„MOBY DICK” Biały Wieloryb Mitsubishi L200 HP

Mimo że w Polsce marka Mitsubishi jest mało popularna, coraz więcej samochodów z trzema diamentami można zauważyć na wszelkiego rodzaju zlotach i rajdach organizowanych przez rodzime kluby i stowarzyszenia. Szczególnie mam tu na myśli auta typu pick-up, które z impetem weszły na nasz rynek zarówno w przedziale prywatnym, jak i publicznym.

W temacie „pikapa” dużo pomógł nasz wszechobecny „Fiskus”, który czterodrzwiowego L200 oraz inne podobne konstrukcyjnie pojazdy, uznał jako samochody ciężarowe, z możliwym odliczeniem podatku VAT. Żeby jeździć samochodem ze skrzynią ładunkową, trzeba zarówno sam samochód, jak i jazdę nim – po prostu lubić. Wskazana jest również praktyka, ponieważ ze względu na swoje gabaryty i budowę, auta te wymagają trochę innego prowadzenia na drodze, a tym bardziej poza nią.

A tak to się zaczęło…
Ponieważ zawsze chciałem mieć pick-upa, swoje pierwsze L200 nabyłem w 2006 roku. „Wieloryb” jest moim drugim tego typu autem i zastąpił wspomnianą, wcześniej użytkowaną przeze mnie wersję tego modelu, tzw. trójkę z roku 2005. W związku z tym, że samochód seryjny odbierany w salonie nigdy nie będzie spełniał wszystkich naszych potrzeb, bazując na doświadczeniach zdobytych podczas jazd poprzednim autem, z punktu postanowiłem lekko go zmodernizować. Tym bardziej że nowa „eLżbieta”, oprócz codziennej jazdy po asfaltach, miała służyć do bardziej ambitnych celów, a mianowicie podróżowania po różnych zakątkach świata, czyli tzw. turystycznego off-roadu.

Tuning off-roadowo-wyprawowy
Dlatego też podczas oczekiwania na zamówiony samochód, wykorzystałem ten czas aby zgromadzić trochę podzespołów, które miały zostać wymienione w pierwszej kolejności.

I tak, na pierwszy rzut poszło całkowicie nowe zawieszenie, sprężyny, resory, amortyzatory oraz smarowane wieszaki resorów. Wszystko z firmy Ironman, w klasyfikacji B. Do tego doszły całkiem inne koła – BF Goodrich AT 265x70x17 na aluminiowych obręczach Dotza 8×17 z ET+20. Tym sposobem auto stało się sztywniejsze, ale jednocześnie zniknęło odrywanie się kół podczas szybszej jazdy po nierównościach, a na zakrętach samochód przestał „wynosić”.

Drugą ważną dla mnie rzeczą był zbiornik paliwa. Ponieważ drażni mnie częste zatrzymywanie się na stacjach benzynowych, a z drugiej strony w podróży paliwa nigdy nie jest za dużo, oryginalny „baniak” 75 litrów zamieniłem na bardziej kwadratowy, ale za to 140-litrowy. Moim zdaniem jest to najlepsza opcja wielkościowa, umożliwia przejechanie samochodem spokojnie 1 000 km, jednocześnie nie zabierając zbyt wiele miejsca oraz zbytnio nie obciążając pojazdu. Jeśli natomiast jedziemy na pustynię lub azjatycki step, nic nie stoi na przeszkodzie, aby rezerwową ilość diesla zabrać po prostu w kanistry.

Będąc już pod spodem auta, zasłoniłem większą część podwozia, zakrywając blachami aluminiowymi skrzynię z reduktorem oraz przednie zawieszenie wraz z silnikiem, wymieniając przy okazji oryginalną przednią osłonę drążków, która fabrycznie zrobiona jest z „blachy po puszce Coca Coli” i w off-roadzie raczej nie zdałaby egzaminu.
Ponieważ jedną z pierwszych „wycieczek” Moby Dicka, miał być wyjazd do Rosji, więc trzeba było pomyśle

...a może to też Cię zainteresuje: