Szmaragdowa Wyspa
Dawno, dawno temu wymyśliliśmy sobie, że jak wejdziemy w posiadanie małego samochodu (dużo mniejszego od Honkera), to pojedziemy do Irlandii. W innym przypadku ceny promów z dopłatami za rozmiary pojazdu doprowadziłyby nas do bankructwa. W 2014 roku udało nam się ten plan zrealizować!
W końcu Jacek znalazł samochód idealny – japoński busik Subaru Libero z dołączanym napędem 4×4. Najmniejszy kamper świata ma trzy rzędy siedzeń, a po rozłożeniu środkowej i tylnej kanapy otrzymujemy wygodne łóżko. W innej konfiguracji środkowe siedzisko zamienia się w stół i żadna ulewa nie jest w stanie przeszkodzić w przygotowaniu i spożyciu posiłku gdzieś z dala od cywilizacji.
Słowo się rzekło i latem 2014 ruszyliśmy na podbój Szmaragdowej Wyspy, bez zważania na jej aktualny podział polityczny.
Jazda po Irlandii
Kierowca z kontynentu, zwłaszcza we własnym samochodzie, powinien przygotować się w Irlandii na kilka rzeczy. Przede wszystkim ruch lewostronny. My już wprawdzie czuliśmy się w nim jak stare wygi na własnym podwórku, jednak co i rusz spotykaliśmy się z wyrazami uznania ze strony miejscowych. Gratulowali nam odwagi samodzielnej jazdy samochodem z kierownicą po „niewłaściwej” stronie. Druga rzecz, to wąskie, niezwykle kręte drogi, w wielu miejscach przypominające tunel. Brak przy nich pobocza, a zaraz za białą, graniczną linią wyrastają gęste krzewy, pnie drzew i ziemne wały ukoronowane ścianą roślinności. I do tego obowiązujące tam ograniczenie prędkości: sto kilometrów na godzinę. Nie pięćdziesiąt, nie siedemdziesiąt, ale właśnie sto. W sumie i tak nie spotkaliśmy nikogo pędzącego tak szybko. Każdy jechał z prędkością, jaką uważał za odpowiednio bezpieczną.
Oczywiście odległości i ograniczenia w Republice wyrażane są w kilometrach, jednak w Irlandii Północnej już w milach. I w sumie to najszybciej właśnie po znakach drogowych można poznać, w którym z krajów aktualnie się znaleźliśmy.
Największym minusem tych wąskich i krętych dróg (na szczęście nie występują w całym kraju) jest to, że trudno podziwiać mijane widoki. Im jednak dalej na północ, tym horyzont się odsłania szerzej.
Dom na kołach to fantastyczne rozwiązanie, ale takie tradycyjne kampery w Irlandii mogą okazać się za duże i zbyt nieporęczne, przez co ich właściciele będą zmuszeni odpuścić sobie zajrzenie do pewnych zakątków. Kilkukrotnie bowiem napotkaliśmy po drodze znaki zakazu wjazdu dla kamperów i autokarów w wąskie, kręte i strome drogi – dla ich własnego bezpieczeństwa. Uznaliśmy to za zaletę, gdyż dzięki temu miejsca takie jak urokliwa Murlough Bay mieliśmy prawie na wyłączność. Co cieszyło tym bardziej, że zatoka znajduje się na liście miejsc związanych z serialem Gra o Tron.
Śladami Starków i Lannisterów
Fani serialu mogą albo samodzielnie, albo autokarami w towarzystwie kilkudziesięciu innych osób odwiedzić liczne miejsca w Irlandii Północnej, w których kręcone były sceny do filmu. My miłośnikami produkcji HBO nie jesteśmy, jednak do kilku z tych atrakcji zajrzeliśmy ze względu na ich naturalne walory.
Poza Murlough Bay (filmowa Zatoka Niewolników) w spokoju obejrzeliśmy jeszcze nadmorskie groty Cushendun czy białe klify Larrybane (filmowe części Ziemi Burzy). Te pierwsze chyba ze względu na porę, bo do wioski dotarliśmy tuż przed zachodem słońca. Larrybane z kolei leży obok niepowiązanego z filmem, ale obleganego przez turystów, Carric-a-Rede – rybackiego mostu wiszącego, łączącego stały ląd z niewielką wysepką. Wszyscy więc idą na most, jakby zapominając o wapiennej zatoce. Odrobina szczęścia dopisała nam nawet w The Dark Hedges (filmowa Królewska Droga). Gdy wjechaliśmy w mroczną (także dzięki wyjątkowo pochmurnej pogodzie) bukową aleję, było tam tylko kilka osób. Po ich odejściu mieliśmy dosłownie minutę czy dwie, zanim zjawił się autokar, z którego wysypała się hałaśliwa gromada turystów, psując pełną tajemnic atmosferę.
Najpiękniejsze plaże świata
Kilka krajów już objechaliśmy, trochę plaż odwiedziliśmy, w tym parę opiewanych na międzynarodowym forum. Jednak żadna z nich nie wywołała choćby lekkiego drżenia serca (no, może z wyjątkiem czarnych plaż Islandii, ale to trochę inna bajka). Aż zobaczyłam te irlandzkie. Żółto-złocisty piasek otoczony z jednej strony zielenią wydm, z drugiej szumiącą wodą. Szerokie, ciągnące się kilometrami. Malutkie, zamknięte w objęciach niewielkich zatoczek. Upstrzone pokrytymi porostami skałami. Każda inna, a jedna piękniejsza od drugiej.
Jacek usiłował studzić moje zachwyty, podkreślając, że woda jest zimna i ludzi na plażach nie ma za wiele. Dla mnie jednak to dodatkowa zaleta, nie wada. Właśnie dlatego można w pełni podziwiać ich piękno, bo nie przesłania go ludzki tłum, poprzetykany parasolami i leżakami.
Dla miłośników prawdziwego obcowania z naturą jest jeszcze jedna, mocno pociągająca w irlandzkim wybrzeżu rzecz – można legalnie wjechać samochodem na piasek. W wielu miejscach jest to zresztą jedyna opcja zaparkowania. Nie należy być jednak zbyt pewnym siebie, bo czasem grząski piasek zastępował ten zazwyczaj ubity. I kilka razy ucieszyliśmy się z możliwości użycia napędu na cztery koła, który nas ratował i pozwalał po śniadaniu móc od razu ruszyć w dalszą drogę, zamiast mozolnie grzebać się lub szukać pomocy.
Prawie codziennie zaczynaliśmy i kończyliśmy dzień w ten sam sposób – spacerem wzdłuż brzegu. W zależności od plaży kilkaset metrów lub kilka kilometrów. Bawiliśmy się w poszukiwaczy skarbów. Na każdej kolejnej plaży tak samo – kto pierwszy wypatrzy coś ciekawego: wrak, łódź załadowaną sieciami, zgubiony ręcznik, pióro morskiego drapieżnika lub cokolwiek innego. Na Streedagh Beach znalazłam najbardziej nietypowy skarb – wielką, puchatą górę futra. W zasadzie nie ma bezpańskich psów w Irlandii. A jednak nam się taki trafił i chyba uznał, że nadajemy się na nowych towarzyszy, bo nie chciał już nas odstąpić na krok. Nawet na noc próbował zapakować się do samochodu. Następnego dnia okazało się, że pies ma właściciela, ale najwyraźniej lubi samotne kilkudniowe wycieczki i właśnie był na gigancie.
Jacek czasem spacery urozmaicał kąpielami w zimnej wodzie, wzbudzając uznanie miejscowych, którzy w fale nie zanurzali się bez ciepłych pianek.
Klify
Skoro już jestem przy wybrzeżu, to nie mogę pominąć tej jego groźniejszej, klifowej części, która oddziela od siebie złociste plaże, zdobiące liczne zatoki. Najsłynniejsze są Moherowe Klify, o których chyba każdy słyszał. Ale czy każdy powinien je zobaczyć?
Już z daleka widać, że strasznie wszystko jest ucywilizowane, skomercjalizowane i ugłaskane. Na szczyty klifów prowadzą szerokie, wybetonowane schody i alejki. Zwiedzających od przepaści oddziela betonowy mur, ponad który ledwie im wystają głowy. Nie z każdego miejsca widzę całą wysokość klifów i dobijające do nich fale. I jak dla mnie to psuje zupełnie efekt.Klify może i są piękne, jednak dla mnie piękno to również dzikość. Tutaj jej nie ma. Rozumiem, że to dla bezpieczeństwa tłumnie przybywających ludzi, ale mam wrażenie, że groźne skały zostały zamknięte w zoo, w klatce i teraz bezradnie i smutno zerkają na odwiedzających. Jak dla mnie klify zostały odarte ze swojego pierwotnego, groźnego uroku.
Na szczęście wybrzeże upstrzone jest wciąż naturalnymi krajobrazami. Wystarczy zajrzeć na przykład na przepięknej urody Malin Head, który jednocześnie jest najdalej na północ wysuniętym skrawkiem irlandzkiego lądu. Wybrzeże przylądka jest zupełnie inne niż pionowe klify Moheru, ale groźniejsze, bo dzikie.
Prosto pod górę
Czy Irlandczycy mają jakiś problem z wytyczeniem wygodnych tras trekkingowych w górach? Czy nie wiedzą, że łatwiej i przyjemniej wchodzi się trawersem? Chyba nie, bo kilka pokonanych pieszo szlaków w różnych miejscach kraju na szczyt prowadziło prosto pod górę, bez względu na stopień nachylenia zbocza.
Największym wyzwaniem była oczywiście wspinaczka na Croagh Patric, czyli najświętszą górę Irlandii, na szczycie której patron kraju, św. Patryk, modlił się i pościł przez czterdzieści dni. Wprawdzie stożkowate wzniesienie nie imponuje wysokością (zaledwie 764 m n.p.m.), ale ostatni etap wspinaczki to konieczność pokonania, idącej niemal prosto pionowo w górę, do tego po luźnym żwirze, ścieżki. Zwłaszcza przy schodzeniu robi się nieco niebezpiecznie. Wielu nieostrożnych ludzi po utracie równowagi zazwyczaj pokonuje część drogi zjeżdżając na siedzeniu.
Szlak wiecznie jest pełen pielgrzymów i turystów z absolutnie całego świata. Niektórzy z nich pokonują zbocze boso. Pochylona nisko, z dłońmi wspartymi na drżących kolanach, robiąc sobie małą przerwę już w trakcie schodzenia (właśnie cudem udało mi się nie przewrócić), spostrzegłam w pewnym momencie bose stopy wystające spod kwiecistej sukienki. Pamiętam, że aż wstrzymałam oddech z wrażenia i śledziłam wzrokiem, jak kobieta spokojnie, równym krokiem wspina się. W dłoni trzymała sandały. A wkoło szurały na uciekającym spod stóp żwirze nogi obute w trapery lub przynajmniej buty sportowe.
O ile w drodze na szczyt Croagh Patric było sucho i kamieniście, to zupełnie inaczej szło nam się wzgórzami Urris. Zaplanowany jednokilometrowy spacer do wodospadu Glenevin zamienił się w kilkugodzinną wędrówkę. Tak to bywa, gdy bez należytej uwagi popatrzy się na mapę – pomyliliśmy szlaki i ostatecznie wędrowaliśmy dziesięć kilometrów torfowiskami.
Czy opony całoroczne to oszczędność czy kompromis?
Mijaliśmy pasące się na wrzosowiskach owce, podjadaliśmy rosnące przy drodze jagody. Szło się jak po bardzo puszystym dywanie, który uginał się lekko pod ciężarem ciała przy każdym kroku. Jednak gdy tylko traciliśmy koncentrację i zamiast patrzeć pod nogi, podziwialiśmy krajobrazy, potrafiliśmy zapaść się po kolana.
Tobar, czyli święta studnia
Po całej Irlandii porozrzucane są cudowne studnie i źródła poświęcone różnym świętym (po irlandzku zwane tobar). Ich historia sięga czasów pogańskich, a po nastaniu chrześcijaństwa zostały po prostu jedynie zadedykowane nowym patronom. Zgodnie z pradawnymi wierzeniami ich wody leczą. Bardzo różnie – jedne tylko wybrane choroby lub organy, inne wpływają na całość zdrowia człowieka. Co za tym idzie, najczęściej przy ujęciach budowane są kapliczki, w których i wokół których pielgrzymi składają wota. Wystarczy złożyć ofiarę, napić się kilka łyków i zmówić modlitwę. Nie należy jednak ruszać żadnego z przedmiotów pozostawionych przez pielgrzymów, bo grozi to przejęciem choroby.
Bardzo chcieliśmy zobaczyć kilka takich miejsc. A ponieważ nie stanowią one tajemnicy i często są oznakowane brązowymi drogowskazami, wystarczyło tylko uważnie się rozglądać.
Kapliczki są zazwyczaj dość niepozorne i nie stoją przy drodze. Czasem trzeba zjechać z szosy, zagłębić się między pola i zamoczyć opony w odrobinie błota. Tak było ze studnią św. Brendana na wysepce Valentia. Znak skierował nas z głównej drogi w wiejską dróżkę. Gdy nie wypatrzyliśmy dużego kamiennego krzyża (wedle mapki stojącego obok studni), który był dla nas punktem rozpoznawczym, wyjechaliśmy poza ostatnie zabudowania, prosto na łąki i pastwiska. Chwila kluczenia i jest! Krzyż tylko na obrazku był wielki, bo w rzeczywistości ta ledwie ociosana na kształt krzyża kamienna płyta sięgała mi ledwie do pasa. Sama studnia okazała się chwilowo wyschnięta. Być może letnie deszczyki to w tym miejscu za mało, by lustro wody zakrywało płytkie dno. A może po prostu sobie nie zasłużyliśmy?
Za to nie tylko wodę w źródle, ale i korzystających z niej ludzi, spotkaliśmy przy studni św. Culumcille na granicy krainy Urris. Idąc w ślady miejscowych, Jacek postanowił na sobie wypróbować cudowne właściwości i nawet na chwilę uleczył ucho.
Studnia św Brendana
Typowo irlandzkie zabytki
Normalnym jest, że kraj o tak bogatej historii obfituje w zabytki architektoniczne. I jak bardzo piękne by nie były krajobrazy, to nie sposób skupić się tylko na nich i pominąć niektóre z wytworów ludzkich rąk. Zamki i zamczyska, w tym niezwykle malownicze ruiny, na mieszkańcach Europy nie robią aż takiego wrażenia. W końcu w praktycznie każdym kraju jakieś mamy, wcale nie gorsze i nie brzydsze. Może dlatego uśmiechy wywoływały u nas pełne zachwytów okrzyki przybyłych zza Oceanu gości. Tyle zamków! U nas, w Stanach, nie mamy takich. A tu, co krok to zamek! – jeden z amerykańskich turystów podzielił się z nami refleksją, stojąc pod obrośniętymi zieloną zasłoną bluszczu, klimatycznymi szczątkami murów Ballycarbery Castle.
Nie można, będąc na Zielonej Wyspie, pominąć któregoś z zespołów klasztornych, takich jak położone nad brzegiem rzeki Shannon Clonmacnoise. Warto przełknąć obecność spacerujących między grobami i budynkami tłumów zwiedzających, bo typowe dla tych ziem kamienne, okrągłe wieże czy bogato zdobione celtyckie krzyże wysokie swoją historią i urokiem są w stanie zrekompensować brak spokoju. Jednym z ciekawszych zabytków na terenie zespołu jest Krzyż Pisma, który przy pomocy wyrzeźbionych z pietyzmem obrazów pokazuje m.in. sceny ukrzyżowania, sądu ostatecznego i Chrystusa w grobie.
Jak wspomniałam, zamki w Europie mamy prawie wszędzie, klasztory też można napotkać. Ale okrągłe, kamienne forty już nie. Te wiekowe siedliska obronne z suchego muru datowane na około 500 rok (plus-minus stulecie lub dwa, bo wszystkich w tym samym czasie nie budowano), stanowią obecnie atrakcje dla turystów, rozsiane po prawie całym kraju. Odwiedziliśmy kilka, ale w pamięci najlepiej zapadły mi dwa. Cahergal z imponującymi, kamiennymi murami, na które można wejść. Robi ogromne wrażenie, zwłaszcza gdy stanie się pod wysoką i grubą szarą ścianą. Po przeciśnięciu się przez wąską szczelinę, stanowiącą jedyne wejście do twierdzy, wchodzimy na okrągły, zielony od trawy dziedziniec, pośrodku którego stoją pozostałości okrągłego (a jakże) domu. Nam nie przeszkadza fakt, że Cahergal jest nieco odrestaurowany, chociaż podobno są tacy puryści, którzy woleliby zachować zabytki w stanie niezmienionym.
Drugi spośród odwiedzonych fortów, Staigue, zrobił na nas wrażenie usytuowaniem. Tym razem za dala od pól i zabudowań, z groźnie wyglądającymi wzgórzami w tle. Jest tu bardziej dziko, nawet pastwiska nie przypominają ucywilizowanych łączek. Wyobraźnia od razu radośnie pogalopowała w przeszłość, bo nie rozpraszały jej żadne współczesne elementy.
Australijka – Toyota Land Cruiser VDJ 78
W Irlandii, na wysepce Valentia, znaleźliśmy także coś, co chyba można podciągnąć pod określenie „najstarszy zabytek świata”. Na szarej, niepozornej skale postrzępionego wybrzeża na własne oczy ujrzeliśmy ślady łap i ogona pierwszego stworzenia, które wyszło z wody na ląd – tetrapoda. Dzięki tablicom informacyjnym wiedzieliśmy, na co zwrócić uwagę, bo inaczej byłoby ciężko samemu wypatrzyć podwójny, regularny ciąg wgłębień w skale. I jednocześnie zastanawialiśmy się, jak naukowcy doszli do tego, że te kilka zagłębień to właśnie ślady pierwszych czterech łap, a ten rowek to odcisk wleczonego po ziemi ogona.
NIEZBĘDNIK PODRÓŻNIKA (2014)
CEL PODRÓŻY
Irlandia i Irlandia Północna
ODLEGŁOŚĆ
ok. 2 100 km
DOKUMENTY
wystarczy DO, polisa OC komunikacyjna krajowa (członek UE), dla własnej wygody, poza kartą NFZ, lepiej wykupić przed wyjazdem polisę turystyczną KL/NNW
WALUTA
euro w Irlandii, funt brytyjski w Irlandii Północnej
KONSULAT
Ambasada RP w Dublinie, 5 Ailesbury Road, Ballsbridge, D04 W221, Dublin
ZALECENIA MEDYCZNE
brak
WARUNKI ATOMSFERYCZNE
klimat łagodny, wilgotny; najzimniej – styczeń-luty (4-7°C), temperatury latem – średnio 15° C, z dochodzącymi do 25°C, pogoda bardzo zmienna – słońce przeplatane krótkimi opadami deszczu
PALIWO
diesel – 1,06 EUR, 95 – 1,21 EUR (kwiecień 2016)
WODA
woda pitna tylko w sklepach, cena zgrzewki butelek 2 l – ok. 3 EUR
KOSZT LOKALNEGO POSIŁKU
obiad w restauracji – od 5 EUR/os.
NOCLEGI
w Irlandii dostępna jest pełna baza noclegowa (od pensjonatów, przez hostele po hotele), jednak można (zwłaszcza w samochodzie) nocować na dziko, na plażach
INFORMACJE DODATKOWE
obowiązujący język – angielski (powszechniejszy) i irlandzki (gaelic – nieużywany raczej na co dzień); ruch lewostronny; dojazd – samolotem, promami i przez Wielką Brytanię