W poszukiwaniu Shangri –La
Zaczęło się od luźnych przemyśleń, które powoli precyzowaliśmy podczas wspólnych spotkań z Pawłem i Jackiem – Jackiem Danielsem oczywiście. Śmiem twierdzić nawet, że to jego pojemna półlitrowa osobowość wpadła na ten genialny pomysł, a my jedynie ochoczo na niego przystaliśmy. I w ten sposób zrodziła się myśl o Poland Mongolia Trans-Siberian Expedition – wyjazd, który po pewnym czasie nabrał głębszego sensu. Zapadła decyzja o tym, że podczas przejazdu odwiedzimy Polonię na Syberii, dla której przez ostatnie dwa lata zbieraliśmy wspólnie z Fundacją Dziecko i Kultura książki i bajki.
Z czasem, drążąc temat coraz głębiej udało mi się dotrzeć do grona ludzi otwartych na tego typu pomysły i w ten sposób naszą inicjatywę wsparła firma Borga, która przebudowała naszego Nissana na wyprawowego Baltazaara (na cześć czołowego podróżnika z czasów dzieciństwa – Baltazara Gąbki). Z miesiąca na miesiąc przygotowania postępowały.

Poland Mongolia Transsibeiran Expedition
Kłopoty na granicy
Wyprawa ruszyła zgodnie z planem, tj. 2 czerwca 2014r. Przeładowani już na starcie mozolnie zwijaliśmy kilometry: Litwa, Łotwa i… to wszystko. Pierwszy happening odbył się już na granicy łotewsko-rosyjskiej. Tłumaczenie pogranicznikom, że 500 kg bagażu w postaci części zapasowych, książek dla polonijnych dzieciaków i prowiant to integralne wyposażenie samochodu, zajęło nam trochę czasu (nie wiem na ile to prawda, a na ile próba wyłudzenia – podobno przepisy graniczne zezwalają na wwiezienie wyłącznie 50 kg bagażu podręcznego na osobę). Koniec końców sytuacja zmęczyła obie strony i nastał cichy rozejm. Wjechaliśmy do Rosji. Od tej pory Rudolf Diesel mruczał i mruczał i mruczał… Powoli przesuwaliśmy się w kierunku Uralu.
Ural
Cena paliwa w Rosji (średnio 2,2 zł/l) to najlepszy środek na poprawę humoru. Nawet nasz Baltazaar konsumujący ponad 12 litrów ropy nie był w stanie zachwiać budżetem wyprawy. Jazda na trzy zmiany sprawdzała się rewelacyjnie i na wyjątkowo dobrych drogach europejskiej części „imperium rosyjskiego” pokonywaliśmy nawet 1200-1500 km na dobę. Tak wjechaliśmy na Ural.
Coraz wyżej, coraz wolniej, coraz mniej europejsko… Przejeżdżając przez chmury, które zawisły nad pasmem Uralu poczuliśmy, że rozpoczął się kolejny rozdział Poland Mongolia Trans-Siberian Expedition. Im dalej posuwaliśmy się w głąb kontynentu azjatyckiego, tym klimat zaczynał być bardziej ekstremalny. Choć w dzień słońce prażyło jak na czerwiec przystało, to normą stały się temperatury nocne oscylujące wokół 5 stopni C. Słynne syberyjskie komary i meszki również dały o sobie znać, zwłaszcza podczas skrótów przez tajgę. Po kilku tysiącach kilometrów asfaltu z przyjemnością odnajdywaliśmy na mapie ścieżki umożliwiające racjonalizatorskie potraktowanie dotychczasowych planów. Pozwalało nam to również zaoszczędzić kolejne setki kilometrów.

Rosja, Syberia – góry powyżej 2500 m n.p.m. to już wieczny śnieg
Tajga
Tajga to niesamowite zjawisko – połacie brzóz i drzew iglastych, szutrowe ścieżki, tony komarów i meszek, żadnej praktycznie cywilizacji, tylko cisza. Przezornie zapakowane moskitiery okazały się zbawieniem, a komary i meszki w kawie – bezcenne! Klucząc przecinkami natrafiliśmy na prawdziwą Syberię – wsie w głębi lasów, gdzie szutrowe ulice użytkowane były częściej przez szwendające się krowy i kozy niż samochody. Jeśli czasami trafialiśmy na fragmenty asfaltu, to był on w takim stanie, że nawet miejscowi Buchankami (UAZ 452 to synonim azjatyckiej Rosji) omijali je szerokim łukiem. Warto w tym momencie wspomnieć o mieszkańcach Syberii. Ci, których widywaliśmy i z którymi rozmawialiśmy to raczej ludzie w podeszłym wieku – spokojni, mili i wyjątkowo uprzejmi. Mimo medialnej nagonki na Rosję w Polsce i na Polaków w rosyjskich mediach nie spotkało nas nic, co nosiłoby znamiona (choćby) nieuprzejmości, a o wrogości nawet nie wspomnę. Ciekawość i życzliwość to reakcja, z którą spotykaliśmy się najczęściej. Jest jednak jeden warunek: uśmiech i kultura! No i znajomość rosyjskiego też się przyda.
Bez niespodzianek?
Dobrym nawykiem przy podróżach w obszary nieco mniej komercyjne niż Tunezja i inne Wyspy Kanaryjskie jest przezorne kontaktowanie się ze światem. Problem jednak w tym, że wbrew pozorom Google nie wie wszystkiego. Najlepszym źródłem wiedzy o ewentualnych kłopotach jest polska placówka dyplomatyczna. W ten właśnie sposób, po rozmowie telefonicznej z Konsulem dowiedzieliśmy się o… największej od 50 lat powodzi, która nawiedziła Syberię. Godzinami jechaliśmy po groblach, w które zamieniły się drogi. Ogrom wody trochę przerażał.
Jak tylko przejechaliśmy Nizinę Zachodniosyberyjską, która zaczęła zmieniać się w podnóża Ałtaju, temperatury po zmroku zaczęły spadać jeszcze bardziej. Kilkaset kilometrów przed Ałtajem Górskim, na szczytach gór pojawił się pierwszy w czerwcu… śnieg! Nocą robiło się rześko, ale izolowana zabudowa naszego Baltazaara sprawdziła się. Do tego czapki, dwa polary i robiło się przyjemnie, a piwo Tri Niedwiedi zawsze było dobrze schłodzone.
Gornoałtajsk
Do Gornoałtajska, gdzie jechaliśmy z książkami dla polonijnych dzieciaków dotarliśmy w okresie, gdy woda już opadała i widać było skalę zniszczeń – dróg w Ałtaju nie ma zbyt wiele, a każdy zniszczony przez powódź most i zarwana jezdnia to paraliż dla Republiki Ałtaju, a w konsekwencji również dla przygranicznych regionów Mongolii. W kraju rządzonym w sposób niekoniecznie demokratyczny „pospolite ruszenie” nie jest jednak czymś normalnym. Infrastruktura powstawała w czasie rzeczywistym.
W Gornoałtajsku spotkaliśmy się z Polonią, której przekazaliśmy kartony książek. Najpierw zwiedzanie miasta, później meldunek na poczcie (wyjątkowo uciążliwy przepis nakazujący meldunek co 5 dni roboczych zajmuje sporo czasu, nam zajęło to prawie 3 godziny), pożegnanie, wspólne zdjęcia, podpisy na masce Baltazaara* i… ruszyliśmy dalej!
LINK Na masce podpisywali się wszyscy, którzy pomogli nam w organizacji wyprawy oraz wsparli nas w jej trakcie. Banalna rzecz, a otwierała nam wszystkie drzwi. Sami byliśmy zaskoczeni skalą happeningu i ograniczonymi rozmiarami karoserii. Wracając przez Rosję policjanci podpisywali się już na słupkach drzwi!

Poland Mongolia Transsibeiran Expedition
Czujski Trakt
Kolejnym etapem naszej podróży był Czujski Trakt – chyba najciekawszy i najbardziej zjawiskowy obszar, przez który przejeżdżaliśmy. Początkowo Syberię traktowaliśmy jako tranzyt do Mongolii. Nieświadomi tego co nas czeka jechaliśmy naprzód. Pewnego dnia w porze śniadania zaczepił nas Buriat. Surgut (bo tak miał na imię) bezinteresownie zaproponował nam przejażdżkę i…. się zaczęło! Naskalne rysunki sprzed kilku tysięcy lat, Czerwone wrota – przesmyk pomiędzy skałami, jezioro rtęciowe i „pierewałki”, których ogromu się nie spodziewaliśmy. We wsi Pazyryk, kilkadziesiąt kilometrów od Czujskiego Traktu odwiedziliśmy kamienne kurhany (w jednym z nich odkryto mumię Lodowej Księżniczki sprzed około 4000 lat). Dzięki Surgutowi udało się nam posmakować lokalnych wyrobów serwowanych przez myśliwych z szałasu – alkohol z serwatką, suszone mięso renifera…
W ramach dygresji, wolnossący diesel nie działa powyżej 3000 m n.p.m. „Pieriewałki” (jak nazywał je Surgut) dały nam się w kość. Kłęby czarnego dymu i podjazdy na jedynce to efekt rozrzedzonej atmosfery i mniejszej zawartości tlenu – tym samym niewłaściwej mieszanki ropy i powietrza. Zapakowane do granic absurdu Uazy napędzane rachitycznymi silnikami benzynowymi wyprzedzały nas z łatwością, pomimo „saliarki” 80. oktanowej, którą są zazwyczaj tankowane.
Zjazd z Ałtaju i… zrobiło się cieplej. Zniknęły zaspy śniegu, na drzewach pojawiły się nawet liście. Byliśmy pod granicą Mongolską.
Mongolia
Mongolia to kraj, gdzie czas płynie wolniej, dużo wolniej… Przed granicą spędziliśmy około 2 godziny. Wiadomo – przerwa obiadowa, więc struktura państwowa „nie rabotajet”. Kwitki, papierki i byliśmy w Mongolii. Jeszcze tylko w zaadaptowanym na biuro chlewiku wykupiliśmy ubezpieczenie (nikt tam nie słyszał o zielonej karcie) i ruszyliśmy przed siebie. Droga asfaltowa skończyła się praktycznie zaraz po… chlewiku! Od tego momentu czekały nas tylko szutry, tłuczeń i TARKA (ta właśnie tarka była przyczyną wszystkich usterek; nie wytrzymują jej spawy, mocowania zabudowy mieszkalnej, bagażnik, który miał nawet atest TUV).
Pierwsze wrażenie
Mongolia odurza przestrzenią. Statystyczny Europejczyk nie jest nawet świadom, że horyzont może kończyć się tak daleko, a odległość „stąd do tamtej góry” to nawet 12 godzin drogi. Nie ma punktu odniesienia – drzewa, budynku i wszystko wydaje się być bliżej . W Mongolii zdarzają się rejony, gdzie przez cały dzień… nie ma nic. Kompletnie nic. Nawet drogi w ujęciu europejskim. Zdarza się, że na fragmentach ciągów komunikacyjnych wykonana została nawierzchnia asfaltowa i to taka, o której nie śniło się niemieckim inżynierom! Pamiętać jednak trzeba, że to jest ciągle Azja, a tam logiczne myślenie nie zawsze się sprawdza. Osobiście zdarzyło nam się jechać po wyśmienitym asfalcie – droga szeroka, prosta, żadnej dziury, wykonana na równo ułożonym nasypie z tłucznia. Problem pojawiał się zazwyczaj po kilkunastu kilometrach, kiedy to kończył się asfalt i kończył się również nasyp… Na jednym z takich „urwisk” jeden z równolegle podróżujących motocyklistów stracił przy koziołkowaniu cały sprzęt elektroniczny do nawigacji. Nam udało się w porę wyhamować i skończyło się na niegroźnym wyskoku i bałaganie w kabinie. A gdzie były znaki? W Mongolii znaków nie ma, co nie zmienia faktu, że po aklimatyzacji do lokalnych warunków drogowych ich brak nie jest odczuwany w kategoriach dyskomfortu. Po prostu – kompas, mapa i to wszystko. Zdarzają się (zwłaszcza na szlakach o charakterze krajowym) wyjeżdżone koleiny, które zastępują autostrady, a zasada ich użytkowania jest jedna – wybierasz koleiny które uważasz za stosowne i… jedziesz.
Przyjazny naród
Mongolczycy to naród niesamowicie przyjazny. Wynika to zapewne z faktu, że w całej Mongolii (5 razy większej od Polski) mieszka mniej osób niż w województwie mazowieckim (a większość w stolicy – Ułan Bator). Przy tak małej gęstości zaludnienia każdy na każdym musi polegać. Nam zdarzyła się kilka razy awaria – rozpadł się hamulec w tylnym kole, a po nocnym przejeździe przez Gobi (po wspomnianej wcześniej tarce) puściły spoiny w spawach przedniego orurowania. Do spawania kwalifikował się bagażnik dachowy. Od pyłu umarł alternator. Naprawa w drewutni „złotej rączki” to była naprawdę przyjemność – szybko i sprawnie (przy okazji: wiecie kto jest prezydentem Mongolii? No właśnie… a mongolski mechanik zapytał: „ To u Was było tych dwóch braci, z których jeden miał wypadek? A co u Komorowskiego?).
Przejazd przez Mongolię to przygoda. Niesamowite widoki, nieznane Europejczykowi przestrzenie i niespotykane u nas zwierzęta. Po pewnym czasie normą stały się podchodzące dzikie wielbłądy i konie. Jaki przestały nas interesować po tygodniu. A tarbagany? Zwierzątka wielkości borsuka i aparycji świnki morskiej były zbyt płochliwe, żeby się z nimi zbratać.
Surowy klimat
Naszą wyprawę wstępnie planowaliśmy poprowadzić tak, aby do Mongolii wjechać od strony północnej drogą prowadzącą od Ulan Ude do Kiachty (przejście graniczne Rosja-Mongolia). Finalnie jednak wjechaliśmy do Mongolii od strony zachodniej (Czujskim Traktem – drogą M52), czyli zaczęliśmy zwiedzanie od najbardziej dzikiej części Mongolii. Taką trasę wybraliśmy świadomie, chcąc szybko odciążyć przeładowany książkami samochód – stąd też Gornoałtajsk odwiedziliśmy na początku, a nie pod koniec wyprawy. W ten właśnie sposób od razu wpadliśmy w objęcia „dzikiego Ałtaju Gobijskiego”, charakteryzującego się brakiem utwardzonych dróg, brakiem osad ludzkich (nie licząc kilku zapomnianych wiosek) i brakiem każdej innej formy infrastruktury (począwszy od sklepów, a na stacjach benzynowych kończąc). Klimat tej części Mongolii jest ekstremalny. Ekstremalny na tyle, że nie występuje tu praktycznie żadna roślinność, nie licząc wyschniętych krzaków, saksaułów i kęp traw. Taki krajobraz wynika z faktu, że północno-zachodnia część Mongolii to kraina górzysta i nieurodzajna. Wilgotność jaką odczytywaliśmy na higrometrze zamontowanym w zabudowie mieszkalnej Baltazaara oscylowała niemal codziennie w okolicy 20%. W czasie burzy (nota bene opady zdążyły wyschnąć zanim deszcz spadł na ziemię) wilgotność wzrosła do poziomu 30%. To tłumaczy zapewne księżycowy krajobraz tej części kraju. Im dalej na wschód, tym zaczynało się robić bardziej cywilizowanie.
Gobi
Począwszy od granicy Mongolii walczyliśmy z tylnym hamulcem – koło grzało się niemiłosiernie, a zapieczone i zdarte do metalu okładziny raz hamowały, a innym razem nie reagowały zupełnie. Rozbieranie, regulacja i składanie bębna weszło nam po pewnym czasie w nawyk. W ten sposób przebyliśmy północny fragment pustyni Gobi, czyli obszar, gdzie step znika zupełnie. Znikają również koleiny wyznaczające główne szlaki komunikacyjne. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Dla Europejczyka taki stan rzeczy może rodzić początkowo pewien dyskomfort. Zakres widnokręgu obejmuje 360 stopni, a jego linii nie zniekształca żaden element będący choćby substytutem cywilizacji. W takich warunkach przejechaliśmy kilka dni, uszczuplając tylko zapasy paliwa i prowiantu. Przestrzegani przez tubylców i własną przezorność wieźliśmy ze sobą w zabudowie 4 zapasowe kanistry oleju napędowego, co dało nam początkową autonomiczność na ponad 1000 km. Obowiązywała niepisana zasada, że woda przeznaczona jest wyłącznie do picia i gotowania liofilizatów. Ważniejszy niż dyskomfort fizyczny był spokój psychiczny wynikający z faktu, że wody nie zabraknie. A zapachy w samochodzie? Cóż, w tak suchym klimacie nawet pot szybko wysychał.
Pustynia nocą
Opisując Gobi nie można pominąć jednego z bardziej „ekstremalnych” wyczynów jakich się podjęliśmy – nocna jazda przez pustynię. Ludzka wyobraźnia i zmysł percepcji – zwłaszcza Europejczyka wyrosłego w pewnych „kanonach cywilizacji” – korzysta ze skrótów myślowych. Postrzępione zielone kępy na horyzoncie w oczywisty sposób odbierane są jako drzewa. Tak samo ciąg podnoszących pył, niekształtnych elementów. Który niestety okazywał się zazwyczaj kępą uschniętych krzaków. Ekstremum mentalnego nieporozumienia był wysoki na około 3 metry gliniany mur, do którego dojechaliśmy. Zadowoleni z siebie, wyszliśmy, aby lepiej ogarnąć, gdzie dokładnie znajduje się brama. Mur okazał się tylko kilkudziesięciometrową wydmą, do której mieliśmy jeszcze około godziny drogi, jak się później okazało. Jednogłośnie ustaliliśmy wówczas – koniec jeżdżenia po pustyni nocą.
Kamienny żółw
Po dwóch dniach dotarliśmy do Karakorum (Harhorin), czyli legendarnej stolicy Chana Chanów – Chingis Chana. Znajduje się tu buddyjski klasztor, który na pewno wart jest polecenia. Za klasztorem znaleźć można relikt historycznej stolicy, czyli kamiennego żółwia symbolizującego wejście do obozu Chingis Chana. I tyle! Mongolczycy nie przywiązują zbytniej wagi do zabytków, a przynajmniej nie w sposób znany statystycznemu turyście z Europy. Fakt faktem – żółw w sferze mentalnej robi naprawdę wrażenie. Jest autentycznym reliktem, który stoi w tym miejscu nieruszony już prawie 1000 lat. Zresztą na miejscu znaleźć można dużo ciekawych artefaktów. Pamiętać jednak należy, że nie wolno ich zabierać – z wielu przyczyn, również prawnych.

Mongolia – pozostałości Muru Chińskiego w Mongolii nazywanego Wall of Chingis Chan
Ułan Bator
Z grzejącym się bębnem hamulca dotarliśmy do najbardziej chaotycznego i nieprzyjaznego jak do tej pory miasta – Ułan Bator. Stolica to aglomeracja, w której mieszka większa część całej populacji Mongolii. Jest to też metropolia kompletnie nieprzystosowana do obsługi takiej ilości mieszkańców. Ścisłe centrum miasta to szklane wieżowce, centra handlowe, wielkopłytowe blokowiska znane nam z polskich osiedli lat 70-tych ubiegłego wieku. Na tym jednak kończą się elementy cywilizacji w naszej kategorii myślenia. Obszary mieszkaniowe wokół centrum Ułan Bator nie posiadają kanalizacji sanitarnej, kanalizacji deszczowej, często również bieżącej wody. Na ulicach w wielu miejscach nie ma nawierzchni utwardzonej, a jeśli jest – to tak dziurawa, że każdy… jeździ poboczem. Samochody parkują po prostu na ulicy, co w sposób dosłowny paraliżuje miasto. Gery i prowizoryczne lepianki, w których mieszkają biedniejsi mieszkańcy Ułan Bator stawiane są w sposób chaotyczny, bez jakichkolwiek regulacji prawnych.
Nissan
W centrum Ułan Bator trafiliśmy do serwisu Nissana. Warto wspomnieć, że pomimo bliskości Japonii zarówno w Mongolii, jak i w syberyjskiej części Rosji Nissan jako gatunek motoryzacyjny praktycznie nie występuje. Oba regiony zdominowane są przez Uazy i Toyoty. Serwis przyjął nas i obsłużył, choć zdziwienie na ich twarzach dostrzegaliśmy nad wyraz długo. Wymieniliśmy okładziny szczęk, wypiliśmy małą kawę, za co odwdzięczyliśmy się oczywiście podpisami na masce. Na salonie Nissana pojawiły się polskie naklejki i… ruszyliśmy w drogę.
NIEZBĘDNIK PODRÓŻNIKA
CEL PODRÓŻY
Mongolia, Rosja (część azjatycka Syberii)
ODLEGŁOŚĆ
długość trasy (w obie strony) – 19000km
CZAS TRWANIA PODRÓŻY
33dni
DOKUMENTY
wiza turystyczna (30 dni) i ubezpieczenie (Rosja) – koszt ok. 785zł, wiza turystyczna (90 dni) (Mongolia) – koszt ok. 378zł
WALUTA
1 PLN = 11 Rubli (Rosja), 1PLN = 590 MNT (Tugrik Mongolski)
KONSULAT
Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Irkucku
Rosja, Irkuck, Suche-Batora 18, 664003
Konsulat Honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Ułan Bator
Mongolia, Ułan Bator, Bayangiin Ekh building, Chingis avenue 1/18 3 khoroo, khan-Uul district, 17030 Ulaanbaatar
ZALECENIA MEDYCZNE
brak obowiązku szczepień, zalecane profilaktycznie szczepienia – błonnica, tężec, WZW A i B, dur, polio, wścieklizna, odkleszczowe zapalenie opon mózgowych
WARUNKI ATMOSFERYCZNE
Klimat Mongolii jest wybitnie kontynentalny. W czerwcu w ciągu dnia temperatura może przekraczać 30 stopni (dochodzi nawet do 40 stopni na południu kraju). W nocy temperatura może spaść do 5 stopni. W górach odnotowaliśmy minimalną temperaturę 1 stopień na plusie. W górach może zalegać śnieg. Wilgotność bardzo niska – około 20%. Opady występują incydentalnie.
PALIWO
olej napędowy (Rosja) – od 2,1 PLN do 2,5PLN, olej napędowy (Mongolia) – od 30 PLN do 4PLN; benzyna jest tańsza od ON, ale należy uważać na benzynę 80.oktanową (funkcjonuje na równie z 92. i 95. oktanową)
WODA
b.d. ( ale nie jest droga, o ile jest w sklepie)
KOSZT LOKALNEGO POSIŁKU
6-10 PLN (duża porcja); należy jednak uważać na posiłki w regionalnych, tanich lokalach – mogą się skończyć ekstremalnie
NOCLEGI
samochód, namiot, czasami lokalny ger (gościnnie, nieodpłatnie)
DODATKOWE INFORMACJE
Mongolia jest krajem ludzi wyjątkowo otwartych i przyjaznych. Wszelkie problemy z samochodem czy znalezieniem drogi rozwiązywały się bez znajomości języka i praktycznie… bez wkładu finansowego. Należy uważać na ogromne przestrzenie i odległości – jazda bez zapasowego paliwa jest w wielu miejscach niewykonalna. Infrastruktura w Mongolii praktycznie nie występuje – w zachodniej części kraju nie ma praktycznie stacji paliw, nie licząc cystern. Sklepy zaopatrzone są ubogo. Drogi w większości kraju… nie występują. Należy kierować się szlakiem wyjeżdżonych kolein. Na niektórych fragmentach ciągów komunikacyjnych pojawia się asfalt w wyjątkowo dobrej kondycji, ale jest to bardzo złudne – zaczyna się i kończy bez logicznego sensu, co może doprowadzić do poważnego wypadku.
Tekst: Bartek Felski, zdjęcia: autor
Materiał z 2015 roku z 173 numeru Off-Road.pl