Kiedyś (nr 3(151)2013) pisaliśmy o raczej niezwyczajnej wakacyjnej wyprawie z wyspy na wyspę. W tamtej opowieści skupiliśmy się na pięknej Sardynii. Tym razem chcemy pokazać najmniejszą z odwiedzonych wysp – Maltę.
Trudne początki
Jesteśmy jednymi z nielicznych turystów wjeżdżających na prom swoim samochodem. Znakomita większość przeprawia się jako piesi pasażerowie, a pierwsze kroki w porcie kieruje do wypożyczalni. Początkowo jazda po Malcie okazuje się katastrofą. I nie chodzi tu o ruch lewostronny, bo on akurat nie jest żadnym problemem. Na ląd zjeżdżamy tuż obok Valetty, a chcemy jechać do White Rocks. Nie potrafimy znaleźć drogi i w efekcie lądujemy pośrodku wyspy, z każdą minutą błądząc coraz bardziej. Mamy mapę w przewodniku, ale po raz pierwszy w życiu czujemy się, jakbyśmy jej w ogóle nie mieli, bo i ta elektroniczna nie pomaga. Oznakowanie dróg jest dziwne – tak nam się przynajmniej wydaje, a miejscowości przechodzą bez wyraźnej granicy jedna w drugą, co tylko potęguje naszą dezorientację. Zresztą miasteczka są tak małe, że przejeżdżamy przez kolejne, nie wiedząc nawet kiedy.
Zrezygnowani postanawiamy kupić przy najbliższej okazji porządną mapę Malty, ale na razie musimy sobie jakoś poradzić, w tym przy pomocy miejscowych. Dzięki uprzejmości jakichś kobiet, które pilotują nas prawie na miejsce, docieramy tuż przed zachodem słońca do Białych Skał i z ulgą parkujemy na skraju morza. Jak na pierwsze popołudnie mamy dość wrażeń.
Bez mapy
Przyzwyczajeni do pokonywania znacznie większych odległości, jeszcze z rana czujemy się dziwnie, gdy po chwili jazdy docieramy na drugi koniec wyspy. Malta ma ledwie 245 km2 powierzchni i 27 km długości, więc wszystko jest tu ekstremalnie blisko. Jak mówi przysłowie – medal ma jednak dwie strony. Po pierwszym dniu rezygnujemy z kupna mapy i przez kilka kolejnych poruszamy się po wyspie bez niej. Jeśli już tylko człowiek przyzwyczai się do minimalnych odległości i sposobu oznakowania rond i skrzyżowań, to przemieszczanie się po wyspie staje się całkiem łatwe. Główne punkty orientacyjne już znamy, plątać się w bocznych dróżkach i uliczkach lubimy, a zgubić się na poważnie nie ma gdzie.
15. sierpnia jesteśmy w północnej części wyspy. I mimo że statystycznie grubo ponad 90% ludności to katolicy, to w ogóle nie widać święta – wszystkie sklepy pootwierane, ludzie przelewają się przez miasteczka, okupują restauracje i puby. Przy plażach nie ma gdzie zaparkować. Widać, że jest wolny dzień, wydłużony weekend, ale nie ma procesji, kwiatów, ulice nie mają żadnych strojeń. Zamiast bicia dzwonów słychać wkoło gwar rozmów i śmiechy.
Na dziko
Myślimy o leniuchowaniu i plażach, ale większość znajduje się dobre kilkadziesiąt metrów w dół i prowadzą do nich wąskie, strome ścieżki po ścianach klifów. Ograniczamy się do zerknięcia z góry, bo lenistwo nie pozwala nam w upale na takie spacery i potem wspinaczki.
Za to znajdujemy plażę tylko dla terenówek – żadne inne auto nie jest w stanie na nią zjechać, a potem wjechać ponownie nierówną, piaszczystą drogą. W dole, na brzegu morza, w cieniu (wprawdzie tylko metaforycznym) jakichś ruin, rozłożyło się obozowisko terenowych potworów. Nie ma tłoku. Widać, że większość obozuje tu już kolejny dzień. Najwyraźniej wykorzystują długi weekend.
Zresztą okazuje się, że takich małych (jakież inne mogłyby być na wyspie tej wielkości), dzikich zakątków jest na Malcie całkiem sporo. Nie musimy więc cały czas trzymać się asfaltu i co jakiś czas napotykamy innych miłośników piasku i kamieni pod kołami. Widać wyraźnie brytyjskie wpływy, także w postaci klasyków motoryzacji. I chociaż na drogach bogato zdobionych autobusów, czy ciężarówek już nie ma (czasem trafi się jakiś pojedynczy egzemplarz), to łatwo można natknąć się na wciąż jeżdżące Land Rovery różnych serii.
Błękitna Grota
Spokojnym tempem objeżdżamy wyspę o bogatej historii (i związanych z nią licznymi miejscami, których nie sposób ominąć) i masie atrakcji naturalnych. Między innymi czeka na nas Błękitna Grota. Wycieczka łódką to koszt tylko kilku euro. Rzecz jasna skrawki błękitnej poświaty mają się nijak do prawdziwie lazurowej groty na Capri, do której porównujemy wszystkie inne.
Po krótkim rejsie nie musimy się nudzić, ani uciekać w dalszą drogę. Maleńki port pełen jest tradycyjnie kolorowych łodzi luzzu, których dzioby zdobią starannie wyrzeźbione i wymalowane oczy Ozyrysa, a w zatoczce są wspaniałe tereny do pływania. Dokoła pełno pływających, nurkujących i ogólnie pławiących się w wodzie ludzi. Każdy może podziwiać bogactwo wodnego świata na wiele sposobów.
Dingli, Gozo
Jeździmy południowym wybrzeżem, mijając miasteczka, w których wciąż – odmiennie niż na północy – widać ślady święta sprzed kilku dni. W oknach tkwią obrazy świętych, na fasadach powiewają kościelne flagi, w poprzek ulic rozwieszone są kolorowe szarfy. Hm, tu musiało się jednak coś dziać w maryjny poniedziałek. Jadąc sobie leniwie, lądujemy w końcu na szczycie najwyższych klifów Malty – Dingli. Zatrzymujemy się na chwilę, by rozprostować nogi, na spokojnie podziwiać widoki i zrobić kilka zdjęć.
Drugą co do wielkości wyspę Republiki, Gozo, postanowiliśmy odwiedzić w ramach jednodniowej wycieczki, zamiast samodzielnie, promem. Rankiem wchodzimy więc na pokład statku, który szybko zapełnia się tłumem ludzi. W końcu odbijamy i ruszamy w rejs. Mijamy skaliste brzegi, podziwiamy tym razem od strony wody opustoszałe już obozowisko terenówek. Zostawiamy za sobą wyrzeźbione wiatrami i wodą groty. Organizatorzy zaplanowali dla nas sporo atrakcji. Jedna z ciekawszych to przystanek w Kryształowej Zatoce przy Comino. Lazur, krystalicznie czysta i przejrzysta woda, kilka różnych wielkości łodzi i ludzie skaczący z burt w chłodną toń. Natychmiast po zakotwiczeniu i my schodzimy lub skaczemy (jak kto woli) do wody. Jacek bawi się w skoki z burty, ja eksploruję w ciszy podwodny świat kilka metrów od statku. Od czasu do czasu patrzę tylko na zegarek, by nie przegapić końca przerwy.
[su_note note_color=”#a7dac9″ text_color=”#061c2f” radius=”8″]W drodze do Błękitnej Laguny odwiedzamy grotę, gdzie kręcono sceny do którejś tam części Jamesa Bonda, aż w końcu mijamy skalny cypel i naszym oczom ukazuje się niesamowity widok. Takiej plaży chyba jeszcze nie widziałam – naga skała, na kilku metrach kwadratowych płaskiej przestrzeni stłoczeni jeden na drugim ludzie na leżakach. Ścisk, gwar, plusk i smród spalin z silników cumujących przy brzegu licznych łodzi.[/su_note]
Tylko kilka minut rejsu dzieli nas od portu w Mgarr na Gozo. Po zejściu z pokładu wsiadamy do czekających już na nas czerwonych busów.
Lazurowe Okno, Victoria
Pierwszym przystankiem jest Lazurowe Okno i Fungus Rock. Olbrzymi kamienny łuk robi wrażenie z każdego możliwego miejsca. Niestety nie możemy podejść bliżej do Fungus Rock i skałę podziwiamy z daleka, bo przerwa na zwiedzanie jest stanowczo za krótka. Trudno. Po kilku strzałach migawką jedziemy dalej.
Docieramy pod stojącą samotnie olbrzymią bazylikę Ta’Pinu. To tutaj Jan Paweł II odprawiał mszę w czasie swojej pielgrzymki na Maltę. Do dziś Maltańczycy to wspominają z sentymentem. Docieramy do stolicy Gozo – miasta Victoria. Kierowca wysadza nas u stóp Cytadeli. Kierunków zwiedzania mamy kilka – zależy co komu pasuje. My wybieramy właśnie Cytadelę – kuszą nas rozciągające się z jej murów widoki. Wspinamy się więc kamiennymi schodami i przechodzimy pod ogromną bramą. A w środku znów schody i wąskie uliczki między starymi budynkami. Całość robi dość smutne wrażenie opuszczonego miejsca. Część zabudowań jest wyraźnie niezamieszkała, w części prowadzone są jakieś prace renowacyjne. Wchodzimy na mury i u swych stóp mamy całą wyspę.
W trakcie kilkugodzinnej wycieczki nie sposób zobaczyć każdy zakątek wyspy, nawet tak małej jak Gozo. Z Victorii wracamy busem do portu Mgarr i przeprawiamy się już bez przystanków na Maltę.
Wioska Papaja
Malta to nie tylko historia i natura. To także rozrywka w czystej postaci, a w jej ramach każdy chętny może zostać gwiazdą filmową. Któż nie pamięta uwielbiającego szpinak, dzielnego marynarza Papaja? Na Malcie, na potrzeby filmu fabularnego, powstała wioska Papaja, która stanowi swoisty park rozrywki. Jedną z atrakcji jest nagranie krótkiego filmu, w którym dzielny marynarz ratuje z rąk złego czarnego charakteru (to możesz być Ty!) piękną dziewczynę (to może być Twoja towarzyszka podróży!). Kilkanaście minut biegania po wiosce, dzikich okrzyków i groźnych min, a na koniec w ciemnej sali kinowej cała widownia może podziwiać was na wielkim ekranie.
Ostatni dzień pobytu na wyspie zarezerwowaliśmy na zwiedzanie Valetty, w tym Pałacu Wielkich [su_tooltip style=”green” position=”north” size=”1″ title=”Pałac Wielkich Mistrzów” content=”Pałac Wielkich Mistrzów to dawna siedziba Kawalerów Maltańskich, a dziś parlamentu i prezydenta. Obiekt musiał znaleźć się na naszej liście miejsc odwiedzonych.” class=”dymek”]Mistrzów*[/su_tooltip].
Do jazdy po wyspie już zdążyłam się przyzwyczaić, ale przechodzenie jednego miasta w drugie bez żadnej wyraźnej granicy wciąż wprowadza mnie w zdumienie. Wjeżdżamy, tak intuicyjnie, w wąskie uliczki i nagle widzę parking ze sporą ilością wolnych miejsc. Parkuję więc, by zatrzymać się i zorientować w sytuacji – gdzie jesteśmy i jak daleko mamy do celu. Szczęśliwie po okolicy krążył policjant i uprzejmie poinformował, że Valletta jest kilkaset metrów od nas – za najbliższym zakrętem. Rzeczywiście po kilkunastu krokach, zaraz za rogiem dostrzegamy główną bramę miejską.
Zmierzamy prosto do Pałacu i, płacąc niemało – bo 20 euro od osoby, otrzymujemy bilety i możemy wejść do komnat Wielkiego Mistrza. Równie wielkie jak cena jest – przy i po zwiedzaniu – nasze rozczarowanie. Z olbrzymiego kompleksu udostępniono turystom zaledwie jeden korytarz i kilka wychodzących na niego komnat oraz zbrojownia, obecnie zapełniona gablotami wypełnionymi militarnymi artefaktami z okresu Kawalerów. No cóż, jak to określił Jacek – właściciele Pałacu nadal łupią, tym razem jednak już nie mieczem wrogów na wojnie, ale turystów na biletach. Jakoś to przeżyjemy i chyba całkiem wyleczymy się z chęci zwiedzania tego typu zabytków.
[su_frame]
CEL PODRÓŻY
Republika Malty
ODLEGŁOŚĆ W LINII PROSTEJ
ok. 1600 km
DOKUMENTY
wystarczy DO, polisa OC komunikacyjna krajowa (członek UE), dla własnej wygody, poza kartą NFZ, lepiej wykupić przed wyjazdem polisę turystyczną KL/NNW
WALUTA
Euro
KONSULAT
brak polskich placówek dyplomatycznych na Malcie; opiekę w tym zakresie sprawuje ambasada RP w Rzymie
ZALECENIA MEDYCZNE
brak
WARUNKI ATMOSFERYCZNE
klimat subtropikalny śródziemnomorski; łagodne zimy od grudnia do marca (10-15°C), lato od kwietnia do listopada (temp. średnie 26°C, sierpień ponad 30°C), latem bardzo sucho
PALIWO
diesel 1,189 EUR, 95 1,329 EUR (ceny marzec 2015)
WODA
woda pitna tylko w sklepach, butelka 2 l ok. 1,5 EUR
KOSZT LOKALNEGO POSIŁKU
obiad w restauracji od 10 EUR/os
NOCLEGI
na Malcie dostępna jest pełna baza noclegowa (od pensjonatów, przez hostele po hotele), jednak normą jest biwakowanie, zwłaszcza na dzikich plażach
DODATKOWE INFORMACJE
obowiązujący język – angielski; ruch lewostronny; dojazd – samolotem, promami z Włoch
[/su_frame]