OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Nowe dróg końce. Be Curious About The World.

Wraz z Asią i Marcinem kontynuujemy podróż przez trzy Ameryki. Tym razem przenosimy
się do Ziemi Ognistej, czyli archipelagu u południowych wybrzeży Ameryki Południowej.

W nocy po dachu bębnił deszcz i śnieżna krupa, a teraz powieszony w namiocie zegarek pokazuje 4 stopnie Celsjusza. Nie ma co narzekać, przynajmniej nie cieknie nam na głowę. W śpiworach ciepło i nie chce się wystawić choćby kończyny. Jesteśmy na Ziemi Ognistej i chcemy dziś dojechać na chilijski „koniec świata”, a końcom świata chyba się nie odmawia? Twardym trzeba być! Błyskawiczne śniadanie wciśnięte w sztywne przełyki, herbata z termosu i vamos!

Pierwsze kilometry uciekają spod kół. Szybko robi się górsko. Bardzo górsko. Przed nami piętrzy się dzika Cordillera Darwin. Nocny śnieg mocno pobielił okoliczne szczyty. Wjeżdżamy w chmury, droga pnie się gęstymi serpentynami, a nawierzchnia jest ośnieżona i śliska. Wreszcie osiągamy przełącz, gdzie otwierają się widoki: jeziora Lago Deseado i Lago Fagnano zalotnie migocą w słońcu. Jeszcze parę ciasnych, oblodzonych zakrętów, jeszcze trochę wymyć, kilka rozjeżdżonych kolein i dojeżdżamy do końca drogi. Dalej na południe w Chile nie ma już jazdy. Są tylko dzikie archipelagi wysp omiatanych niegościnnym oceanem. Chapeau bas przed tymi, którzy zdołali to wszystko skartować w czasach, gdy nie było GPS-ów i zdjęć satelitarnych. Zaglądamy jeszcze do Caleta Maria, mikroprzysiółku nad czubkiem fiordu. Malowane na surowych deskach hiszpańskie napisy głoszą: tu kończy się droga, tu kończy się świat, tu zatrzymuje się czas. Nie mówiąc zbyt wiele, w zamyśleniu chłoniemy atmosferę…

Czas już na nas. Uruchamiam silnik, a z głośników auta słyszę zabłąkaną na playliście piosenkę: a za jednym końcem drogi widać nowe końce… Taa, to prawda…

Granica z Argentyną. Na maleńkim przejściu byliśmy tego dnia chyba jedynymi petentami. Pogranicznicy piją mate i oglądają mecz Boca Juniors z kimś tam… Klasyczne pytania i równie klasyczne, wyuczone już odpowiedzi. W końcu to już nasty raz przekraczamy granicę Chile/ Argentyna. Jakieś piętnaście minut później, niosąc opieczętowane kwity, wracamy do auta. Jeszcze nieoczekiwany kawałek off-roadu, bo nadrzeczna łąka, na której postanowiliśmy zabiwakować, okazuje się być bardzo bagnista. Po dzisiejszym dniu auto wygląda okropnie. Oklejone szarą, zaschniętą, błotną mazią niczym nie zdradza swojego białego koloru. Świeci się kontrolka ABS – pewnie też przez błoto…

Rano namiot mokry i oblodzony. W środku 2 stopnie Celsjusza, a na zewnątrz siwo od mrozu. Nocny wiatr przewrócił drabinkę, więc mimo porannej drętwoty muszę jakoś zeskoczyć z dachu. Bez śniadania, zgrabiałymi rękoma zwijamy obóz. Pieką i kłują zmarznięte opuszki palców, trochę boli w plecach, ciało błaga o kąpiel, a bielizna o zmianę. To nic. Właśnie teraz czuję, że żyję i mimo wszystko jestem szczęśliwy! A to może właśnie dlatego?! Jak szeptała Sophie Marceau do Pierca Brosnana: There is no point in living, if you can’t feel alive . Kolonia pingwinów królewskich. Człapią, rzężą i dziobią się w przepychankach o lepsze miejsce. W wolnych chwilach prężą się do słońca – o ile roszczeniowe, brązowo upierzone młode bezceremonialnie nie zażądają ryby. Wtedy zbierają się w sobie i idą zanurkować w lodowatym oceanie, aby wykarmić własne, skutecznie przekazane geny. Nie możemy się napatrzyć. Aparat, lornetka, aparat. Zachłannie robimy zdjęcia. Dużo zdjęć… W końcu trzeba było dojechać aż tutaj, żeby je zobaczyć. Doceniamy to, bo jest to jedyne takie miejsce na świecie. Inne kolonie dostępne są wyłącznie żeglarzom, tudzież pasażerom komercyjnych statków wycieczkowych opływających antarktyczne wyspy.

Patagonia zachwyca i oczarowuje. Czasami też upokarza nieokrzesanym porywistym wiatrem, nieustannie komplikującym nasze kempingowe życie. Zaglądamy w popularne, pocztówkowe miejsca, w międzyczasie przemierzając kompletne pustkowia i odwiedzając zagubione pośród pięknych krajobrazów estancie. Wtapiamy się w tłum turystów wydający westchnienia podziwu na widok spadających do wody lodowych wież Perito Moreno lub do utraty tchu biegamy stromymi ścieżkami Parku Narodowego Torres del Paine, mijając rządki backpackersów wszelkiej narodowości. Czasem lubimy pogadać chwilę z wąsatymi, konnymi pasterzami, obutymi w wysokie skórzane buty i noszącymi charakterystyczne, patagońskie berety. Napotykamy ich często, gdy wraz ze sforą psów patrolują granice swoich terenów, szukając zabłąkanych sztuk, czy naprawiając zniszczone ogrodzenia. Najczęściej jednak chcemy być sami, na naszych prywatnych końcach świata, kontemplując przyrodę i ciszę.

Pogoda bardzo łaskawa. Łagodne popołudniowe słońce miękko oświetla góry. Skręcamy na wschód, w drogę wiodącą wzdłuż znanego żeglarzom Kanału Beagla. Jest pięknie. Jest cicho. Taki przejmujący, kneblujący usta spokój. Tylko wiatr szumi sobie dyskretnie. Po drugiej stronie kanału widać górzysty ląd z postrzępionymi szczytami – zapewne Isla Navarino. Na chwilę przysiadamy na plaży i wciągając głęboko w płuca pachnące solą i wodorostami powietrze, wypatrujemy delfinów i innych waleni. Potem niespiesznie mijamy pokrzywione wiatrem lasy,bagna, bobrze żeremia i laguny, by dojechać do Estancia Harberton. Pytamy o zgodę na biwak i zagłębiamy się jeszcze dalej. Pasą się konie, krzyczą orły, ktoś zbiera i układa wyrzucone przez morze kości wielorybów. Dojeżdżamy na miejsce. Dwa duże sępy siedzą w pobliżu. Chyba najadły się czegoś, bo gdy podchodzimy zrobić im zdjęcia, ociężale odlatują kilka metrów i przysiadają znowu.

Daleko na zakrzywionym horyzoncie widać maleńkie figurki statków. To z pewnością jakieś kontenerowce, ale stąd wyglądają niczym mikroskopijne ziarenka. Gdzieś w oddali błyska morska latarnia. Jest 54.97529 szerokości geograficznej S. Jeszcze piękny zachód słońca, a rano czerwony świt i tętent galopujących koni. Jedziemy na północ. Przed nami nowe dróg końce… Ξ

autor: Marcin Englart, Joanna Urbaś zdjęcia: autor

 

 

...a może to też Cię zainteresuje: