OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Dookoła Bajkału. Grupa Wschodu

Pojechaliśmy na Wschód. W planie 25 tysięcy kilometrów przez Ukrainę, Rosję, Ałtaj, Mongolię, by wreszcie dotrzeć nad Jezioro Bajkał i okrążyć je, pokonując słynną „stodziesiątkę” i BAM.

W 2014 r. pojechaliśmy do Azji Centralnej w pojedynkę, mimo że intensywnie poszukiwaliśmy po całej Polsce kompanów podróży. I tym razem plan był taki, że choćby się góry waliły, nie pojedziemy sami. Bo przecież to za daleko, bo zbyt wymagający tereny (bagniste przeprawy, brody i pustynie), bo nie można pozwolić sobie na samotną podróż bez jakiejkolwiek asekuracji, bo trzeba będzie zrezygnować z najciekawszych fragmentów… Przecież głupotą byłoby pchać się tam jednym autem! Spakowaliśmy się w trójkę i ruszyliśmy w trasę…

Mongolska rozgrzewka

Półtora miesiąca naszej podróży poświęciliśmy na Mongolię, mierząc się z piaskami Gobi i bagnami przy jeziorze Chubsuguł. Trzeba przyznać, że Mongolia momentami była nawet bardziej wymagająca terenowo niż Syberia. Z ręką na sercu miłośnikom off-roadu możemy polecić ten kraj, szczególnie jego północą część w porze letniej, kiedy woda na stepach nie nadąża z wchłanianiem w podłoże, tworząc podstępne bagniska. Zabawa przednia, choć wtedy nie było nam do śmiechu.

Oddech niedźwiedzia na plecach

W głowie zrodził się pomysł, by okrążyć Bajkał. Część zachodnia to pikuś, ale wschód jest sporym wyzwaniem off-roadowym, szczególnie jak jedzie się w pojedynkę. Sama myśl o wsławionej „stodziesiątce” jeżyła nam włosy na głowie. Nie chodziło tu tylko o trasę, ale i o niedźwiedzie, o których sporo się naczytaliśmy przed wyjazdem, a co gorsza, o których sporo słyszeliśmy od miejscowych. Przejeżdżając przez ostatnie wioski, widzieliśmy przewieszone przez płoty skóry i słyszeliśmy historie, jak to mała dziewczynka podczas zbierania jagód stanęła twarzą w twarz z wielkim, brunatnym niedźwiedziem. Nie mieliśmy ze sobą rzecz jasna broni, bo jak mielibyśmy ją przewieźć przez granicę. Zaopatrzeni byliśmy jedynie w petardy hukowe, które w razie potrzeby miały być naszym jedynym ratunkiem. Co prawda, o tej porze roku niedźwiedziom nie brakuje pożywienia i raczej nie mają powodów, by atakować ludzi, gorzej jakby przebudziły się ze snu zimowego. Niemniej przed oczami mieliśmy scenę z oskarowej Zjawy, w której miś rozprawia się z bezsilnym człowiekiem. Na „stodziesiątce” Krzysiek, który przez 3 miesiące dzień w dzień rozkładał namiot, postanowił pognieść się trochę na przednim siedzeniu, a wszelkie resztki jedzenia po kolacji wynosiliśmy w miejsce znacznie oddalone od samochodu.

Kiedy droga przestaje mieć kształt drogi…

Dookoła Bajkału

Ale od początku. Przed podróżą nasze auto zostało porządnie przygotowane w zaprzyjaźnionym, bocheńskim zakładzie, tak by do minimum ograniczyć awarie na trasie. Jednak mongolskie wertepy zmusiły nas do usunięcia poważniejszych usterek powstałych po drodze. Mieliśmy przeciekający bak, uszkodzone zawieszenie i kilka innych drobiazgów, np. nadszarpnięty napęd przednich kół. Co się dało załatwiliśmy w Ułan Ude. Niestety część bolączek, jak choćby ponowne rozszczelnienie baku czy chrobotanie napędu, trochę ochłodziła nasz zapał na objechanie Bajkału, bo wiedzieliśmy, że wschodnia trasa nie pozostawia jeńców. Cóż mogliśmy zrobić? Tylko spróbować. Pierwsze setki kilometrów uciekały błyskawicznie. Tony asfaltu doprowadziły nas wreszcie nad brzeg jeziora – wyczekanego i niespełnionego marzenia. Tak, jesteśmy tutaj, dotarliśmy nad Bajkał! Piaszczyste plaże, latające mewy, błękit wody – istny raj. Naładowaliśmy baterie przed wymagającą przeprawą. Nie trzeba było długo czekać na znaczne pogorszenie stanu dróg – skończył się asfalt a jego miejsce zajął, jeszcze wtedy szeroki, szuter. Trasa układała się podejrzanie przystępnie. Szuter to przecież żadne wyzwanie. Czyżby w ostatnim czasie Rosjanie zainwestowali w drogi w tej części świata? W sumie byłoby trochę szkoda tego off-roadu, w końcu po to tłukliśmy się tyle kilometrów! Nie trzeba było długo czekać. Zaledwie po kilkuset kilometrach dotarliśmy do pierwszej, porządnej przeszkody, rzeki Barguzin. Przemierzyliśmy ją wzdłuż w poszukiwaniu brodu, ale poziom wody był na tyle wysoki, że postanowiliśmy zostać na noc w nadziei, że tę trasę będzie pokonywać jakieś większe auto i będziemy mogli poobserwować, jak zachowuje się podczas przejazdu. Po bezowocnym oczekiwaniu, następnego dnia, postanowiliśmy zaryzykować i przeprawić się samodzielnie. Zaopatrzeni w wodery eksplorowaliśmy dno rzeki i wytyczaliśmy najlepszy przejazd. Obraliśmy optymalną trasę i ruszyliśmy przed siebie. Gdyby jechał z nami drugi samochód, poziom adrenaliny byłby zapewne dużo niższy, ale wizja utknięcia na środku zimnej rzeki ze sporym nurtem bez żadnego człowieka w promieniu wielu kilometrów, trzymała emocje na niezmiennie wysokim poziomie.

Zimnik latem

Po pokonaniu pierwszej przeszkody dojechaliśmy do parku, w którym zostaliśmy na wszelki wypadek spisani przez strażników. Oczywiście od razu dopowiedzieliśmy sobie historię, że spisują nasze dane na wypadek, gdyby znaleźli szczątki po niedźwiedzim obiedzie i nie mogli ich zidentyfikować. Właśnie w tym miejscu zaczyna się zimnik 110. Każdy rosyjski off-roadowiec go zna i czuje do niego respekt. Nawet poznany w Irkucku Wowa, lokalny landcruisowiec, od lat zbiera się na odwagę, żeby przejechać tę osławioną trasę – pewnym jest, że nie zapuszczają się tam zbłąkani turyści. Zimnik 110 wiedzie przez prawdziwą, a zarazem piękną, tajgę. Odcinek wyłączony jest też z obszarów zamieszkałych. Znajdują się tam jedynie kopalnie kamieni i szlachetnych kruszców, jak złoto czy srebro. Ich obecność dawała nam cień nadziei, że w razie przykrego incydentu, spotkamy kogoś, kto będzie nas mógł poratować z opresji. Cały dzień jazdy przez tajgę pozbawił nas złudzeń. Mamy to, po co przyjechaliśmy – tylko my, trasa i dzika przyroda. Nocą dojechały do nas dwa gruzawiki, które kierowały się do jednej z kopalni. Zaopatrzyliśmy się w zapas paliwa, obawiając się, że rozszczelniony bak może nas zawieść w najmniej odpowiednim momencie. Kierowcy pośmiali się tylko, że skoro zatrzymały nas już kamienne głazy na brodach, to nie mamy szans przejechać dużo bardziej wymagającego odcinka, który dopiero nas czekał. Lepsza część drogi zaraz ma się skończyć, potem będzie tylko gorzej. Z naprzeciwka nadjechał duży rosyjski Kamaz starej daty. Wysiadł z niego bardzo zaciekawiony kierowca, z którym nawiązaliśmy krótką, acz treściwą dyskusję:

  • Jedzie z Wami jakiś drugi samochód asekuracyjny?
  • Nie…
  • A telefon satelitarny macie?
  • Nie…
  • A broń na niedźwiedzie?
  • Nie…
  • To co wy tutaj u licha robicie?!

Skała Szamanka na Olchnie z lotu ptaka

Oznajmił, że wraca właśnie do domu po wielu miesiącach pracy na BAM-ie i że na odcinku za skrętem na kopalnię nie mamy już na kogo liczyć. Droga łącząca „stodziesiątkę” z BAM-em nie jest praktycznie w ogóle uczęszczana. Ale nie mamy się o co martwić, bo jak on będzie wracał za trzy miesiące, to nas zgarnie. Nie była to zbyt optymistyczna wizja, bo na samych jagodach moglibyśmy nie dotrwać do późnej jesieni. Morale mocno poleciały w dół, ale przecież nie mogliśmy się poddać. Droga była coraz gorsza, pojawiły się jamy wypełnione wodą, grząskie błoto i wciągające bagna. Wklejka, wyciągarka, wklejka i budowanie przejazdów. Wszystko pochłonęło nas tak, że w kolejnym dniu zrobiliśmy jedynie około 12 kilometrów. Traciliśmy nadzieję na zrealizowanie celu, a wizja powrotu przez ciężkie odcinki, które pokonaliśmy, wcale nie dawała nam wewnętrznego spokoju. Po dotarciu do kolejnej bagnistej łąki, bez drzewa w zasięgu wzroku, do którego można byłoby się przypiąć, zaczęliśmy się poważnie zastanawiać, czy jazda dalej ma jakikolwiek sens. Po co nam to wszystko? Jesteśmy tyle tysięcy kilometrów od domu, sami, pośród niedźwiedzi, bez zasięgu i jak do tej pory mamy zdecydowanie więcej szczęścia niż rozumu. Zostawiliśmy samochód i wyruszyliśmy na trekking rozpoznawczy. Daliśmy sobie ostatnią szansę – jeśli najbliższe kilometry się poprawią, spróbujemy pojechać dalej. Do pierwszej osady ludzkiej zostało nam bowiem tylko około 30 kilometrów. Musimy więc przeć do przodu, bo droga powrotna byłaby znacznie dłuższa, a myśl o ponownym pokonywaniu tych samych przeszkód, które już porządnie rozkopaliśmy, brnąc do przodu, przyprawiała nas o mdłości. Najgorsza w pieszej wędrówce była psychika. Nawet na chwilę nie mogliśmy zapomnieć, że gdzieś koło nas żyją niedźwiedzie. W rękach dzierżyliśmy jedynie petardy hukowe, jednak nie mieliśmy pewności, czy w razie potrzeby będą one wystarczające. Odwaga czy głupota? Odpowiedź nasuwa się sama. Trzeba jednak przyznać, że tajga, którą tam widzieliśmy, była dzika i nieokiełznana. Czyste piękno – krystaliczne rzeki, gęste mchy, powalone drzewa i bagna. Czuć w niej siłę natury i przewagę nad człowiekiem. Wtedy jednak nie mogliśmy się w pełni zachwycać tym, co nas otaczało. Marzyliśmy, żeby wydostać się z pułapki, w której znaleźliśmy się na własne życzenie. Podjęliśmy jednogłośną decyzję, że trzeba jechać dalej. O poranku przebrnęliśmy przez ostatnie bagna i dojechaliśmy do rzeki – pierwszej na tym odcinku, którą trzeba było pokonać wzdłuż. Dziesięć kilometrów tłuczenia się po głazach zatopionych pod poziomem wody. Gdy Sramnaja – tę nazwę zapamiętamy do końca życia – ma niski poziom, a taki właśnie miała, nie stanowi większej przeszkody. Jazda po kamieniach, nawet dużych, jest znacznie przyjemniejsza niż pokonywanie bagiennych odcinków. W tym miejscu nasz mały patrol miał przewagę nad gruzakiwami, które z dużo większym prawdopodobieństwem mogły się między kamieniami zaklinować. Czuliśmy, że jesteśmy coraz bliżej końca. Znowu w ruch poszły wodery i zaczęło się wytyczanie drogi między głazami. Wytłukliśmy się porządnie, a pokonanie odcinka zajęło nam kilka godzin. Na koniec czekała nas nieoczekiwana i zasłużona niespodzianka – niekomercyjne gorące źródło. Estetycznie wykonany, drewniany basenik czekał na nasz przyjazd jakby gratulując, że się nie poddaliśmy.

10 kilometrów wzdłuż kamienistej rzeki Sramnaja

BAM-em w kierunku Irkucka

Kolejne bagna oglądaliśmy już tylko z drogi. Gdy dojechaliśmy do [su_tooltip style=”youtube” position=”north” size=”1″ title=”BAM-u” content=”BAM to bajkalsko-amurska magistrala kolejowa, jedna z najdłuższych na świecie, wybudowana jako alternatywa dla kolei transsyberyjskiej. Wzdłuż niej biegnie droga serwisowa, we wschodniej części obfita w głębokie brody i mosty pamiętające czasy świetności ZSSR, w których odbudowę obecnie nie inwestuje się ani rubla.” class=”dymek”]BAM-u[/su_tooltip] , droga była już sucha. Mieliśmy wprawdzie jechać jeszcze do Tyndy, ale zbliżał się termin ważności naszych wiz, a do tego mieliśmy już dosyć przygód terenowych. Dokończenie pętli bajkalskiej było już proste. Z Nowosybirska cięliśmy na południe, zahaczając o największą wyspę Bajkału, Olchon. Ale zanim się na nią przeprawiliśmy, przemierzyliśmy wybrzeże, obserwując wyspę z drugiego brzegu. Olchon to miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć, uwzględniając jednak fakt, że jest ono już obiektem mocno turystycznym i próżno szukać tam dziewiczych przejazdów. Prom na wyspę jest darmowy. Na miejscu znajdziemy piękne plaże, które można podziwiać także z pokładu awionetki. „Stodziesiątka” nie należy do najtrudniejszych odcinków off-roadowych, jakie przemierzyliśmy. Zdarzało nam się jeździć gorszymi trasami w Rumunii, Mongolii oraz na Ukrainie. Znaczenie miał tutaj fakt, że byliśmy sami. Kompan w postaci drugiego samochodu, o który w razie potrzeby można byłoby się zapiąć, znacznie ułatwiłby podróż. Nawet samodzielna przeprawa w pojedynkę za drugim razem byłby o niebo łatwiejsza. Świadomość trasy i znajomość przeszkód obniżyłyby poziom trudności. Kluczową rolę odegrała psychika. Podcinanie skrzydeł przez miejscowych, straszenie niedźwiedziami, brak wiary w możliwości naszego samochodu, brak wiedzy na temat faktycznego poziomu przeszkód – to wszystko sprawiało, że każdy kolejny kilometr przejazdu przez „stodziesiątkę” dawał nam sporą satysfakcję. Powoli szykujemy się na kolejną podróż. Chyba już dojrzeliśmy do nowego kontynentu. Przed nami Afryka. Chcielibyśmy dotrzeć do RPA i przejechać wzdłuż zachodniego i wschodniego wybrzeża. Podróż jest w fazie mocno koncepcyjnej – na tyle wczesnej, że możemy dopasować się do nowych kompanów. Jeśli też jesteś niespokojnym duchem i masz ochotę na poznanie afrykańskiej rzeczywistości, zapraszamy do kontaktu z nami. Może czeka nas wspólna, niezapomniana przygoda? Ξ

 

Po zamknięciu odcinka wschodniego wreszcie twarda nawierzchnia na BAM-ie

autorzy: Dominika i Marcin Kozłowscy, zdjęcia: autorzy

...a może to też Cię zainteresuje: