OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Walia nieoczywista – wyprawa w nieznane

Walia nieoczywista

TEKST I ZDJĘCIA: Radek Tomaszewski

Czy można w cztery dni uzależnić się od kraju który przez tyle lat turystycznie ignorowałeś, pomijałeś, prawie nikt ze znajomych o nim nie mówił, nie polecał? Czy wiesz gdzie, na jakiej trasie Top Gear testuje swoje kabriolety, gdzie jest tama na którą Richard Hammond wspinał się Defenderem? Czy mógłbyś zaufać komuś kogo nie znasz, kogo słyszałeś tylko dwa razy przez telefon i wiesz o nim tyle co nic i wyruszyć z nim dosłownie w nieznane? Czy mógłbyś zasnąć na podłodze w ponad 300-letnim domu w lesie, bez prądu, wody, gazu, gdzie żadne drzwi się nie zamykają? Czy wiesz jaka magia, tajemnica kryje się za słowem eerie i jak się je wymawia? Czy byłbyś w stanie od- pisać na pytanie przewodnika… co chcielibyście zobaczyć w Walii, na czym Wam zależy? następujące słowa: Marcin, nie chcemy żadnych zdjęć, opisów, komercji, nie mów nam co planujesz, zaskocz nas, chcemy doznać efektu WOWWWW – zależy nam tylko na dobrej muzyce w aucie.

O przygodzie przeczytasz w Magazynie OFF-ROAD PL nr 1-2 (248) 2023 >>

Jeśli choć na jedno z tych pytań potrafisz odpowiedzieć – TAK – to znaczy że wstępnie jesteś gotowy aby przeżyć coś podobnego co poniżej opiszemy, wyjść ze strefy swojego komfortu ale czy na pewno? Przekonaj się sam czytając do końca to czym z Wami chcemy się podzielić choć jak wiadomo żadne słowa, opis, zdjęcia nie zastąpią tego co w danej chwili poczujesz, czego posmakujesz. Jest to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju.

Akt 1. Jak do tego doszło… ja wiem

Przypadki, zbiegi okoliczności, przyciąganie – wierzycie w coś takiego? Gdy pod koniec sierpnia u przyjaciół planowaliśmy kolejne wyprawy, wymienialiśmy swoje podróżnicze TOP TEN, must have, dostałem wiadomość z nieznanego numeru.

– Cześć, mam na imię Marcin, mieszkam w Walii od wielu lat, pokazuję jej piękno poza utartym szlakiem, miejsca które raczej trudno odszukać w przewodnikach, na filmach na YT. W związku z tym że prowadzisz grupę na FB dla podróżników 4×4 – Together4Travel może ktoś chciałby skorzystać z moich usług? Zajmuje się tym, powiedzmy, pól-komercyjnie.

Podejmuję decyzję często spontanicznie i tak też zrobiłem tym razem – zadzwoniłem od razu do Marcina (g.23:50 ) i powiedziałem że nie mogę polecać kogoś kogo nie znam ale jeśli zaplanuje dla nas kilkudniową wyprawę to jestem w stanie przylecieć aby poczuć klimat Walii, sprawdzić czy faktycznie warto komukolwiek rekomendować ten region świata.
I w ten oto sposób praktycznie po 15 minutach oznajmiłem wszystkim – jedziemy do Walii.

Akt 2. Planowanie, ekscytacja, zakłopotanie

Ustaliliśmy, że możemy wygospodarować 4 dni, terminy lotów pasowały, dostawaliśmy według życzenia szczątkowe informacje i komunikat… już prawie wszystko mam gotowe, nie zdążymy chyba zrobić całości, za mało dni, ziemia się oberwała i zamknęli nam drogę którą miałem zaplanowaną a była spektakularna.

Noclegi – chcecie spać w hotelach czy na dziko, w śpiworach, na karimacie tak jak ja to robię? Bez chwili wahania odpisaliśmy – na dziko, nie wiedząc jeszcze na co się piszemy, co nas czeka. W wyśmienitych nastrojach zgłosiliśmy się na lotnisko w Poznaniu. Pierwszy komunikat który pojawił się na tablicy – nasz samolot był opóźniony aż o 5 godzin.

Wylądowaliśmy w Liverpoolu późno w nocy. Według ustaleń Marcin nas odebrał ale zamiast zawieźć do hotelu zaproponował nocleg u siebie w domu. Zaskoczyło to nas bardzo, byliśmy lekko zakłopotani ale gdy spotkaliśmy się na lotnisku już po 3 sek. okazało się że nadajemy na podobnych falach i może dlatego spotkała nas taka miła niespodzianka.

Czy Ty drogi czytelniku zapraszasz do domu cztery nieznajome osoby, udostępniasz im swoje pokoje, robisz im pyszne śniadanie wraz z całą wspaniałą rodzinką? Jeśli tak to witamy Cię w naszej drużynie.

Akt 3. Przemyt, ahoj przygodo w rytmie Disco

Obudziły nas obłędne zapachy z kuchni. Dostaliśmy zaproszenie na pyszne śniadanie przygotowane przez Martę, żonę Marcina. Dzięki niej poznaliśmy zupełnie inny, angielski smak bekonu, kawa była już gotowa, czuliśmy się jak u przyjaciół których nie widzieliśmy kilka lat. Podświadomie przed wylotem czułem że trafimy w dobre ręce, poznamy ludzi z którymi można konie kraść.

Jak, czym się odwdzięczyć za tyle dobroci? Co sprawi że nasi gospodarze poczują się równie dobrze jak my? Co Wy byście zrobili na naszym miejscu? Jaka jest Wasza pierwsza myśl? Szkoda że nie mogę
usłyszeć Waszych odpowiedzi.

Przemyt, którego dokonałem, okazał się strzałem w 10. W plecaku ściśnięte ale świeże dotarły z nami do UK rogale Świętomarcińskie. Kto był w Poznaniu wie że jest to przysmak wielkopolski przygotowywany na święto ulicy Św. Marcina, 11.XI. Na śniadanie do kawy wręczyliśmy naszym gospodarzom pyszne, słodkie, małe co nieco. Ciasto półfrancuskie w kształcie podkowy, nadzienie z białego maku, dla Marcina i dla jego rodzinki.

Czas leci i w końcu podjechał nasz środek transportu. Auto które tak lubię a jakże inne od naszych dwóch egzemplarzy. Land Rover Discovery I, rama 1998, w pełni galwanizowana zmodyfikowana pod budę z Discovery II. Silnik – jednostka 3l BMW podkręcona do 250 KM I 470 Nm. Skrzynia, reduktor z Patrola Y61, mosty Patrol, modyfikowane zawieszenie wraz z przedłużanymi ramionami do zachowania stabilności,
lift 4,5-5 cali koła MT 35 – jest moc.

Pakujemy do bagażnika wszystko co niezbędne i w końcu ruszamy. Lewostronny ruch jest dla mnie zagadką, na rondach zamykałem oczy z przerażenia, że zaraz ktoś w nas wjedzie. Niestety dostaliśmy od rana próbkę słynnej angielskiej pogody – deszcz, mgła i wiatr. Trochę to nas martwiło Walia była tuż za rogiem, zbliżała się z każdym kilometrem a raczej milą, a widoczność była praktycznie zerowa.

Możecie wierzyć lub nie – mijamy pierwszą wioskę w Walii, wyjeżdżamy zza zakrętu i mgła nagle znika, piękna pogoda, przejrzyste niebo jak na zamówienie. Kierujemy się w stronę Północnej Snowdonii, a dokładniej Betws- y-Coed; takiego Walijskiego Zakopanego, tylko może bez Krupówek.

Zjeżdżamy potężnym Disko z głównej drogi, otwieramy pierwszą, ale nie ostatnią bramę i w końcu zaczynamy naszą przygodę w terenie. Dalszą część trasy przebędziemy starym rzymskim traktem zwanym Sarn Helen, a datowanym na III-IVw. Cisza w samochodzie, słychać tylko dobrą muzykę, nikt z nas nic nie mówi bo kompletnie tego się nie spodziewaliśmy.

Nie trzeba było długo czekać i oto nastąpił pierwszy efekt wowww. Droga którą przemierzaliśmy to było coś pięknego. Przyznamy się Wam co się wydarzyło – poprosiliśmy czy możemy wyjść z Disco bo chcemy się po prostu przejść, tak tu jest pięknie, nawet coś wspólnie zaczęliśmy śpiewać, Maszerowaliśmy jak żandarmi z filmów z Louis de Funès, a Marcin jechał cierpliwie za nami i się tylko uśmiechał. Mijaliśmy ruiny starych kamiennych zabudowań, podziwialiśmy bezkres krajobrazu który roztaczał się przed naszymi oczami. To niesamowite jak nagle każdy z nas poczuł się szczęśliwy, a to był dopiero początek. „Kto z Was ma lęk wysokości?” – zapytał nagle Marcin gdy zjechaliśmy na asfalt – Raczej nikt tego pytania się nie spodziewał – nie mamy z tym problemu odpowiedzieliśmy – i za parę mil wiedzieliśmy że to pytanie nie było przypadkowe.

Kojarzycie Słowacki Raj? Mogliśmy przetestować jego odpowiednik w Walii – tzw. „Fisherman’s path” ciągnący się wzdłuż rzeki Lledr. Trasa wiodła nad rwącym potokiem, liny pomocnicze zawieszone w skałach. Wąskie śliskie, mało stabilne drabinki, szyny kolejowe po których trzeba było przejść do końca ścieżki strachu, jeden błąd, chwila nieuwagi i nawet nie chcemy myśleć co dalej. Adrenalina każdemu z nas podskoczyła, emocje sięgały zenitu. Wystarczyło spojrzeć w dół na skały, rwący nurt aby być podwójnie ostrożnym bo bez zabezpieczenia, asekuracji pokonywaliśmy naprawdę niebezpieczny odcinek szlaku widokowego a przed nami były jeszcze trzy dni w Walii.

Udało się nam ukończyć ten sprawdzian, zdaliśmy na odznakę na sprawność i ruszyliśmy z drżącymi nogami w drogę na nocleg z widokiem na spektakularny zachód słońca, zatrzymując się co chwilę, prosząc o dosłownie kilka chwil na zdjęcia. Tego dnia zobaczyliśmy jeszcze Snowdon, przejechaliśmy malowniczymi dróżkami koło jeziora Llyn Gwynnant i zatopiliśmy się w wiejski krajobraz dróg.

Akt 4. Noclegi na dziko bez rezerwacji – ciemnio wszędzie, głucho wszędzie co to będzie…

Zrobiło się ciemno, stanęliśmy podobno na parkingu leśnym, plecaki zarzuciliśmy na plecy i ruszyliśmy w mrok w poszukiwaniu noclegu. Latarki rozświetlały nam drogę, oświetlając ogromne drzewa, paprocie. Ciemność wokół była wyjątkowa, tak jak i gwiazdy na niebie. „Muszę Wam coś teraz wyjaśnić” – powiedział Marcin – „będziemy mieszkać w starych opuszczonych domach, farmach dostępnych tylko dla turystów, wędrowców, utrzymywanych przez grono zapaleńców. Nie ma o tych miejscach zbyt wiele informacji, a to głównie po to aby były dostępne dla tych którzy ich naprawdę potrzebują, uszanują ich klimat i nie spowodują zniszczeń co już niestety się zdarzało. Co ważne – nie da się tu robić żadnych rezerwacji, także idziemy trochę w nieznane i jeśli nasz obiekt będzie zajęty to cóż szukamy innego lub kombinujemy spanie w namiocie/hamaku/aucie. Ahoj Przygodo.”

Jak myślicie, jaka była nasza reakcja, a jaka byłaby Wasza? Czy jeszcze macie ochotę na naszą przepiękną Walię? Po 35 minutach marszu przewodnik wskazał nam wejście w las, które nie różniło się praktycznie niczym od pojedynczych ścieżek, które mijaliśmy przez ostatni kilometr. Po kilku minutach, nagle naszym oczom ukazał się kamienny murek i około 400-letni dom z kamienia – stajemy jak wryci, zamurowani. Pamiętamy że jeśli jest ciemno w oknach tzn. że albo nikogo nie ma albo dom jest zajęty i wszyscy już śpią, otwieramy powoli drzwi nie za głośno krzycząc… hello? jest tu kto…?, wchodzimy do pomieszczeń jak zwiadowcy podczas tajnej misji i nagle HURRAAA – nikogo nie ma, mamy nocleg. Tak, byliśmy zmęczeni, rozpaliliśmy jedyne źródło światła, ciepła – kominek i zabraliśmy się szczęśliwi do przygotowywania wspólnej kolacji przy świecach. Wodę w baniaku nieśliśmy ze sobą z auta, grill jednorazowy oświetlaliśmy czołówkami przed domem i naprawdę czułem się trochę niepewnie spoglądając w ciemną okolicę, w las który był dookoła nas. Wybraliśmy na nocleg salę królewską na piętrze – tak ją sobie nazwaliśmy.

Materace, karimaty śpiwory wylądowały na podwyższeniu z desek, małe okienko w ścianie było jedynym źródłem światła – lub jeśli ktoś woli dostawcą koszmarów jeśli tylko wyobrazisz sobie że ktoś może za nim stać w mroku, zapukać w okienko na wysokości akurat Twojej głowy. Poczuliśmy wszyscy znaczenie słowa eerie. Zrobiło się niespokojnie, dziwnie, tajemniczo, trochę przerażająco, upiornie. Zasypiając spoglądasz jeszcze w małe okno, przypominasz sobie las przed domkiem okryty mgłą tajemniczości. Kilka chwil wcześniej stałeś tam w totalnej ciszy pilnując aby na kamiennym murku jednorazowy grill nie zgasł zbyt szybko. Włosy uniosły się na karku. Życzę aby każdy mógł doświadczyć nieskończenie przerażającego, widmowego klimatu eerie nocą w lesie lub innym miejscu podczas wędrówki w Walii. Drzwi do naszej komnaty owszem były ale nie zamykały się tak jak i drzwi główne do domu i w przeświadczeniu „totalnego bezpieczeństwa” zasnęliśmy z myślą w głowie czy może ktoś do nas dołączy w nocy, ktoś wejdzie i zapyta czy może spać z nami w naszym kamienny pałacu.

Akt 5. Magia, 007, sowa, deszczówka

Budzimy się rano. Cisza, słońce zapowiada piękny dzień. O czym myślisz zaraz po przebudzeniu – KAWA i czy ogień nie zgasł w kominku oraz jak wygląda za dnia miejsce gdzie spaliśmy, jak wygląda okolica i gdzie my w ogóle jesteśmy? Jedyne co wiemy na pewno, to że gdzieś w środkowej Snowdonii. Magia tego miejsca, widok z zewnątrz nas oczarował, nastąpił kolejny efekt wowww. Nieświadomy byliśmy w jakim miejscu nocujemy, wychodzimy wszyscy na dwór spoglądamy na nieznaną nam zieleń, na las który za dnia nie był już taki straszny.

Śniadanie w takich okolicznościach smakowało wybornie, nie chcemy wyjeżdżać z tego miejsca. Wracamy do auta, wrzucamy plecaki do Disco i ruszamy z dobrą muzyką aby przemierzać kolejne walijskie mile, odkrywać to co nieznane. Ruszyliśmy w doskonałych nastrojach w dalszą podróż myśląc gdzie będziemy nocować przez kolejne dni. Wąskie drogi, murki z kamienia, jesienne kolory nas czarują, z każdą milą jest coraz ładniej. Nagle ukazuje się nam, wyłania zza mgły widok na szczyt drugiej najwyższej góry w tym kraju – Cadair Idris, a u jego podnóży tajemniczy dom – widok niczym z filmu o 007 – magia jest wszechobecna. Przewodnik dodaje, ze Idris to imię legendarnego olbrzyma, który niegdyś rządził tą krainą, a cadair oznacza krzesło. Jesteśmy u stop krzesła Idrisa. Stoimy i łapczywie cieszymy oczy krajobrazem.

Nie możemy się ruszyć, gdy nagle słyszymy od przewodnika… dalej do samochodu dopiero zaczynamy dzień a przed Wami jeszcze piękniejsze widoki… i co robić, zostać jeszcze chwilę czy jechać? Mijamy kolejne jeziora, pola, wzgórza, doliny, otwieramy – zamykamy furtki na wiejskich drogach aby móc przejechać przez nie do kolejnych miejsc, zbliżamy się do morza Irlandzkiego ale najpierw z oddali ujrzymy jego bezkres.

Dojeżdżamy do Cregennan Lakes a punkt widokowy sprawia że chcę być jak sowa – móc obracać głowę dookoła nie łamiąc sobie karku, nie ruszając się z miejsca – gdzie mamy patrzeć? Na prawo, na lewo, w przód, w tył tu wszystko jest spektakularne. Góry spowite w chmurach, zatoka, morze, las.

Słońce wychodzi zza chmur i już widzimy nasz kolejny cel – plaża, droga nadmorska która sprawi że będziemy w stanie pchać samochód aby tylko spowolnić jego bieg. Obserwujemy z góry całą zatokę, na której drugim końcu znajduje się miasteczko Barmouth. Widzimy jak chmury znad morza gonią w jego stronę, jednocześnie zwalniając miejsce słońcu którego odbicie w bezkresnej wodzie maluje kolejne uśmiechy na naszych twarzach.

Przejeżdżamy niedaleko nadmorskiego terenu przeznaczonego dla samochodów 4×4, położonego pośrodku lasu w trakcie wycinki, z przejazdami o głębokich koleinach wyżłobionych przez ciężki sprzęt. Raj dla każdego kto chciałby sprawdzić swoje umiejętności w terenie. Zjazdy i podjazdy. Test który weryfikuje wszystkie modyfikacje aut, czy unikalnych zmot. Wyzwanie dla twardzieli przez duże T! Po około godzinie, odwracamy się plecami do morza i znowu ruszamy w głąb lądu. Samochód znowu się zatrzymuje. Tym razem stacja wąskotorowej nadmorskiej kolejki ukryta w lesie, wodospad wypływający ze skał, wąska dróżka wśród pięknych paproci – tak nam mija popołudnie na krótkim treku w bajkowym Dolgoch.

Powoli zachodzi słońce i już wiemy podświadomie, że czas pomyśleć o noclegu. Jak poprzedniej nocy nie mamy rezerwacji, nie wiemy gdzie jedziemy. Kierujemy się wąska dróżką, po to, aby po paru milach dojechać na sam jej koniec. Stajemy w ciemnościach, słyszymy popluskiwanie górskiego potoku i za chwile ruszymy w ciemność aby przekonać się czy znowu będziemy sami czy może tym razem ktoś do nas dołączy, ktoś będzie nam towarzyszył? Jak w ogóle będzie wyglądało to miejsce? 45 minut żwawym marszem i już wiemy że i tym razem jesteśmy gospodarzami domu w którym straszy, o czym można przeczytać w specjalnej książce opisującej historię naszego miejsca na nocleg. Książka dostępna jest w domku na specjalnej półce zaraz obok księgi gości.

To ważne aby uszanować tradycję miejsca w którym nocujesz, aby zostawić po sobie porządek, narąbać drewna dla następnych wędrowców. Każde z takich miejsc ma swoją historię czasami tragiczną. Jesteśmy tu przejazdem ale Marcin uświadamia nas, że istnieje niepisany kodeks nocowania w takich miejscach. Ludzie których spotykasz przynoszą tu swoje opowieści, troski, chcą się nimi podzielić, być wysłuchanym przez obcych lub milczą, gdyż samotność im odpowiada, nie szukają towarzystwa, głośnej muzyki, imprez. Chcą się zatopić w swoją duszę. Nigdy nie wiesz na kogo trafisz, musisz być przygotowany na wszystko jeśli planujesz nocleg w takich miejscach.

Duchy, tupot małych nóżek biegających po strychu. Przed snem śmiejemy się z tego ale gdy przy świecach, zamykasz oczy to najmniejszy szmer sprawia, że przytulamy się do siebie mocniej. Chrapanie przyjaciela jest dla ciebie niczym najpiękniejsza kołysanka. Tym razem śpimy w głównym pomieszczeniu, kominek rozpalony, a my zasypiamy przy płomieniach tańczących na trzaskającym, palonym drewnie.

Rano budzimy się wszyscy – Żyjemy. Kolejna noc za nami, a w ramach nagrody możemy umyć się na zewnątrz, tylko 4 stopnie na dworze, zimnej deszczówki z beczki wystarczy dla wszystkich chętnych. Myślałem ze to będzie najkrótsza moja kąpiel na tym wyjeździe jednak się myliłem ale o tym trochę później.

Po pysznym śniadaniu wracamy tą samą drogą którą przyszliśmy ale jest już jasno i znowu zwalniamy, nie spieszymy się, to są nasze klimaty, nasz rytm który wybija przyroda. Mech dosłownie zapada się pod naszymi stopami gdy wchodzimy na leśną ścieżkę. Nie widzieliśmy tego maszerując poprzedniego wieczora. Teraz chcemy to wszystko nadrobić.

Disco po zimnej nocy odpaliło bez problemu i niechętnie ale opuszczamy ten rejon kraju, który, nie bez powodu, zwany jest walijską zieloną pustynią. Machamy białą chustką krowom i owcom na pożegnanie machalibyśmy każdemu człowiekowi ale nikt nas nie mija od wielu godzin. Nikt. Nie licząc dwóch rowerzystów, uświadamiamy sobie, że nie widzieliśmy nikogo od około 16 godzin.

Akt 6. Top Gear, morsowanie, polowanie na jaja

Tego dnia jesteśmy już poza Snowdonią i kierujemy się w stronę malowniczej Elan Valley. Czeka nas droga przez cztery tamy na rzece Elan. Niespodzianką dla nas jest przejazd trasą gdzie ekipa Top Gear testuje w Walii najpiękniejsze, najszybsze kabriolety, auta marzeń. Droga jest obłędna nie ma tu przewyższeń jak np. Trans Alpina lub inne górskie klasyki ale jest za to gdzie się rozpędzić, sam nie wiesz co cię bardziej cieszy – twoje auto czy to co widzisz za oknem. Przejeżdżamy malowniczą doliną, droga ciągnie się wzdłuż górskiego strumienia, i za chwile mijamy starą kopalnię miedzi, wraz z opustoszałymi budynkami mieszkalnymi, które posępnie wyrastają ze zbocza góry.

Na szczęście Disco z silnikiem od BMW sunie równo i dostojnie niczym bohater odcinka specjalnego Top Gear – no dobrze, może to moja mała fantazja być gwiazdą tego programu ale gdy stajemy na końcu tej drogi na parkingu, uciekam niczym dezerter aby wspiąć się ostatni raz na wzgórze i aby zobaczyć trasę z innej perspektywy. Tak oto spędzam kolejne minuty wpatrując się w niebywały krajobraz. Droga meandruje środkiem doliny a wzdłuż niej tańczy górska rzeka. A może na odwrót?

Atmosfera zrobiła się gorąca, emocje sięgają zenitu, trzeba się jakoś ochłodzić, ostudzić – każdy ma na to swój sposób. Dojeżdżamy do Pont ar Elan i Rafał postanowił iść na całość, poprosił aby zatrzymać auto przy strumieniu gdyż on chce zamorsować, zanurzyć się w lodowatej wodzie w otoczeniu wzgórz i faktycznie, nasz mors zrobił to. Po paru minutach jest już w kąpielówkach i niczym rusałka zanurza się w jednym z kamiennych głębokich rzecznych zagłębień aż po samą szyję!

Nagroda dla Rafała po morsowaniu mogła być tylko jedna – możliwość poprowadzenia Disco na jednej z piękniejszych tras widokowych. Na szczęście, za kapitalny doping przy strumieniu, każdy z nas dostał w swoje ręce kierownicę i tak oto spełniły się moje marzenia aby móc przejechać się najbardziej zmodyfikowanym Disco jakie widziałem, po drodze jakiej chyba szybko nie znajdę, nie odkryję – droga ta była pozostałością starego duktu rzymskiego.

Dalsza droga zakręca pomiędzy wzgórzem a jeziorem i naszym oczom ukazuje się pierwsza z czterech tam, które przyjdzie nam dzisiaj zobaczyć. Turkusowe wieżyczki wynurzają się zza kolejnego wzniesienia. W następnej kolejności podjechaliśmy pod słynną zaporę Claerwen Dam, gdzie James May za kierownicą LR Defendera był wciągany na górę, wjeżdżał po stromej ścianie zapory liczącej około 60 metrów wysokości i 350 metrów szerokości. Sama konstrukcja robi wrażenie, a datowana jest na przełom XIX i XX wieku.

Już wiemy dlaczego Top Gear wybrał właśnie Walię na testowanie swoich aut, na ich prezentację. Oglądamy po powrocie odcinek gdzie piękny żółty Range Rover Classic jedzie właśnie znaną już nam drogą prosto pod tamę aby wygrać głosowanie na najpiękniejsze auto na świecie według BBC w 1978 roku. Co za niespodzianka, auto z naszych marzeń widzimy na drodze którą niedawno przemierzaliśmy.

Aby dostać się w okolicę kolejnego noclegu musieliśmy objechać zaporę wodną drogą, na której przejazd musieliśmy dostać specjalne pozwolenie. Na długo zostanie w naszej pamięci, bo była spektakularna.
Przejeżdżaliśmy strumieniami, drogą szutrową i pokonywaliśmy mostki, które jak się wydawało zbudowane były co do centymetra, na szerokość rozstawu kol naszego samochodu.

Przyznam się – zmęczenie nas dopadło chyba od nadmiaru emocji a czekał nas finał dnia – nocleg, jak się okazało, w najpiękniejszym miejscu podczas naszej wyprawy, położonym w okolicy Teifi Pools. Po drodze Marcin pokazał nam kilka swoich miejsc gdzie rozbija namiot, ogląda zachód, wschód słońca i jeśli nas by było stać to już dziś wyrażam chęć aby tam wykupić na własność kilka metrów kwadratowych trawy.

Po raz kolejny zostawiamy auto na poboczu i cytujemy klasyka. .ciemność, widzę ciemność! Tym razem już z daleka widzimy że nie będziemy sami. Blask świec, latarek w oknach widoczny jest z daleka. Podchodzimy bliżej, widzimy kontury domu w którym będziemy nocować, przechodzimy przez kamienny mostek, wchodzimy do środka i witamy się z piątką osób, które były przed nami a jak się potem okazało doszły późnym wieczorem kolejne dwie osoby. Pełna chata. Zajęliśmy na piętrze jedno pomieszczenie, nadmuchaliśmy materac, rozłożyliśmy cały swój dobytek i ruszyliśmy na dół przygotować kolację… jak zwykle, przy kominku.

Noc minęła spokojnie, ciepłe śpiwory sprawdziły się po raz kolejny, było tak jakby luksusowo w naszym kamiennym kręgu. Aby podtrzymać wizerunek wyprawy all-inclusiv poszliśmy rano umyć się ale tym razem pod bieżącą wodę do górskiego strumienia który przepływał przed naszym 5-gwiazdkowym hotelem.

Orzeźwiająca kąpiel, szok termiczny ogarnia moje ciało gdy wchodzę do wody raptem do kostek chyba nawet krzyczałem, powiedzmy że ze szczęścia a nie z zimna. Kasia jest zdecydowanym liderem jeśli chodzi o morsowanie, poranne kąpiele. Wskakujemy szybko w ciepłe ubrania i wracamy na śniadanie.

Wiejskie jaja na jajecznicę udało się nam kupić z przydomowych boksów gdzie wystawia się na sprzedaż to co akurat dane gospodarstwo ma w ofercie; jaja, konfitury, przeciery, miody, majonez. Polowaliśmy na jajka dzień wcześniej zatrzymując się praktycznie przy każdym gospodarstwie, Mieliśmy wrażenie że ktoś specjalnie wykupuje nam je sprzed nosa ale w końcu udało się.

Kolejny poranek z kubkiem kawy w ręku, z widokiem na rozległe wzgórza i jeziora sprawił że już przed wyjazdem zaczęliśmy tęsknić za Walią. Przed opuszczeniem naszego schroniska udaliśmy się, za namową Marcina, na krótki trekking, na punkt widokowy. Odwracamy się co kilka metrów katalogując kolejne wspomnienia zarówno w głowie jak i w aparacie.

Gdy ruszyliśmy w drogę powrotną zrobiło się nam jakoś dziwnie smutno, dotarło do nas że to ostatni dzień w Walii. Wiemy już gdzie na końcu świata stoi samotna czerwona budka telefoniczna, wiemy że warto ścigać się z dniem aby zobaczyć spektakularny zachód słońca, wiemy jak smakuje najlepszy gin w Walii. Odwiedziliśmy klimatyczne miasteczka, puby, wiemy już co to jest flap jack, jedliśmy obiad w słynnej restauracji – Pod Land Roverem.

Ostatnie godziny spędzamy rozkoszując się kwintesencją Walii, tym co dla nas najlepsze. Mamy okazję spędzić czas na kilku punktach widokowych schodząc z utartych szlaków, jechać wąskimi drogami pośród łagodnych zjawiskowych wzgórz, zatrzymujemy się przy ukrytym klejnocie, małym wodospadzie obok którego stoi klimatyczna ławeczka. Dzikość, surowa natura, oddychamy głęboko, chwytamy każdą chwilę.

Po raz kolejny przekonujemy że nasze wyjazdy nie mogą polegać jedynie na przemieszczaniu się autem z punktu A do punktu B. Świat zza szyb jest piękny ale nic nie zastąpi ciszy, obcowania z naturą. W podróżach ważne jest dla nas aby obok siebie mieć kogoś kto poczuje dokładnie to co Ty, kogoś z kim możesz wrócić do tych chwil, wspomnień. Zgodnie stwierdzamy że… takie chwile jak te nie zdarzają się zbyt często – ten refren z utworu Kamila Bednarka często wywołujemy w takich momentach. Gdyby nie Marcin i jego wiedza miejsc tajemnych, nieoczywistych sami zapewne przez cztery dni zobaczylibyśmy Walię z zupełnie innej strony. Nie spalibyśmy na dziko, nie wzruszalibyśmy się tyle razy. Tak, nie boimy się użyć tych słów: szczęście, radość, zachwyt, wzruszenie towarzyszyły nam podczas tej wyprawy.

Akt 7. The end, I’ll be back, rytm. Instynkt

Nasz przewodnik walczył dzielnie. Podjął wyzwanie aby Walia w moim osobistym rankingu miejsc odwiedzonych wskoczyła na podium. Udało się. Tym razem bez oglądania największych atrakcji turystycznych, omijając wszystkie miejsca top, must have, Walia dumnie wkroczyła na drugie miejsce i chyba szybko z niego nie spadnie.

Szkocja, Irlandia, Norwegia, Kirgistan, Rumunia, Grecja to kolejni kandydaci na podium, Harry – tak nazwaliśmy Land Rovera którym podróżujemy – czeka aby w rytmie Disco wyruszyć ku temu co dla nas nieznane.

Każdy z nas ma swój indywidualny rytm zwiedzania który odkrywa często po latach gonienia za największymi atrakcjami turystycznymi. Mówią, piszą że trzeba zobaczyć np. w Paryżu wieżę Eiffla która pojawia się praktycznie wszędzie gdy wpiszesz hasło Francja. Gdy jesteś już przy niej to czy stoisz bez słów przeżywając jej piękno? Czy może myślisz – aha, tak to wygląda na żywo, robisz zdjęcie i idziesz dalej szukając czegoś co Cię zaskoczy, co odkryjesz sam.

Ludzie, ich historie, opowieści są dla nas bardzo ważne, cenne. Staramy się podczas każdej wyprawy spędzić trochę czasu z kulturą danego kraju, czasami po prostu usiąść i patrzeć na ich codzienne życie zwyczaje. Nieznajomość języka danego kraju była nie raz zaczątkiem niezwykłych sytuacji, historii w naszych podróżach. Serbia, gdy poszedłem do wsi pożyczyć patelnię na jajecznicę z jajkiem uniesionym wysoko w ręku, Indie, Nepal udowodniły nam jak dużo drzwi potrafi otworzyć uśmiech i dobry gest.

Podróżujemy dla tych chwil gdy się zatrzymujesz i brakuje słów aby coś opisać. Podróże to dla nas niekończąca się nauka. Każdy dzień to nowy rozdział, nowe wyzwania. Wydaje Ci się że chciałbyś zaprzyjaźnić się ze wszystkimi dobrymi ludźmi spotkanymi w podróży jednak zdajesz sobie sprawę, że oni pojawiają się i znikają niczym krajobraz za oknem Twojego samochodu.

Napiszemy to jasno – to nie była zwykła wycieczka oferowana przez biura podróży. Wiemy że wielu z Was jest gotowych na przeżycie takich chwil, emocji, na odkrycie Walii dzikiej, nieznanej. To było bardzo unikalne doświadczenie, które mieliśmy szczęście przeżyć wraz z naszymi przyjaciółmi i które na długi czas zapisze się nam w pamięci. Dajcie się ponieść instynktom i emocjom. Poczujcie się wolni, nieograniczeni, a doznacie tego niebywałego poczucia szczęścia, o którym mówią najstarsi włóczykije.

Akt 8. Pomysł, grupa, wspólne podróże, Together4Travel

Ponad rok temu założyliśmy z Kasią na FB grupę dla podróżników 4×4 o nazwie Together4Travel właśnie po to aby ludzie mogli poznać kogoś kto nadaje na tych samych falach, aby razem wyjeżdżać z kimś jeśli masz tylko taką ochotę, inspirować innych, pomagać, łączyć nie dzielić. W rytmie takim jak każdy lubi, w jakim czuje się najlepiej. Jesteśmy dumni że hasło naszej grupy „Nieważne Czym – Ważne z Kim” odpowiada tak wielu osobom.

Specjalne podziękowania dla naszych przyjaciół Marty i Rafała, którzy aby uczcić kolejną rocznicę ślubu wyruszyli z nami w nieznane oraz dla Marcina, naszego przewodnika, opiekuna, dobrego ducha, którego znajdziecie na FB jako Snufkin Wayfarer.

O przygodzie przeczytasz w Magazynie OFF-ROAD PL nr 1-2 (248) 2023 >

...a może to też Cię zainteresuje: