Wtorek był kolejnym dniem, podczas którego uczestnicy Dakaru walczyli nie o jak najlepszy czas, ale o przetrwanie w ekstremalnych – nawet jak na te zawody – warunkach. Pomagający wczoraj innym Adam Małysz dzisiaj sam nie uniknął kłopotów i do mety trzeciego etapu dotarł z 24. rezultatem.
Z powodu złej pogody i ulewnych deszczy nękających rejon Argentyny, gdzie odbywa się Dakar, organizatorzy musieli skrócić odcinek specjalny wchodzący w skład etapu z Termas de Rio Hondo do San Salvador de Jujuy. Tym razem zrezygnowano z pierwszej części trasy, gdzie woda zniszczyła drogi, po których mieli jechać uczestnicy rajdu. Próba zamiast 314 kilometrów mierzyła 227. Mimo to żywioł znów dał się zawodnikom mocno we znaki. Większość pozbawionego pułapek nawigacyjnych i zapowiadającego się na bardzo szybki oesu przejechali w rzęsistym deszczu. Te okoliczności nie sprzyjały Małyszowi, który krótko po rozpoczęciu rywalizacji stracił wycieraczkę przedniej szyby.
– Trzeba mieć pecha. Na samym początku dzisiejszego odcinka urwało nam jedną wycieraczkę. I to z mojej strony! Spadła na nas gruba gałąź z drzewa i stało się nieszczęście. Jazda bez tej części w towarzyszącej nam ulewie, na tak śliskiej nawierzchni, to była masakra. Po 70 kilometrach przełożyliśmy wycieraczkę ze strony mojego pilota Xaviera i coś już było widać, ale wcześniej, z powodu braku widoczności, przed każdym zakrętem hamowałem prawie do zera – relacjonował były skoczek narciarski.
Z powodu tych utrudnień Małysz pojechał we wtorek nieco wolniej niż na poniedziałkowym etapie. Do zwycięzcy odcinka, Sebastiena Loeba, stracił prawie 15 minut. Dało mu to 24. miejsce. W klasyfikacji generalnej rajdu zawodnik Orlen Teamu spadł o jedną lokatę, na 16. pozycję. Jednak różnice czasowe między kierowcami nie są na razie duże, kilka minut straty z dzisiaj można z nawiązką odrobić już jutro. Szczególnie że następne dni będą wymagały od uczestników Dakaru spokojnej jazdy i dbania o sprzęt. Środowy etap, pętla o długości 629 kilometrów (odcinek specjalny – 429 kilometrów) wokół San Salvador de Jujuy, to etap maratoński, po którym zawodnicy nie będą mogli korzystać z pomocy mechaników. Ewentualne uszkodzenie lub awaria samochodu mogą mieć więc poważne konsekwencje i mocno wpłynąć na końcowe rezultaty imprezy. Rywalizacja będzie dodatkowo utrudniona przez rozrzedzone powietrze. Trasa oesu została wytyczona na wysokości średnio 3500 metrów nad poziomem morza, co wpłynie negatywnie zarówno na sprzęt, jak i na załogi.
[dg ids=”23151″]