OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

RPA i Namibia – naprawdę warto! South of Africa Off-Road Adventure 2012

Od naszego ostatniego pobytu w tej części Afryki upłynęło kilka lat. Za sprawą namowy przyjaciół oraz dobrych wspomnień z naszej poprzedniej eskapady, postanowiliśmy powtórzyć wyjazd do Namibii. Po przeanalizowaniu poprzedniej trasy, chcąc zobaczyć nieznane nam rejony, zmieniliśmy ją, dodając południową część kraju. Ze względu na porę roku oraz fakt, że w tym okresie przy wybrzeżach RPA gromadzą się i rozmnażają wieloryby, postanowiliśmy rozpocząć i zakończyć naszą wyprawę w Cape Town. Tak więc generalny plan zakładał zrobienie pętli ok. 6 000 km ze startem w RPA, przejazdem na północ do Namibii, dotarciem pod granicę z Angolą i powrotem na południe do Cape Town. Planowaliśmy odwiedzić kilka parków narodowych, dotrzeć do miejsc i wiosek położonych w trudniej dostępnych miejscach, a w ostatnich dniach pobytu zobaczyć wieloryby.

Konwój
Ostatecznie skład wyjazdu stanowiło dziewięć osób, w tym dwójka dzieci. Ze względu na podział rodzinny, wynajęliśmy trzy samochody z namiotami dachowymi i niezbędnym wyposażeniem.
Pora roku w okresie naszego wyjazdu to afrykańska zima, a więc i duże różnice temperatur między dniem a nocą. Jak duże, mieliśmy się przekonać na kilku biwakach. Ale o tym później. Firmę, z której planowaliśmy wynająć auta wybraliśmy starannie – chodziło o znalezienie dobrych, dobrze zabudowanych i przygotowanych do takiej jazdy aut. W końcu miały stać się one dla nas domem na najbliższe trzy tygodnie. Mieliśmy nimi bezawaryjnie pokonać cały dystans. Czasowo trasa była ustawiona mocno na styk, nie planowaliśmy paru dni przerwy w jeździe, więc tym bardziej auta musiały się sprawdzić. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wynajęcie aut w RPA w firmie KEA – jednej z największych firm tego typu w tym rejonie świata. Po przylocie udaliśmy się po odbiór aut –ich przekazanie odbyło się w typowy sposób – sprawdzenie całości wyposażenia, przeliczenie wszystkich jego elementów – od hi-liftów po sztućce, talerze i inną galanterię. Jedyną niemiłą niespodzianką było to, że wbrew ustaleniom, jedno z aut było innego typu. Nissan Navara, bo o nim mowa, dodatkowo stał na innych kołach niż pozostałe dwa Nissany Hardbody (w Europie NP- 300). Wiedzieliśmy, że nie jest to fajna sytuacja – każde z aut miało po dwa koła zapasowe, razem wymiennie mielibyśmy ich sześć, ale w takim przypadku Navara pozostawała na całej trasie tylko z dwoma zapasami – jak się później okazało, zgodnie z naszymi przewidywaniami, miał być to dość duży kłopot.
Pakowanie aut zajęło nam w sumie dwie godziny, z Polski nie mogliśmy zabrać dużo rzeczy – limit bagażu po 23 kg na głowę skutecznie ograniczał ich nadmiar. Dużą część bagażu stanowił sprzęt – komunikacyjny (CB i telefon satelitarny), nawigacyjny, narzędziowy, oświetleniowy, etc. Z powodu dużych różnic temperatur musieliśmy zabrać rzeczy na typowe lato i dodatkowo ciuchy na zimno – polary, czapki i rękawiczki okazały się dobrym pomysłem. Dobrym pomysłem było też zabranie wkładek polarowych do śpiworów, które były na wyposażeniu aut. Bez nich niektóre noce byłyby ciężkie do przetrzymania.

Start
Zapakowani i zatankowani ruszyliśmy na północ. Pierwsze setki kilometrów to jazda na wprost. Drogę widać było do wzniesień na horyzoncie, czyli jakieś kilkadziesiąt kilometrów. I była to droga prosta jak od linijki. Marzyliśmy, żeby za kolejnym wzniesieniem zobaczyć jakiś zakręt. Niestety… za kolejnym wzniesieniem, droga nadal była prosta. To co nas otaczało, to krajobraz jak na Marsie. Zmieniała się tylko wielkość kamieni – od takich jak piłeczka do ping-ponga, po głazy średnicy kilku lub kilkunastu metrów. W zasadzie nie było roślinności, o zwierzętach nie wspominając. Niemniej widok był nieziemski.
Pierwszy, ważniejszy cel, to Fish River Canyon, już na terytorium Namibii. Jest to największy kanion w Afryce i drugi co do wielkości na świecie, po amerykańskim Grand Canyon. Ci, którzy nie widzieli tego w Stanach, na pewno będą pod wrażeniem ogromu kanionu w Namibii. Jego skalę dobrze zobaczyliśmy, kiedy na krawędzi ściany zaparkowało jedno z naszych aut. Głębokość to ponad 500 m, szerokość ok. 30 km. W bezkresnej przestrzeni, nagle w środku niczego, pojawiła się gigantyczna rozpadlina, ciągnąca się dziesiątkami kilometrów.

Fish River Canyon
Ruszyliśmy w trasę i jechaliśmy dalej na północ. Omijaliśmy asfaltowe drogi, wybierając szutrowe. W końcu Namibia jest królową szutrów! Nigdzie nie widziałem ograniczeń prędkości na szutrówkach, tam są – do 110 km/h. W większości drogi są idealnie równe i szerokie. Jechaliśmy po nich 130 km/h, a konwój rozciągał się na kilka kilometrów. Nie dało się jechać bliżej siebie w pyle spod kół poprzedzającego auta.
Łączność radiowa pomiędzy autami przydawała się. Jedno z aut zameldowało złapanie gumy – opona rozpadła się pocięta przez kamienie. I tu zaczęła się pierwsza przygoda z Navarą – rozmiar opon, który dla tego modelu jest typowy, okazał się nie do zdobycia w miejscowych „warsztatach” (255/70 R 16 – rozmiar prawie nieosiągalny). Tego dnia biwakowaliśmy w górach w kampie Ice-Ice, gdzie można wykąpać się w gorących źródłach i napić zimnego piwa. W obozowym warsztacie rozkładali ręce – nie mieli nawet opony w podobnym rozmiarze. Noc przyszła znienacka. Otaczał nas skalny, surowy krajobraz – pierwszy raz poczuliśmy temperaturę lekko powyżej zera.
Ze względu na problem kupna zapasu do Navary, postanawiamy zajechać do stolicy Namibii, Windhoek. Mając spanie na dachu, kierowaliśmy się na jedyny w mieście kemping. Niestety okazało się, że wszystkie miejsca są zajęte i byliśmy zmuszeni do poszukania hotelu. Wybraliśmy tzw. ekonomiczny, choć i tak w zasadzie wyboru nie było. Wieczorem poszliśmy do znanej nam knajpy Ocean Basket na coś z frutti di mare i na południowoafrykańskie wino. Wczesnym rankiem ruszyliśmy do jedynego profesjonalnego zakładu wulkanizacyjnego w stolicy, z nadzieją kupna opony do Navary. Po długich poszukiwaniach, udało się kupić jedną, cudem wygrzebaną z zakamarków używkę. Zatankowaliśmy auta pod korek, uzupełniliśmy zapasy wody i jedzenia. Skorzystaliśmy też z solidnego kompresora i wyczyściliśmy filtry powietrza.

Etosha
Dojazd do największego Parku Narodowego Namibii zajął nam kolejne dni – nie jechaliśmy „na wprost” asfaltem, wybieraliśmy raczej lokalne szlaki. Nocowaliśmy w bardz

...a może to też Cię zainteresuje:

Nowa Mokka-e

Opel zaprezentował wygląd nowej Mokki. Na początek pojawia się wersja elektryczna Mokka-e, potem ma dołączyć spalinowa. Nowa Mokka oparta jest

Czytaj dalej >>