OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Australia. Hiluksem w nieznane.

Wiele osób nie wyobraża sobie weekendowego wyjazdu z małymi dziećmi, a co dopiero długiej wyprawy na odległy kontynent. dla bohaterów tej opowieści wycieczka do dalekiej i nieco dzikiej Australii z pociechami na pokładzie nie była problemem. Oto krótki poradnik, jak przygotować się do takiej wyprawy.

Plan podróży i precyzyjny roadbook pomógł przygotować znajomy Australijczyk, który swoją ojczyznę przejechał wzdłuż i wszerz. Jako miłośnicy off-roadu zakładaliśmy liczne eskapady drogami nieutwardzonymi i nocowanie na kempingach lub na dziko.

Formalności

Wizy załatwiliśmy przez Internet. Formalności ograniczały się do rejestracji numeru paszportu, następnie dostaliśmy promesę wizową mailem, zaś samą wizę – na lotnisku, po kontroli imigration. Zapakowaliśmy sprzęt, m.in. laptopa z GPS i programem OziExplorer do czytania map, a także przetwornicę 220 V z polskim gniazdkiem, przedłużacz z australijską wtyczką sieciową, ale z polskimi gniazdami, narzędzia, 30 metrów syntetycznej liny do wyciągarki, śpiwory, zestaw lekarstw i opatrunków, odtwarzacz DVD, monitory na zagłówki, filmy dla dzieci oraz trochę zabawek. W Perth mieliśmy zarezerwowany samochód – element konieczny do dalszych przygotowań. Pierwszym wyzwaniem, któremu musieliśmy podołać, był zakup terenówki. Wynajem pojazdu na 3,5 miesiąca kosztowałby nawet 14 000 AUD (dolarów australijskich), czyli blisko 40 000 zł, a w budżecie mieliśmy 12 000 dolarów na zakup całego sprzętu – z założeniem, że po zakończeniu wyprawy dużą część odzyskamy.

 

Terenówka

Rozpoczęte jeszcze w Polsce poszukiwania zakończyły się dosyć szybko. Nasz wybór padł na Toyotę Hilux, głównie ze względu na wyposażenie i wprowadzone modyfikacje – nowe opony Goodyear Wrangler MTR ze wzmocnieniami z kevlaru (rewelacyjne gumy na kamienne drogi australijskiego kontynentu!), dodatkowe koła zapasowe, snorkel (liczne brody), stalowe zderzaki (przedni ważny ze względu na spotkania ze zwierzyną), halogeny Hella (do jazdy nocą), stalowy bagażnik dachowy (wytrzymywał nacisk około 200 kg), dwa akumulatory Optima Yellow oraz radio UHF (jedyny środek łączności poza drogim telefonem satelitarnym, zapewniający kontakt w outbacku), liftowane zawieszenie ze wzmocnionymi resorami i amortyzatorami heavy duty oraz kilka drobniejszych udogodnień. Wszystko to za 6 800 AUD.

Mobilny dom

Pozostała kwestia zakwaterowania. Mieszkanie przez 3,5 miesiąca w namiocie nie wydawało się zachęcającą perspektywą, głównie ze względu na obawę przed zabójczymi pająkami. Rozważaliśmy też zakup namiotu dachowego, jednak ten wcale nie był tani. Ostatecznie wybór padł na przyczepę, która dzięki masywnej konstrukcji, solidnemu zawieszeniu i oponom BF Goodrich AT mogła służyć jako sprzęt off-roadowy. Zapewniła minimum komfortu, miejsce i sprzęt do gotowania oraz dwa wygodne łóżka.

Wiza

Na koniec została jeszcze wizyta w wydziale komunikacji, której opisanie zajmie więcej niż ona trwała. Zostaliśmy zarejestrowani w bazie posiadaczy środków transportu Western Australia (wystarczył adres hotelu i dwa dokumenty ze zdjęciem), a sympatyczny urzędnik, powtarzając ulubiony australijski zwrot no worries (bez obaw), wydał dokument własności z ubezpieczeniem.

Drogi

Większość dróg (nawet wąskie, dwupasmowe) nosi nazwę highway. Nawierzchnie są równe, nawet te nieutwardzone (gravel road), jeśli znalazły się na liście dróg objętych regularną konserwacją. Jeżeli tak się nie stało, pokrywa je rodzaj tarki, która powoduje, że samochody rozpadają się na kawałki. Utrudnieniem jest też kurz – przejeżdżający samochód wzbija taki tuman, że lepiej się zatrzymać. Robi się dramatycznie, gdy po szutrowej drodze z prędkością 90 km/h pędzi road train – ciężarówka z przyczepami. Jest kurz, podmuch powietrza spycha na pobocze, a ostatnia przyczepa jedzie ruchem wahadłowym i sypie kamieniami spod kół. Kierowca przez radio krzyczy: no worries, mate (bez obaw, koleś). Ogólnie jednak jeździ się dobrze, kierowcy się pozdrawiają, a drogi są doskonale oznaczone. Podstawową zasadą, a nie objawem grzeczności, jest pomoc. Przemierzający tysiące kilometrów Australijczycy wiedzą, że nieudzielenie jej może wiązać się z zagrożeniem życia.

Zapasy

Przygotowując się do wędrówki po odludnych drogach, trzeba przygotować sobie zapasy: paliwa (stacje są co 300-500 km), wody (około 100 l) oraz jedzenia (na tydzień). Warto również pamiętać, że jazda po zmroku jest w Australii wyjątkowo niekomfortowa – głównie ze względu na wałęsające się stada kangurów i krów. Bilans tych podróży widać na poboczach w postaci ciał zabitych zwierząt

Atrakcje

Z Perth ruszyliśmy wzdłuż Oceanu Indyjskiego. Na trasie urzekły nas mokradła w okolicy Darwin. Zwiedziliśmy również park Dam Fog. Ścieżka dla pieszych była zamknięta z powodu deszczu i panował bezwzględny zakaz opuszczania samochodów, do czego przyczyniły się krokodyle. W Adelaide River wsiedliśmy na łódkę i popłynęliśmy ich poszukać. Atrakcja polegała na karmieniu ich świeżym mięsem – podpływały wtedy blisko i wyskakiwały z wody, łapiąc mięso. W takich chwilach w naszych głowach pojawiało się pytanie, czy krokodyle nie wpakują się na pokład, aby spró- bować czegoś bardziej świeżego. Komercjalizacja australijskich ikon, czyli Ulururu i Ayers Rock, mocno nas zniesmaczyła. Jednak miłym akcentem był Park Narodowy Kościuszki, niestety pisany bez „z” i kreski nad „s”. Mniej więcej w połowie Gibb River Road nasze auto zaczęło wydawać niepokojące dźwięki z tylnego mostu. Odpięliśmy wał. Jazda próbna wypadła pomyślnie, więc postanowiliśmy pojechać przednionapędówką. Wszystko było w jak najlepszym porządku… do momentu wjazdu w teren. Dotarliśmy do Kunanara. To małe miasteczko we wschodniej części Kimberley, gdzie część mieszkańców żyje z uprawy owoców i warzyw, a część z naprawiania i mycia aut lub karmienia turystów przyjeżdżających z Gibb River Road. Znaleźliśmy tam warsztat, w któ- rym mechanicy zgodzili się wymieniać nasz most.

Awarie

Niestety, warsztaty w Australii potrafią spaprać robotę – lał się płyn chłodzący, kilka śrub było niedokręconych, a most miał wyciek. Mechanicy usunęli niedoróbki i mogliśmy dalej ruszać w trasę. Niestety ponownie mieliśmy wątpliwości, czy wszystko jest tak jak być powinno. Przeczucie potwierdził prosty test ze znakami na kołach. Okazało się, że nowy most miał inne przełożenia, co w aucie 4×4 oznacza brak możliwości załączenia przedniego napędu bez rozwalania skrzyni rozdzielczej. Właściciel warsztatu nie był zachwycony, widząc nas ponownie, ale nie dyskutując, zaczął szukać właściwego mostu. Najbliższy był 4 000 km stąd i mógł dotrzeć za tydzień. Ruszyliśmy więc w kierunku Darwin, by tam go odebrać i samodzielnie wymienić na drodze. Po parunastu godzinach strachu znów mieliśmy auto z napędem 4×4.

Było warto

Podczas naszej wyprawy przekroczyliśmy trzy strefy czasowe i klimatyczne. Mieliśmy kontakt z ciekawymi ludźmi, widzieliśmy różnorodne krajobrazy, rośliny i zwierzęta. Synowie urośli i wydorośleli. A do tego obyło się bez złych przygód z robakami, wężami i chorobami… Ξ

Autor: Anna Cytryniak, Tomasz Woźniak, zdjęcia: autorzy

...a może to też Cię zainteresuje: