OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Przez trzy Ameryki. Be Curious About The World.

Minął już ponad miesiąc, odkąd opuściliśmy Polskę i zaczęliśmy tułacze życie w samochodzie, ale to zaledwie początek półtorarocznej podróży przez trzy Ameryki. Na razie jest tak, jak to sobie wymarzyliśmy: bezdroża i wyboiste drogi oraz wspaniałe widoki i dzikie biwaki. Ciekawe, jak będzie dalej…

Nagle czuję na plecach wzrok. Puma? Nie, nie, na pewno nie mam aż tyle szczęścia…

Krzątamy się, rozbijając biwak gdzieś na zboczach doliny Chacabuco. Podróżując wzdłuż chilijskich i argentyńskich Andów, po raz kolejny planujemy przekroczyć granicę. Rozkładam stolik i krzesełka przed kolacją, w międzyczasie bawiąc się aparatem fotograficznym. Choć księżyc w pełni stoi już wysoko na niebie, zachodzące słońce wciąż pięknie oświetla góry po przeciwnej stronie doliny. Miękkie, bursztynowe światło, długie smugi cienia i szeroka panorama. Nie spieszymy się, a napawamy tymi chwilami i cieszymy życiem.

Odwracam się i widzę guanako. Ładny, dość duży osobnik z trochę wyleniałym futrem – takich widujemy tu dziesiątki. Podszedł sam, bardzo blisko, znacznie bliżej niż zwykle, i gapi się, z ciekawością przechylając głowę. Czego chcesz? – pytam łagodnym głosem. Zwierz w odpowiedzi jedynie strzyże uszami, rozdyma nozdrza i chrapliwie wciąga powietrze. Może przyciągnął go zapach przygotowywanej przez Joannę kolacji? A może, parkując auto na trawiastym wypłaszczeniu obok jakiejś zapomnianej, wyboistej drogi, zaburzyliśmy krajobraz, do którego przywykł? W każdym razie stał tak ładnych kilka minut, jakby pytając: Co tu, do cholery, robicie? Potem oddalił się nieco, by chwilę „popozować” mi do zdjęć na tle czerwieniejącego już nieba, a następnie zniknął w ciemności.

Wracam myślami do portu w Valparaiso. Celnik przecina plombę i otwiera wrota kontenera. – Uff, jest! – cieszymy się na widok naszego auta, które bez uszczerbku przetrwało miesięczną podróż na statku. Jeszcze tylko podpiąć akumulatory, zatankować i rozpoczynamy wielką podróż. Tylko dlaczego świeci się kontrolka ESP…? Może to przez ten rozpięty długo akumulator? Może za chwilę zgaśnie? Zgasła.

Patelnia paruje. Kolacja gotowa. Dziś mariscos, czyli owoce morza kupione w wiosce nad jednym z patagońskich fiordów, podsmażone na maśle i duszone z warzywami z dodatkiem białego wina, a do tego jakiś kolorowy ryż. Pyszne! Powiedziałbym, że wręcz wykwintne jak na takie odludzie. Nie zamienilibyśmy naszego jedzenia na danie z żadnej knajpy z białymi obrusami. Zamyślam się chwilę i wspominam. Tyle się już wydarzyło…

 

Przez chwilę jestem w Parku Narodowym Villarica. Poszerzam swoje off-roadowe doświadczenie – dziś ćwiczenia ze stromych podjazdów pooranych głębokimi wymyciami i koleinami. Jakoś daję radę, nie zahaczam o nic podwoziem i trzymam trakcję. Wreszcie zauważam koniec drogi, co oznacza, ze czas porzucić auto. Wszędzie jest tak stromo, że na wszelki wypadek podkładam pod koła kamienie. Idziemy w stronę ozdobionego śnieżną czapą wulkanu. Jest ciągle aktywny, więc nad kraterem złowieszczo kłębi się obłok pary. Po jakiejś godzinie dochodzimy do żłobiącego zbocze lodowca. Lato w pełni, słońce grzeje niemiłosiernie. Dwa dni temu był tu podobno piękny, lodowy łuk, wspaniale prezentujący się na tle wulkanu. Za późno. Zawalił się. Wracamy do auta. Jeszcze ten stromy zjazd i…

Myśl przeskakuje. Płynę kajakiem do marmurowych jaskiń na jeziorze General Carrera. Przed oczami feeria barw. Gładka jak lustro tafla lodowato zimnej wody ma szalony, turkusowy kolor. Biały marmur jaskiń, gra świateł i cieni, refleksy i rozszczepiające się światło na kropelkach wody. Wokół piękne góry i lodowce. Wiosłujemy powoli, pozwalając, by te chwile trwały jak najdłużej.

Pstryk. Znowu jestem gdzieś indziej. Tym razem zakopałem auto na polu lawy w Parku Narodowym Conguillo. Co też mnie podkusiło, żeby podążać za tymi niewyraźnymi śladami zamiast jechać głównym traktem? Jeszcze wczoraj zgrabnie przemykałem po stromych wąwozach tutejszego lasu rodem z filmu Jurassic Park i parkowałem w cieniu tysiącletnich araukarii. Tymczasem dziś drobny błąd, chwila nieuwagi, i nadsterowna, ciężka paka mojego auta odjechała w bok, grzęznąc w luźnym materiale wulkanicznym. Wiem, że jest źle, bo bardzo strome zbocze porusza się nawet pod ciężarem mojego ciała. Żałosne próby odkopania samochodu prowadzą do tego, że zaczyna się on jeszcze bardziej obsuwać i niebezpiecznie przechylać. Nie jest dobrze. Ostatecznie nie obyło się bez pomocy z zewnątrz – wielka tacoma uwolniła nas z pułapki.

Przez chwilę jadę w myślach słynną drogą Carretera Austral. W mojej głowie przeplatają się zapamiętane krajobrazy. Na pierwszym planie znajdują się pocięte szczelinami lodowce, w dole połyskują fiordy, dalej patagońskie góry tworzą postrzępiony niczym piła horyzont. Potężna rzeka Rio Baker kłuje w oczy intensywnym kolorem i imponuje siłą, z jaką miętowo-niebieska woda roztrzaskuje się o skały, zamieniając się w białą kipiel. Na promie spotykamy innych overlanderów. Dyskusja o samochodach, wyposażeniu, kompromisach między wygodą campingu i dzielnością terenową. Możemy tylko napatrzyć oczy, bo większość wyrafinowanych rozwiązań znajduje się poza naszym budżetem. Prom ze zgrzytem przybija do brzegu. Kontynuujemy jazdę. Jest łatwo, zaskakująco łatwo. Mit Carretera Austral powoli gaśnie i pewnie dzień, w którym trasa zostanie wyasfaltowana jest coraz bliżej. Jednak mamy duży respekt, bo to natura rozdaje tutaj karty. Potężne osuwiska i obrywy orzą zbocza nad i pod wąską nitką drogi. Pewien brytyjski kierowca ciężarówki przerobionej na campera otrzymał dwa dni temu bolesną lekcję. W krótkiej rozmowie przekazał nam tylko, że zjechał nieco na bok, by przepuścić pojazd jadący z naprzeciwka, a kiedy to osunęła się pod nim droga, pociągając za sobą auto. Jego podróż zakończyła się przedwcześnie.

Wzdrygam się na moment, bo zawiało mocniej od zachodu. Przypomina mi się długa i ciężka noc pod Fitz Royem, kiedy to wściekły wiatr o mało nie rozniósł naszego namiotu. Piękna panorama gór i czyste niebo nie zapowiadały niczego niedobrego, tymczasem niemal całą noc walczyliśmy, trzymając konstrukcję i zapierając się o łomoczące płachty.

Macham ręką, odganiając natrętne moskity, i pociągam łyczek wina. Na niebie wzeszły już liczne gwiazdy. Myślę jeszcze o prawidłowym ciśnieniu w oponach, o łowieniu pstrągów w rejonie Los Lagos, o tym, czy nie zabraknie mi paliwa na pewnym odcinku w Argentynie i o tym, jak bardzo pod Torres del Paine oraz na Tierra del Fuego pogoda da nam w tyłek.

– Marcin, pomożesz mi pozmywać? – z zamyślenia wyrywa mnie głos Joanny. No cóż, trzeba wracać do szorstkiego życia overlandera… Ξ

autor: Marcin Englart, zdjęcia: autor

 

 

...a może to też Cię zainteresuje: