jak na lekarstwo. Albo po prostu nie udało nam się ich znaleźć. Nasze zaopatrzenie było bardzo ubogie – w posiadaniu mieliśmy jedynie przewodnik Lonely Planet oraz informacje z kilku stron australijskich backpakersów. Nasz plan nie był zbyt wyszukany – chcieliśmy po prostu ruszyć w głąb zielonej wyspy. Zielonej, jak nam się wówczas wydawało…

Rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca niż przypuszczaliśmy. Już po wyjściu z lotniska zobaczyliśmy, że największe miasto regionu – Sabah –  nie jest zbitym z desek małym miasteczkiem, a prężnie rozwijającą się aglomeracją. W końcu Malezja to jedno z najnowocześniejszych państw w Azji. Parking obok lotniska obfitował we wszystkie dostępne modele Land Cruiserów, począwszy od J4, kończąc na najnowszej 200-tce. Wtedy też zobaczyliśmy pierwszych turystów – Australijczyków, Niemców i Chińczyków. To był dla nas ważny znak. Od razu zrozumieliśmy, że nie będzie tutaj tanio. Potwierdzić miał to wkrótce również nasz przewodnik, który nota bene na miejscu okazał się całkowicie bezużyteczny. Książka była chyba najgorszym poradnikiem, z jakim mieliśmy kiedykolwiek do czynienia. A korzystaliśmy już z kilkunastu. Wiadomości w nim zawarte skupiały się wokół informacji na temat miejscowego biura podróży i jego usług. Tym z pewnością nie byliśmy zainteresowani, a o podróżowaniu na własną rękę praktycznie nie było mowy. Jedyna informacja na ten temat zamieszczona w przewodniku sugerowała, że raczej nie da się tego zorganizować.

Kota Kinabalu

Pierwsze dni w Kota Kinabalu upłynęły nam na poszukiwaniach wehikułu, którym moglibyśmy poruszać się po wyspie. I nie mam tutaj na myśli wszechobecnych Protonów, czyli mikro samochodów, które rozwijają makro prędkości na szutrowych drogach, pod warunkiem, że za kierownicą siedzi miejscowy. Wybór padł na Isuzu D-Max 3.0l diesel.*

Był to najtańszy, dostępny w wypożyczalni pojazd z napędem 4×4. Do tego pick-up z pokrywą na pace, która pozwalała nam przerzucić plecaki do bagażnika i tym samym mieć miejsce do spania.

Samochód wypożyczyliśmy od Abdula del Abdula. Zdecydowaliśmy się na koszt dodatkowy, jakim był GPS. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że mapy na Borneo nie istnieją, nawet Google Maps ma problemy. Zaopatrzeni w prawie terenowy samochód, dwa plecaki, nieprzydany przewodnik i papierową mapę zakupioną w księgarni obok wypożyczalni, ruszyliśmy w drogę. Jedynym celem, który kierował naszymi działaniami, była niegasnąca myśl o Camel Trophy 93′. Pamiętając filmy VHS z tamtej wyprawy, nawet nie marzyliśmy o podobnej trasie. Chcieliśmy jednak być na tyle blisko historii, że też postanowiliśmy ruszyć dookoła Sabah. W tamtym momencie, mając do dyspozycji jedynie papierową mapę, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w każdej chwili możemy zakończyć podróż – głównie ze względu na brak dróg i wszechobecny las deszczowy.”Wszechobecny”, jak się później okazało, nie był jednak las deszczowy.

Kierunek  północ

Po opuszczeniu miasta ruszyliśmy na północ. Pierwszy dzień drogi zweryfikował nasze optymistyczne podejście co do posiadanego GPS-u. Zgubiliśmy się od razu po wyjeździe z Kota Kinabalu! Dotarliśmy jednak do skrótu wykorzystywanego przez żołnierzy w czasie II wojny światowej… Piękna, bezkresna droga szutrowa wiodąca przez małe, prawie opuszczone wioski po kilku godzinach jazdy zakończyła się szlabanem z napisem – 15 000$ kary za wjazd dalej. Zaczynało robić się ciekawie. Postanowiliśmy zatrzymać się w jednym z miejscowych domów i zapytać o drogę – pierwsze spotkanie z miejscową ludnością. A tam, na końcu świata jak gdyby nigdy nic, na leżaku, wypoczywał Australijczyk! Przyjechał na wakacje i chciał się po prostu „zgubić” na wyspie. My zgubić się nie planowaliśmy, a wylądowaliśmy razem z nim gdzieś, gdzie na drodze spotkaliśmy tylko stojącą Serię i nic więcej. Swoją wizytą wprawiliśmy w osłupienie właścicielkę domu, która sprawiała wrażenie zdziwionej widokiem białego człowieka. Była chyba jeszcze bardziej zaskoczona naszą obecnością niż my widokiem Ozziego na leżaku. Udzieliła nam porady na wagę złota: na Borneo posługiwać się należy jedynie znakami drogowymi, niczym innym. Bogatsi o to doświadczenie wróciliśmy z powrotem na asfalt i udaliśmy się w stronę wybrzeża.

Trudne warunki

Nasza pierwsza noc w pick-upie była dość problematyczna. Największą trudnością okazał się nie brak miejsca – jedna osoba spała na fotelu pasażera, a druga na tylnej kanapie, ale temperatura.

W dzień mieliśmy do czynienia z prawie 36-stopniowym upałem i 80% wilgotnością powietrza, co weteranów rajdów w porze deszczowej mogłoby tylko przyprawić o atak śmiechu. Temperatura w nocy, jak się okazało, wcale nie była niższa.

 Zważywszy na fakt wszechobecnych komarów, a także braku jakiegokolwiek sprzętu dodatkowego, postanowiliśmy zalogować się na plaży. Tam komarów było jeszcze więcej, a do tego doszły gromady krów. Jedynym wyjściem z takiej sytuacji było spanie z zamkniętymi oknami. O północy okazało się to niemożliwe, więc ruszyliśmy dalej w trasę. Postanowiliśmy zatrzymać się przy drodze wiodącej do Mt Kinabalu, najwyższego szczytu na Borneo (4 101 m n.p.m.). Im wyżej tym chłodniej – to był zdecydowanie dobry pomysł. Temperatura spadała, i kiedy osiągnęła wartość 23 stopni, wreszcie mogliśmy spokojnie zasnąć. A spaliśmy na poboczu jak nasi nowi znajomi – kierowcy tirów.

Simpang Mengayau Cape

Najwyższy szczyt wyspy znajduje się w górach Crocker w Narodowym Parku Kinabalu. Tam po raz pierwszy mogliśmy przyjrzeć się bliżej cenom atrakcji turystycznych. Jeśli chodzi o ich wysokość, to są one całkowicie dostosowane do turystów australijskich. Ale największe zaskoczenie miało dopiero nadejść. Po krótkiej wizycie w Parku ruszyliśmy na północ. Trasa od Kota Belud do Kudat wiodła przez niezliczonej ilości plantacje palmy olejowej. Wtedy jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to nie lasy deszczowe, a palmy olejowe porastają całą wyspę. Uznaliśmy, że jest to chwilowe i palmy zaraz się skończą. Niestety to nigdy nie nastąpiło.

Do Kudat jest małym, sennym miasteczkiem portowym, w którym skończył się na olej napędowy. Na szczęście oprócz sieciowych stacji benzynowych, swoje złote czasy mają również i małe, rodzinne punkty z paliwem, w których diesla nigdy nie brakuje. Do Kudat przyjeżdża wielu turystów, ale tylko po to, aby popłynąć na sąsiadujące wyspy. My, po zapoznaniu się z cenami noclegów oraz innymi opłatami, postanowiliśmy poszukać własnej, prywatnej plaży – z dala od domów i turystów, ale gdzieś w pobliżu Borneo Peak. I tak, w niedalekiej odległości od pomnika upamiętniającego prawie 40-dniowy pobyt Magellana w trakcie jego podróży do Wysp Korzennych, udało nam się zboczyć z drogi i „zgubić” na wszechobecnych plantacjach palmy – wszystko, aby znaleźć prywatną plażę nad Morzem Południowochińskim. Tam, po raz pierwszy przekonaliśmy się, że Borneo proponuje także bezpłatne atrakcje, ale są one niestety trudniej dostępne. Było pięknie! Szutry i piaski wiodące w stronę plaży, zrekompensowały nam cały dzień jazdy po asfalcie. Na drugi dzień czekała na nas dość niemiła niespodzianka – śmieci. Nie byliśmy, aż tak daleko żeby i one nas nie dosięgły. Niestety rajskie plaże z pocztówek zdarzają się na Borneo jedynie, wtedy kiedy przynależą one do 5-gwiazdkowych hoteli. Reszta…zawalona jest śmieciami.

Motoryzacja

Osłodą krajobrazu palmowego okazały się wszechobecne LR Serie. Tak jak w miastach można znaleźć 80-tki ambulanse, 40-tki jako pomoce drogowe, tak na plantacjach palmowych  prym wiodą Serie. Jeśli ktoś decyduje się na nowszy model pojazdu terenowego, to swoją Serię i tak stawia obok domu, ale już jako eksponat muzealny. Jeśli już mowa o motoryzacji z napędem na 4 koła, nie można zapomnieć o oponach. Na prowincji panuje zwyczaj posiadania dwóch „normalnych”, łysych opon na przód, a na tył jakiś bardziej wyszukanych, obowiązkowo już z terenowym bieżnikiem.

Na drogach Borneo królują głównie pick-upy. Czasami zastanawialiśmy się, czy mieszkańcy nie mają jakiegoś dofinansowania od rządu albo za darmo nie otrzymują Hiluksów, D-Maksów, czy Navar! Dość nietypowym dla nas odstępstwem od polskich standardów była również odwrotnie proporcjonalna zależność wyglądu domu do jakości samochodu, który przed nim stał. Mieszkańcy sprawiają wrażenie, że wprost uwielbiają motoryzację. *

Nawet najbardziej podłe autobusy miejskie mają zainstalowane lepszej klasy głośniki czy kilka światełek ledowych. Przed/pod drewnianą szopą bez okien można było zauważyć co najmniej jednego nowego pick-up’a. Natomiast jeśli dom był murowany, w miarę komfortowy przed jego wejściem nie stało nic wartego uwagi.

Śmieci

Śmieciom warto poświęcić nieco uwagi. O zanieczyszczeniu wyspy mieliśmy okazję przekonać się za każdym razem, kiedy wybieraliśmy drogę wiodącą wybrzeżem. Nadmorskie, drewniane domy na palach, wyglądające jak z filmów, niestety nie stały zanurzone w wodzie, a w tonie walających się wokół śmieci. Dopiero kilka metrów od nich można było dojrzeć morze. Tak jak i kontynent azjatycki, tak i również sama wyspa tonie w śmieciach. Można byłoby uznać, że jest to spowodowane nieświadomością mieszkańców, ale biorąc pod uwagę wygląd parków narodowych – miejsc, gdzie przyroda jest chroniona, odnosi się wrażenie, że oni po prostu tak mają. W parkach jest czyściej niż u nas, a poza nimi „papierki” rzuca się za siebie. Tradycja, która nie nadąża za nowoczesnością?

Sepilok, czyli ratujemy orangutany

Z Borneo Peak wyruszyliśmy na wschód. Nocna jazda po dziurawych nieoświetlonych drogach mogła skończyć się wizytą w rowie. Widok 100-tka lezącej na dachu na jednym z miejscowych rond zrobił na nas ogromne wrażenie. Patrząc na minę kierowcy i osób obecnych w miejscu zdarzenia, nie było to nic nowego. Dla nas natomiast nowością było to, że jeszcze się nie zgubiliśmy. GPS stał się już tylko kompasem –  powoli zaczynaliśmy odkrywać drogi, których nie było jeszcze na mapie.

Naszym kolejnym celem była pierwsza i chyba już ostatnia atrakcja turystyczna, z którą chcieliśmy się zmierzyć na Borneo. Sepilok, czyli miejsce rehabilitacji osieroconych orangutanów lub tych, które ucierpiały z powodu wycinki lasów deszczowych.

Orangutany są zwierzętami naprawdę niezwykłymi. Oprócz swojego wyglądu – przypominającego po części normalnego, niższego człowieka, a po części Alfa z serialu dla dzieci, wykazują również niezwykłe zachowania społeczne.

Pośród jednej ze zwierzęcych społeczności odkryto, że orangutany posługują się prymitywnymi narzędziami np. w trakcie zdobywania pożywienia. Od razu nasuwa się refleksja – co by było, gdyby w latach 80-tych człowiek nie wszedł po raz pierwszy do lasu deszczowego i nie zakłócił panującego tam porządku.

Sepilok to miejsce o tyle istotne, że pomimo nawału turystów można na własne oczy przekonać się jak bardzo zdegradowane jest środowisko naturalne na Borneo. W ciągu ostatnich 10 lat wycięto ponad połowę lasów deszczowych. Niestety wycinka trwa nadal. W związku z ekologicznymi przepisami w Unii Europejskiej, olej palmowy będzie jeszcze bardziej pożądanym biopaliwem niż do tej pory. Niestety jak zwykle prym wiodą najpotężniejsi tego świata, największe koncerny kosmetyczne, chemiczne i spożywcze, które nieustannie skupują olej palmowy. Nasuwa się pytanie – po co? Odpowiedź jest bardzo prosta! Używamy go wszędzie – zaczynając od ciastek, a kończąc na detergencie do WC. To sprawia, że uprawa palmy olejowej jest żyłą złota. I pomimo działań ekologów, nic nie stoi na przeszkodzie, aby w ciągu najbliższych 15 lat na wolności nie pozostał już żaden orangutan, ani żaden słoń azjatycki. W Sepilok zdaliśmy sobie sprawę z tego, że las deszczowy będziemy mogli obejrzeć już tylko w chronionym rezerwacie, a jakiekolwiek próby zobaczenia go na „dziko” nie będą możliwe. Wszystko z powodu systematycznie postępującej zamieniane lasów tropikalnych na … plantacje palmy olejowej.

 

W poszukiwaniu lasu deszczowego

Nieco zniesmaczeni obrotem spraw, postanowiliśmy wreszcie dostać się do jakiegokolwiek lasu deszczowego. Po 30km off-roadu dotarliśmy do Tabin Wildlife Reserve. Tam też dowiedzieliśmy się, że bez wcześniejszej rezerwacji noclegu w hotelu obok wejścia do lasu, nie mamy szans na trekking. Koszt noclegu i wynajmu przewodnika (dodam, że bez przewodnika nie ma możliwości wejścia) wyniósłby około 1000zł. Podziękowaliśmy i pojechaliśmy dalej.

Kolejnego dnia postanowiliśmy dostać się do biura, które zarządza lasami w Danum Valley (najbardziej znany rezerwat na Borneo, w którym badania prowadzą naukowcy z całego świata). Tam, w centrum miasta oddalonym o 2,5 godziny drogi od rezerwatu, okazało się że mamy do wyboru dwie opcje noclegu w lesie – choć jedna z nich jest wymagana, ponieważ nie można pojechać tylko na 1 dzień. I tak pierwsza za 3500zł, a druga już za 700zł, ale tylko w tym dniu, w którym odwiedziliśmy biuro. Była już godzina 10, a zwyczajowo około 14 zaczynał padać deszcz, co oznaczało tylko jedno – koniec trekkingu z przewodnikiem. Kolejnego dnia, nasza eksploracja lasu deszczowego nie była już możliwa ze względu na rezerwację wszystkich noclegów przez 150-osobową grupę. Prawie eksplodowaliśmy ze złości. Nasz błąd – mogliśmy wcześniej zarezerwować sobie wejście do Danum Valley. Ale czy na pewno o to nam chodziło? Trekking z przewodnikiem i setką turystów niekoniecznie stanowił dla nas dobre rozwiązanie. Nie daliśmy jednak za wygraną. Postanowiliśmy poszukać własnego skrawka lasu. Warunkiem koniecznym był trekking w pojedynkę, a nie w tłumie. Historia powtórzyła się jak w przypadku bezludnej plaży. Po wielu nieudanych próbach, znaleźliśmy na mapie rezerwat – w przewodniku opisany jako niewarty uwagi.Nie miał w sobie nic interesujące dla przeciętnego turysty. Nie było nawet wzmianki o orangutanach. Dla nas był to pierwszy dobry znak. Po przejechaniu wielu kilometrów plantacji palmy, dotarliśmy na miejsce. Tam okazało się, że koszt wejścia dla dwóch osób wynosi 20zł!  Dodatkowo nie wymagano noclegu w lesie za 700zł i przewodnika. Wreszcie dotarliśmy w dobre miejsce. Las okazał się tym, na co chcieliśmy doświadczyć i zobaczyć na Borneo. Niestety był on w pigułce, bo Borneo nie jest już niedostępną wyspa porośnięta nieprzebytym gąszczem drzew. Jest wielką plantacją palmową. W lesie jednak całkiem o tym zapomnieliśmy. W naszych głowach kłębiła się jedna myśl – jak to możliwe, że w porze suchej doświadczaliśmy tam prawie 90% wilgotności! Jak więc można poczuć się w nim w porze deszczowej? Jak to bywa w takim miejscu, tak i w naszym znalezionym rainforeście, zaczęło padać. Należy tylko wspomnieć, że przed deszczem nie mogliśmy ze sobą zamienić ani jednego słowa. Odgłosy, jakie wydają wszelkiego rodzaju robaki zamieszkujące to miejsce, są chyba inspiracją dla firm produkujących alarmy antywłamaniowe. Nasz koniec miał jednak dopiero nadejść – deszcz oznaczał pijawki! Z każdej strony wypełzły na nas małe, obślizgłe robaczki, które nie dawały tak łatwo strącić się z butów i ubrania. Zaliczyliśmy chyba wszystkie ich rodzaje, łącznie z pijawką tygrysią, którą przyniosłam na plecach do samochodu. Pijawki nie są szkodliwe, są jedynie…obleśnie. Wyczuwają dwutlenek węgla oraz drgania, dzięki czemu doskonale wiedzą, gdzie szukać swojego potencjalnego żywiciela. Jakiś sposób na obronę? Azjaci używają sosu sojowego. Polecanym na jednym blogu, sposobem były długie, obcisłe spodnie na rower, polane olejem. Nie skorzystaliśmy z tej porady. My po prostu uciekliśmy.

Powrót w teren

Po doświadczeniach zdobytych podczas trekkingu stwierdziliśmy, że jednak jazdę samochodem w terenie lubimy najbardziej. Niestety w tym miejscu należałoby dodać, że oprócz jednego miejscowego przewodnika wycieczek, nikt nie był w stanie odpowiedzieć nam na pytanie, czy istnieje jakiś przejazd, wzdłuż granicy z Indonezją. Granica lądowa nie istnieje – porastają ją jeszcze żywe lasy deszczowe. Jednak z tego co udało nam się ustalić, musi prowadzić tam droga, ponieważ –  po pierwsze – uczestnicy rajdu Camel Trophy musieli dojechać do rezerwatu Maliau Basin, czyli najstarszych lasów deszczowych, a po drugie teraz dojeżdżają tam turyści. I po trzecie, czego dowiedzieliśmy się już na miejscu, trwa tam nieustanna wycinka drzew, więc istnieje droga dla ciężarówek. Miejscowy poinformował nas, że powinniśmy spotkać „first class gravel road”. I tak w porze suchej, zamiast błota mieliśmy elegancki żwir. Miejscowi osiągali zawrotne prędkości swymi szybkimi jak błyskawica Protonami. Droga z off-roadowej zamieniała się często w nowiutki asfalt, który prowadził do plantacji palm. Jak przypuszczam, za kilka miesięcy jezdnia będzie już w całości pokryta nową nawierzchnią. A więc żegnaj Camel Trophy!

Bogatsi o nowe doświadczenia postanowiliśmy pojechać do Sepuluk. Tam zjedliśmy pyszny obiad i stwierdziliśmy, że  najwyższy czas się zgubić. Tak też uczyniliśmy. Wyruszyliśmy w trasę, gdzie w przydrożnych miejscowościach chyba białego człowieka jeszcze nie widziano. Przejechaliśmy wioski, w których obok drewnianych chat stały prawie same 40-tki i 60-tki. Czas zatrzymał się tam w miejscu, już nawet w przypadku motoryzacji. Widok wyżłobionych i naderwanych urwiskach pozwolił nam wyobrazić sobie, jak droga wygląda w porze deszczowej. Na końcu trasy znaleźliśmy wioskę, której prawie wszyscy mieszkańcy zaabsorbowani byli zmaganiami piłkarskimi pomiędzy drużynami z sąsiadujących wiosek. Niestety dalszego przejazdu nie było. Musieliśmy więc wracać. Niespodziewanie rozpętała się tropikalna burza –  porę deszczową mieliśmy na zawołanie. Mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych, ruszyliśmy w drogę powrotną.*

Samochód z wypożyczalni powoli, ale dzielnie pokonywał trudności. Najgorzej spisywały się opony „prawie” terenowe i mułowaty silnik diesla.

Po kilku godzinach podróżowania w całkowitych ciemnościach, znaleźliśmy wyjazd. Kolejnego dnia, trzeba było poszukać myjni.

Od ponad 20-lat na Borneo organizowany jest rajd o wdzięcznej nazwie Borneo Safari. Większość „oszpejowanych” terenówek na wyspie, dumnie wozi naklejki z numerami uczestnictwa. Rajd nie wiedzie trasą, którą przebyliśmy. Rozgrywany jest w północnej części rejonu Sabah. Patrząc na pojazdy, które biorą w nim udział – stwierdzam, że każdy może znaleźć coś dla siebie. My znaleźliśmy na Borneo swój upragniony las deszczowy oraz poczucie, że…to co było nie wróci.

NIEZBĘDNIK PODRÓŻNIKA

CEL PODRÓŻY

Borneo

ODLEGŁOŚĆ W LINII PROSTEJ

Polska – Borneo to ok. 10 000 km
Brak lotów bezpośrednich.

DOKUMENTY (WIZY, UBEZPIECZENIA)

Paszport (data ważności – minimum 6 miesięcy).
W przypadku pobytu krótszego niż 90 dni, wiza nie jest wymagana.

WALUTA

Ringgit Malezyjski (MYR)
1 MYR = ok. 0,94 PLN

KONSULAT

Ambasada RP w Kuala Lumpur

No 10, Lorong Damai 9, Off Jalan Damai, 55000 Kuala Lumpur
P.O. Box 10052, 50704 Kuala Lumpur Malaysia

Konsulat RP w Kuching

Lot 154-156 2nd floor, Jalan Sungai Padungan
93100 Kuching, Sarawak

ZALECENIA MEDYCZNE

Co najmniej kilka tygodni przed wyjazdem należy skontaktować się z placówką medyczną oferującą szczepienia dla podróżujących.

Szczepienia nie są wymagane, a zalecane przed wyjazdem na Borneo (tężec, błonica, polio, wirusowe zapalenie wątroby A i B, dur brzuszny). Można również zaszczepić się przeciwko wściekliźnie i japońskiemu zapalenie mózgu.

Planując pobyt na Borneo dobrze jest również zaopatrzyć się w tabletki przeciw malarii.

WARUNKI ATMOSFERYCZNE

Klimat równikowy, wybitnie wilgotny.
Średnia temperatura przez cały rok wynosi ok. 30°C i właściwie nigdy nie spada poniżej 20°C.
W malezyjskich prowincjach Borneo występują dwa monsuny: południowo-zachodni oraz północno-wschodni.
W Sarawak opady są najwyższe między październikiem a marcem.

KOMUNIKACJA

Obowiązuje ruch lewostronny.

PALIWO
  1. 2 PLN / 1 l diesel
WODA (DOSTĘPNOŚĆ I CENA)

Woda butelkowana, nie zaleca się picia wody z kranu. Dostępna w każdym sklepie, stacji benzynowej, restauracji.
W czasie największych upałów miejscowi piją ciepłą wodę. Lód używany jest przede wszystkim przez turystów.

KOSZT LOKALNEGO POSIŁKU

Posiłek wraz z napojami w lokalnej, taniej restauracji to koszt 8 PLN – 12 PLN.

NOCLEGI

Dostępne bez ograniczeń.
W przypadku noclegów w rezerwatach przyrody np. Danum Valley, należy rezerwować nocleg z wcześniejszym wyprzedzeniem.

DODATKOWE INFORMACJE

Borneo (część malezyjska) to wyspa muzułmańska. Z tego powodu turystom zaleca się skromny ubiór. Miejscowe kobiety noszą chusty na głowie, bluzki z długim rękawem oraz długie spódnice lub spodnie, dlatego zbyt luźny strój przyciąga uwagę.
Ceny atrakcji turystycznych są wysokie.
Językiem urzędowym jest malajski, ale powszechnie używa się również języka angielskiego.
Przemyt oraz posiadanie narkotyków karane są śmiercią.

Tekst: Dorota Polak (bushtaxi.pl), zdjęcia: autor

...a może to też Cię zainteresuje: