OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Kirgistan – gdzie to jest?

Niewielkie postsowieckie państwo, pomiędzy Kazachstanem a Chinami, graniczące też z Uzbekistanem i Tadżykistanem, o powierzchni ok. 2/3 Polski, z 6 milionami mieszkańców i gęstością zaludnienia 27 osób na 1 km2, ponad 90% powierzchni kraju to góry, najwyższym pasmem jest Tienszan w południowo-wschodniej części, a średnia wysokość kraju wynosi 2 750 m n.p.m.

Kirgistan to państwo dwóch zabytków, z czego jeden to odbudowana wieża Burana, drugi – Karawanseraj Tash Rabat, wybudowany na trasie Jedwabnego Szlaku, zachowany w prawie oryginalnym stanie. Piszę prawie, bo w czasach, kiedy Kirgizja stała się jedną z republik radzieckich, remontów XV-wiecznych budowli w azjatyckiej krainie dokonywano z mniejszym pietyzmem niż np. Soboru Wasyla Błogosławionego na Placu Czerwonym w Moskwie. Tak więc poza starym, kamiennym „hotelem” pojawił się ubiegłowieczny beton. I jeśli chodzi o architekturę, to w zasadzie można tę opowieść zakończyć, bo styl, w jakim budowane są miasta (łącznie ze stolicą w Biszkeku), nie wzbudza ani krzty zachwytu i próżno tam szukać obiektów do fotografii.

Bardziej malowniczym miejscem jest Osz Bazar w Biszkeku, ale w czasach wszechobecnej chińszczyzny i na nim trudno znaleźć produkty oryginalne, kirgiskie, ludowe. Chyba że mówimy o produktach rolnych. Bez żalu można opuścić stolicę i udać się tam, skąd wracać się nie chce, czyli na kirgiskie bezdroża.

Zanim na dobre utonęliśmy w widokach zapierających dech w piersiach, czekał nas kilkugodzinny rafting na rzece Czu. Było słonecznie, w miarę ciepło i oczywiście mokro. Jako że na co dzień nie wiosłuję, to przyznać muszę, że ponad 20-kilometrowy odcinek wartkiej rzeki z kamienistymi brzegami trochę dał mi się we znaki i kolejnego dnia w rękach pojawiły się lekkie zakwasy. Dopłynęliśmy w komplecie, bez strat w ludziach i sprzęcie, gotowi na zdobywanie kolejnych doświadczeń.

 

Nadal towarzyszyła nam woda i na nocleg dotarliśmy nad kirgiskie „morze”, czyli Issyk Kul, największe jezioro tego kraju i drugie co do wielkości jezioro obszarów górskich po boliwijsko-peruwiańskim jeziorze Titicaca, leżące na wysokości ponad 1 600 m n.p.m. Plaże nad południowym brzegiem Issyk Kul są piękne, piaszczyste i… puste. Nie ma tam żadnej infrastruktury, żadnych kurortów, hoteli, odpustowych kramów. Raptem kilka jurt turystycznych oferujących lepioszki (lokalny chleb), kawę i herbatę – po sezonie i tych kilka „punktów usługowych” kończy swą działalność, a ich właściciele na czas zimowy przenoszą się do Biszkeku lub jednego z kilkunastu miast lub wiosek.

Póki jesteśmy stosunkowo nisko i sprzyja nam ładna pogoda, kontynuujemy naszą hydroprzygodę i zaliczamy kąpiel w kirgiskim „Morzu Martwym”. Korzystamy z naturalnych właściwości tutejszego błota, przez co większość z uczestników wygląda jak diabły z przedstawienia dla przedszkolaków.

Powoli opuszczamy temperaturową strefę komfortu i udajemy się w wyższe partie gór, gdzie krótkie spodenki i sandały stają się zupełnie nieprzydatne.

W ogóle pakowanie się na wyjazd w rejon, gdzie temperatury sięgają zera lub nawet je przekraczają (w dół skali, niestety), w czasie gdy u nas panuje jedno z najcieplejszych lat od wielu sezonów, jest dosyć skomplikowaną procedurą.

Nagle trzeba sobie przypomnieć, gdzie się schowało puchowe kurtki, bieliznę termiczną, rękawiczki i ciepłe czapki. Jeszcze kilka dni przed wyjazdem organizatorzy – Beata i Miłosz z Przygody4x4.pl – wysyłali do uczestników wiadomość, by ci poważnie podeszli do komunikatu o niezbyt wysokich temperaturach i ich sporej zmienności, bo to przecież góry. Ale gdy za oknem jest 30 na plusie, to naprawdę trudno myśleć o konieczności zabrania ze sobą odzieży zimowej. A ta przydała się bardzo, oj bardzo!

Niedaleko od Issyk Kul znajduje się bajkowe – nomen omen – miejsce, jakim jest Kanion Skazka. Malownicze, czerwono-żółto-pomarańczowe skały zyskały swoje niepowtarzalne kształty przez erozję wietrzną i wodną, która oddziaływała na nie przez tysiące lat. Raj dla fotografów. Zresztą… niemal cały Kirgistan jest takim rajem. Gdziekolwiek się nie spojrzy, piękno natury zachwyca coraz cudniejszymi widokami. Nawet zdjęcia wykonane lichym smartfonem kwalifikują się do miana impresjonistycznego landszaftu.

Jako że jedziemy jako ostatni samochód, zamykający kolumnę, to postojów zdjęciowych mamy jeszcze więcej niż pozostali uczestnicy wyprawy. Kasia i Beata skrzętnie korzystają z tego przywileju i „zapamiętują” obiektywem najpiękniejsze widoki.

 

Przed nami wysokie góry. Pnąc się krętymi drogami, podziwiając otaczającą nas przyrodę i zmieniający się krajobraz, docieramy do najwyższego punktu naszej wyprawy, czyli na Przełęcz Tosor, która znajduje się na prawie 4 000 m n.p.m. Tutaj temperatury nie są już tak łaskawe jak nad Issyk Kul i od tego momentu kurtka puchowa wydobyta z bagażu jeździ na siedzeniu, żeby zawsze była pod ręką. Błękitne rzeki wijące się w szerokich dolinach, górskie łąki, na których jeszcze pasą się zwierzęta, w tle ośnieżone szczyt y, lodowce i jesienne słońce podkreślające piękno natury. Brzmi kiczowato? Może i tak, ale na żywo to naprawdę widoki, jakich wcześniej nigdy nie zaznałam.

Tak w ogóle na tej wyprawie zaliczyłam kilka swoich „pierwszych razów”. Pierwszy raz widziałam tak dużo pięknych widoków na tak rozległym terenie, pierwszy raz spałam w rękawiczkach i czapce, pierwszy raz widziałam tyle gwiazd na niebie…

 

Zjeżdżamy do Narynu, aby uzupełnić zapasy wody, jedzenia oraz napojów wszelakich, odbieramy przepustki niezbędne w strefie nadgranicznej i udajemy się niemal do Chin. Wjeżdżając do strefy przygranicznej, przejeżdżamy przez dwa punkty kontrolne, gdzie żołnierze sprawdzają paszporty i pozwolenie na wjazd do tego obszaru. Powoli już przyzwyczajamy się do pięknych widoków, ale kolejne mijane kaniony, skaliste góry i kręte rzeki udowadniają nam, że na rutynę nie mamy szans. Na nocleg docieramy do jurt. Na wysokości ponad 3 500 m n.p.m. temperatura nocą jest rześka, ale dzięki „kozom” (piecom opalanym drewnem, obecnym w każdej jurcie) przed zaśnięciem można zrezygnować z czapki i rękawiczek, a wieczór spędzić w jurcie jadalnej, gdzie jest ciepło i przytulnie.

Nigdzie w górach nie widziałam kur (nawet nie wiem, czy na takich wysokościach hoduje się drób), ale na śniadanie były sadzone jajka, więc pewnie z niżej położonych osad dostarcza się je na wysokości. Wszechobecne Buhanki i Łady Nivy dostarczają różne towary w wyższe partie gór, aby turyści mogli zjeść nie tylko lepioszki z masłem z mleka jaka, ale też wspomniane jajka i warzywa, uprawiane na ichniejszych nizinach.

 

Według wstępnego harmonogramu wyprawy mamy udać się nad jezioro Kel-Suu, po którym – zazwyczaj – pływa się łodziami. Jadąc tam, już wiemy, że jezioro raczyło się skurczyć i na jego dnie możemy zaparkować auta. Łódka nijak pływać tam nie będzie.

 

Aby dostać się w to urokliwe miejsce, trzeba pokonać trasę, która pod względem trudności terenowych jest najostrzejszą podczas tej wyprawy. Część grupy wsiada na konie, część pokonuje kirgiskie bezdroża przy pomocy koni mechanicznych.

Nawet wyschnięte Kel-Suu nie jest pozbawione uroku, a jego turkusowa woda zachęca jednego z „morsów” do kąpieli. Obserwowałam te wyczyny odziana w puchowy płaszcz, czapkę i w ciepłych (kirgiskich zresztą, nabytych na Osz Bazar) skarpetach! W ramach próby zanurzyłam w jeziorze palec wskazujący prawej dłoni i… bardzo szybko go wyjęłam. Ja jednak zdecydowanie bardziej wolę moczyć się w ciepłym morzu niż zimnym jeziorze.

Na ciepłą wodę przyjdzie mi jednak poczekać, bo – póki co – docieramy do wspomnianego na początku Tash-Rabat, gdzie… sypie śnieg. Ma to swój urok, wszak pierwszego śniegu w naszym kraju mogę spodziewać się pewnie koło lutego, ale nie da się ukryć, że po zwiedzeniu karawanseraju z przyjemnością wsiadam do auta z działającym ogrzewaniem.

Mimo tego że sandały dawno już wylądowały na dnie bagażu, kontynuowaliśmy naszą podróż w promieniach słońca, rozkoszując się – znowu – pięknymi widokami.

Mieszkańcy Kirgistanu (największy, bo ponad 70%, odsetek stanowią Kirgizi) to w większości nomadowie, ale biorąc pod uwagę, że kraj zamieszkuje ok. 154 narodowości i grup etnicznych to trudno mówić o jakiejkolwiek jednorodności. Językami urzędowymi są kirgiski i rosyjski, ale w wyższych partiach gór, tam gdzie żyją pasterze, język rosyjski nie jest przesadnie popularny. Co prawda mieszkańcy Kirgistanu uczą się go obowiązkowo w szkole, ale skoro między sobą porozumiewają się w innym „narzeczu”, to trudno się dziwić, że język Puszkina… gdzieś im się zapodział.

Będąc w Biszkeku czy w Narynie, często słyszałam pytania: skąd jestem, czy podoba mi się w Kirgistanie, czy uważam, że warto tu było przyjechać? Odniosłam wrażenie, że mieszkańcy tego zakątka globu są dumni ze swojego kraju, mają świadomość, jak piękną przyrodę można w nim zobaczyć, i uważają Kirgistan za super miejsce! I nie chodzi oczywiście o wysoki wskaźnik PKB czy poziom luksusu, bo… tego w Kirgistanie nie ma. Ale chyba mają świadomość, że są jednym z nielicznych państw na świecie, gdzie natura potrafi oczarować nawet największego sceptyka. I to ich cieszy.

Jednym z ostatnich miejsc, w które planowaliśmy dotrzeć, było jezioro Songköl. Jezioro endoreiczne, bezodpływowe, zasilane wodą z rzek i strumieni spływających z okolicznych lodowców, w którym dopływ wody równoważony jest przez parowanie. Zimą jezioro zamarza, wszak ma niecałe 14 m głębokości. W trakcie pokonywania kolejnych kilometrów i mijania zakrętów termometr pokładowy co chwilę zmieniał odczyt temperatury – z wyjściowych 24 stopni na plusie, przejechaliśmy przez fragment deszczowy, aby wjechać w prawdziwie zimową scenerię ze śnieżycą włącznie. Na szczęście nocleg zaplanowany był w jurtach, więc odpadało nam rozbijanie namiotów w zimowej aurze. Podobno w nocy temperatura spadła do minus 5 stopni.

Nie sprawdzałam, ale gdy rano udałam się do toalety, to pod nogami chrzęściło mi podłoże. Znaczy – było na minusie. Na śniadanie znowu były jajka od nizinnych kur, ciepła kawa i herbata, naleśniki i świeże lepioszki. Po śniadaniu była okazja, by na własne oczy zobaczyć jeden z najdziwniejszych sportów świata, czyli Kokboru. O ile zawsze fascynował mnie widok człowieka zgranego z koniem tak jakby stanowili jedność, o tyle wyrywanie sobie zdechłej (zabitej w tym celu) kozy nijak nie wzbudził mojego zainteresowania. Polowanie z orłem (kolejna tradycja kirgiska) też do mnie nie przemawia, bo z natury swojej zwolenniczką polowań ku uciesze człowieka nie jestem.

W końcu „nadejszła wiekopomna chwila”, gdy trzeba się było skierować znowu do Biszkeku. Tym razem miasto przywitało nas bardzo dobrze znanymi nam z polskiej codzienności korkami. Gdy w końcu przedarliśmy się przez… wielopasmówki (bo w Kirgistanie ilość pasów na jezdni jest ustalana dynamicznie; niby są dwa, ale wielokrotnie, płynnie przechodzą w cztery), to znaleźliśmy się w tym samych hotelu, w którym zaczynaliśmy przygodę. Wieczorem udaliśmy się na pożegnalną kolację i zanim zdążyłam przyłożyć głowę do poduszki, budzik zaczął się wydzierać, że czas już zbierać się na lotnisko. Powrót do rzeczywistości – jak zwykle – bywa bolesny, w związku z tym mój bagaż postanowił się jeszcze trochę pobujać po świecie i przyjechał dzień później niż ja.

Off-roadowi podróżnicy zazwyczaj optują za samodzielnym wypadem w miejsca, w które ich gna. Poczucie dzikości, wyjątkowości, samodzielności daje im dodatkową dawkę adrenaliny. A ja, już kolejny raz, byłam na wyprawie zorganizowanej i utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to świetny sposób zwiedzania świata.

Z Przygodami4x4 można poznać zakamarki, których nie musimy samodzielnie szukać, są to miejsca, które niejednokrotnie trudno znaleźć w przewodnikach, a biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to objazdówka autokarowa z rezydentem na pokładzie tylko – mimo wszystko – wyprawa, na której każdy samodzielnie porusza się autem, żywi we własnym zakresie, spędza czas na pokładzie „fury” we własnym towarzystwie, ale może liczyć na wsparcie innych załóg w przypadku jakiejś awarii czy problemów zdrowotnych, to z pełnym przekonaniem polecam ten sposób podróżowania!

Mam nadzieję, że w przyszłym roku zamieszczę relację z Dagestanu, a teraz serdecznie dziękuję wszystkim ekipom za wspólną eskapadę, a w szczególności Beacie, Kasi i Sylwii, czyli ekipie z ostatniej w szyku Toyoty! Ξ

autor: Dorota Sobolak, zdjęcia: Katarzyna Kubala, Przygody 4×4

GALERIA KIRGISTAN – Katarzyna Faber

GALERIA KIRGISTAN – Przygody 4×4

...a może to też Cię zainteresuje:

Kia Telluride

Luksus przygodowy Do tej pory oferta SUV-ów marki Kia ograniczała się do mniejszych modeli. Teraz, za sprawą Telluride, ma się

Czytaj dalej >>
AKADEMIA 4x4 - SKLEP.OFF-ROAD.PL
MAGAZYN OFF-ROAD PL
PRZYGODY