OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Reportaż z pustyni. Mauretania

Nasza wyprawa zaczyna się w Rabacie, w stolicy Maroka. Tutaj jest mauretańska ambasada i można zdobyć wizy do tego pustynnego kraju. Część z nas tradycyjnie spędzała Sylwestra w Maroku i po imprezie dojechała do stolicy, pozostali natomiast dojechali z Polski prosto do Rabatu. Dojazd tutaj z naszego kraju to praktycznie non-stop autostrada, 2 godziny promem przez Cieśninę Gibraltarską i dalej autostrada do samego Rabatu. Pod tym względem Maroko jest już chyba wyżej rozwinięte niż Polska…

01

 

Formalności

Od początku nurtuje nas pewien problem, otóż jedna z uczestniczek ma w paszporcie pieczątkę z Izraela. Wiadomo, że Mauretania nie życzy sobie takich gości, siłą rzeczy musimy wymyślić coś, żeby tej pieczątki nikt w ambasadzie nie zobaczył. Z kilku opcji w stylu: wydrapać, wyrwać kartkę, zalać kawą itd. wybieramy zaklejenie fikcyjną naklejką – niby służb celnych Azerbejdżanu. Zobaczymy. Noc spędziliśmy na ulicy pod ambasadą – jest tu sporo aut, głównie kamperów. Uliczka spokojna, prawie nie ma ruchu – dzielnica ambasad w końcu. Rano część z nas staje w kolejce do okienka przy murze ambasady. Na pewno spędzimy tu kilka godzin. W końcu udaje nam się złożyć dokumenty – o dziwo wizy mają być gotowe tego samego dnia po 15.00. Punktualnie o wyznaczonej godzinie stawiliśmy się w kolejce pod murkiem. Chętnych sporo, głównie Afrykańczyków z krajów poniżej Mauretanii – jadą do domu z Europy. Niektórzy czekają już od poprzedniego dnia. Nikt nic nie wie na pewno. W końcu okienko się otwiera. Pan obsługuje raz kobiety raz mężczyzn, którzy szybko tasują się na dwie kolejki – panowie po prawo, panie po lewo. Nasze dziewczyny też stają, w krótszej kobiecej kolejce. Biorą ze sobą karteczki wszystkich uczestników z naszej grupy. W końcu wszyscy mamy paszporty w rękach, a okienko się zamyka pozostawiając sporą część petentów nieobsłużonych, bez żadnej informacji…
Następnego dnia rano, pełni sił ruszamy dalej. Niedługo skończy się zasięg królewskiego dekretu, nakazującego traktowanie turystów jak „święte krowy”. Wiele nam wolno w Maroku – parkować gdzie bądź, ignorować czerwone światła na skrzyżowaniach, jeździć bez pasów… ale tylko do miejscowości Tan-Tan. Dalej jesteśmy już jak wszyscy – i bardzo dobrze. Mijamy Tan-Tan, grzecznie, w zapiętych pasach i z włączonymi światłami. Policja nas kontroluje, ale szybciutko – rzut oka w paszporty, uśmiech i „drive safe”. Marokańska różnorodność terenu też się kończy. Jedziemy nad brzegiem Atlantyku, ale po Saharze – tak już będzie aż do mauretańskiej granicy. Piach, piach i ocean niedaleko. Dzisiaj śpimy w pobliżu wraku statku, stojącego przy samym brzegu.

02

Sahara

Rano ruszamy wcześnie – trzeba pokonać pustynię. Widoki niestety monotonne, po lewej Sahara – jak okiem sięgnąć, płasko, prawie bez roślinności, czasem jakiś wielbłąd mignie, albo mini tornado wije się gdzieś miedzy wydmami. Po prawej za to Atlantyk – czasem widać go jak niebieską kreskę, a czasem jest tak blisko, że fale wyrzucające wodę wysoko w powietrze sprawiają, że lądują nam na szybach słone krople. To problem, bo wysychając tworzą białe plamy, które da się najwyżej rozmazać wycieraczkami. W pewnym momencie, teren zaczyna się wnosić – na GPS-ie pokazują się wartości zbliżone do 100 m. Wybrzeże klifowe. Miejscami się zapada, tworząc niesamowite rozpadliny.
Po przerwie jedziemy dalej na południe. Przez chwilę na naszych telefonach pojawia się zasięg z… Hiszpanii?! Zerkam na mapę – wszystko jasne – niedaleko stąd są wyspy Kanaryjskie. Docieramy do Boujdour – bardzo zadbane miasteczko, plaża, restauracje, sklepy – wszystko tańsze niż w północnym Maroku. Śpimy na kempingu, jest internet, ciepła woda – full serwis. Rano ruszamy szybko – chcemy dotrzeć do granicy, gdyż zamykana o 18-tej. Udaje się nam zdążyć, ale jest spora kolejka. Na szczęście można dogadać się z pogranicznikiem i puszczają nas bokiem. Formalności marokańskie poszły całkiem sprawnie.

04

Mauretania

Wjeżdżamy na ziemię niczyją jeszcze przed zmrokiem. To dobrze, podobno teren jest zaminowany i jazda tam po nocy do najprzyjemniejszych nie należy. Te miny to pewnie mit, mający pomóc utrzymać w ryzach nielegalny ruch między granicami. Lepiej jednak nie sprawdzać. Szutrowa droga wije się między chaotycznie porozrzucanymi wrakami samochodów. 7 km drogi do Mauretanii – świetne doznania. Potem dotarliśmy do mauretańskiego posterunku granicznego. Znowu formalności – w tym roku szybciej, bo chłopaki włączyli komputery, które w zeszłym roku mieli w kartonach pod biurkami. Wciąż nie mają prądu z sieci, ale zestawy UPS’ów podłączonych do baterii słonecznych zasilają wszystko. Wjeżdżamy na teren kraju i od razu oddalamy się od oceanu. Nasz pierwszy nocleg planujemy na pustyni w drodze do Ben Amery.

06
Na początku jest asfalt – dziurawy, ale jest. To droga nr 1 – prowadzi na południe i dalej do Dakaru – znamy ją z poprzednich wyjazdów. Tym razem skręcamy na pustynię. Małe zakupy w miejscowym sklepie, wyglądającym dokładnie tak, jak większość z nas sobie wyobraża sklepy w Afryce: 4 produkty na krzyż. Dobrze, że jest w miarę świeży chleb i woda. Potem już tylko dzika Sahara. Droga jest mocno piaszczysta – spuszczamy powietrze z kół. Jedziemy kilkanaście kilometrów i rozbijamy obóz. Wieczorem słychać łoskot ciągnący się od horyzontu. Wiem co to jest – to najdłuższy pociąg na świecie, jadący przez pustynię z portu w Nouadibou do kopalni żelaza w głębi pustyni. Pociąg ma prawie 3 kilometry i słychać go było blisko godzinę, zanim w końcu zamilkł. Następnego dnia postaramy się go zobaczyć. Od rana jedziemy w okolicy torów kolejowych. Raz bliżej raz dalej, ale staramy się za bardzo nie oddalać – polujemy na pociąg. W końcu jest, nadjeżdża z naprzeciwka. To pewnie ten sam, który mijał nas w nocy.

05

Ben Amera

Naszym celem na dzisiaj jest Ben Amera – największy monolit w Afryce i trzeci na świecie. Pamiętam, jak go zobaczyłem pierwszy raz kilka lat wcześniej – w pewnym momencie po prostu się pojawił, zasłaniając sporą część nieba. Wtedy całkiem nieźle wiało, więc przejrzystość powietrza nie była idealna i dlatego miał szansę się pojawić w taki nagły sposób. Tym razem widoczność była idealna, co nie pozwoliło Ben Amerze zrobić niespodzianki – widzieliśmy go kilka godzin przed dotarciem do niego. Dojechaliśmy przed zmrokiem urzeczeni rozmiarami monolitu. Postanowiliśmy podjąć próbę zdobycia go rano. Noc minęła spokojnie, tylko wieczorem przyjechała policyjna Toyota, policjanci zapytali się czy wszystko w porządku i poprosili, żeby rano podjechać na posterunek w pobliskiej wsi i dać znać, że wyjeżdżamy. Mają jakiś monitoring czy co? Ekipa zdobywająca zebrała się u stóp monolitu, i podjęli próbę wejścia. Część z nas została na dole.

09wykadrowac
Potem ruszyliśmy do „żony” [su_tooltip style=”youtube” position=”north” size=”1″ content=” Afrykańska legenda głosi, że Aisza to niewierna towarzyszka życia Ben Amery, natomiast wszędzie porozrzucane maluchy (skały) – to ich dzieci. ” class=”dymek”]Ben Amery – Aiszy*[/su_tooltip]. Aisza jest mniejsza, ale bardziej stroma i też robi spore wrażenie. Odwiedziliśmy ją jednak z innego powodu – na przełomie wieków – XX i XXI (tak, to historia najnowsza) zaproszono artystów z całego świata do wykonania rzeźb upamiętniających przełom wieków. Wykuto wiele mniejszych i większych obiektów, wyglądających nieziemsko w tym pustym krajobrazie.

07
Kiedy nacieszyliśmy się sztuką, pojechaliśmy do pobliskiej wioski, gdzie obiecaliśmy stawić się na posterunku policji. Policjanci życzyli nam szczęśliwej podróży i powiadomili następny posterunek o naszej podróży. Kiedyś wydawało się nam to męczące, ale tak naprawdę daje poczucie bezpieczeństwa. Wiemy, że w razie nie stawienia się w przewidywalnym czasie na kolejnym posterunku, policjanci ruszą na poszukiwanie nas, co w razie jakiejś awarii, może być bardzo pomocne.

Atar

W Atarze, „stolicy turystycznej” Mauretanii, mieszka ok 30 tys. ludzi. Kiedyś docierał tu rajd Paryż-Dakar, teraz jednak nie ma zbyt wielu turystów. Atar nie jest specjalnie urokliwy. Miasto ma coś w rodzaju centrum, klika sklepów, targ, stację benzynową, bank i okresowo otwierane lotnisko, z którego można polecieć nawet do Europy. Stanowi jednak świetną bazę wypadową do pobliskich atrakcji. Blisko stąd do Szinkitu i Wadanu – zabytkowych miast, wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W Atarze znajduje się kilka kempingów, z których jeden można nazwać „luksusowym” jak na lokalne warunki – prowadzony jest przez Niemkę i Holendra.

15-uwaga-guzce
Następnego dnia rano ruszyliśmy do Szinkitu i Oka Afryki. Szinkit powstał w 777 roku i rozwijał się intensywnie jako ważny ośrodek handlowy dla berberyjskiej konfederacji plemion Sanhadża. Droga do miasta prowadzi przez płaskowyż, na który trzeba wspiąć się zaraz za Atarem, potem jest prawie idealnie płasko. Samo miasteczko jest zespołem murów i wież, które o dziwo są w bardzo dobrym stanie.

Po obejrzeniu miasteczka ruszyliśmy do Oka Afryki. Tutaj praktycznie nie ma żadnej drogi – jechaliśmy po prostu na azymut. Słynny Kalb ar-Riszat, jak miejscowi nazywają tę formacja skalną, uważaną kiedyś za krater meteorytu, którym jednak prawdopodobnie nie jest, położony jest na północ od Szinkitu i niesamowicie wygląda z kosmosu. Nam udało się do niego wjechać i w samej jego „źrenicy” urządzić sobie nocleg. Formacja jest tak duża (prawie 50 km średnicy), że gdyby nie zdjęcia satelitarne, nie zauważylibyśmy jej – po prostu pagórki ułożone jeden za drugim.

08
Następnego dnia rano wracamy do Ataru. Zgodnie z planem. To i tak pół dnia jazdy. Znowu uzupełniamy paliwo i zapasy, mycie, pranie i po noclegu kierujemy się na południe. Naszym celem jest Tidjikja – miasto, w którym byłem w zeszłym roku jadąc do Mali. Wtedy jechaliśmy asfaltem ze stolicy Mauretanii – Nouakchott. Tym razem przejedziemy przez Saharę. Wiem, że będzie interesująco. Droga nie jest uczęszczana, a piaski pustyni potrafią przemieścić się wiele kilometrów w różne strony. Szlak, który był w zeszłym roku przejezdny, może być całkiem zasypany – i jak się okazało nie raz tak było. Ponieważ zbliżamy się do Sahelu – południowego krańca Sahary – coraz częściej widać roślinność.

Krokodyle

Jesteśmy w cywilizacji! Tidjikja przed nami. W miasteczku kupujemy coś do jedzenia – mają nawet pomidory! Wodę, paliwo. Jest przemycona z Senegalu [su_tooltip style=”youtube” position=”north” size=”1″ content=”Mauretania to chyba jedyny kraj jaki znam – w którym nie robi się coca-coli na miejscu, ani oficjalnie się jej nie sprowadza.” class=”dymek”]coca-cola*[/su_tooltip]. Po dwugodzinnym szaleństwie zakupowym jedziemy za miasto na nocleg. Jutro pokażę wszystkim krokodyle. O dziwo w Mauretanii żyją krokodyle nilowe – nie mają za dużo przestrzeni życiowej – zbiorniki wodne, w których można je spotkać mają po kilka metrów średnicy. Dojazd do siedliska krokodyli nie był łatwy – znowu sporo piasku i trochę kamienistych podjazdów i dużo kurzu. Kiedy nam się w końcu udało – niektórzy nie wierzyli własnym oczom – krokodyle po prostu opalały się na słońcu tak blisko, że można było do nich podejść i ich dotknąć, co niektórzy z nas chcieli od razu zrobić. Na szczęście udało mi się na czas przypomnieć im, że mają do czynienia z bezlitosnym zabójcą. Zwykle kiedy w Mauretanii robiliśmy jakikolwiek postój blisko cywilizacji, za chwilę oblegał nas tłum dzieci, a czasem i dorosłych – śmiejących się, pozdrawiających i liczących na poczęstunek lub po prostu ciekawych. Tu, przy tym siedlisku krokodyli, również było sporo miejscowych dzieci, jednak żadne nie odważyło się do nas podejść, jako, że zaparkowaliśmy dosłownie kilka metrów od zbiorników z krokodylami. Z daleka było widać jakim respektem miejscowi darzą te zwierzęta. Jedziemy jeszcze na kolejne siedlisko, a potem ruszamy dalej na południowy wschód. Postaramy się dotrzeć do krańca Sahary, już naprawdę dużo nie zostało.

14

Zielona Mauretania

Po uzupełnieniu paliwa, wjechaliśmy na teren parku Diawling i poszukaliśmy noclegu. Rano ruszamy w stronę Senegalu. Od tego momentu Mauretania jest zupełnie innym krajem – pełnym zieleni, wody, ptaków i zwierząt, po prostu tętni życiem. Przez park Diawling można przejechać w 3 godziny, ale częste postoje, obserwacja setek flamingów, pelikanów, guźców, waranów, osad rybaków suszących ryby na słońcu – wydłuża ten czas do wielu godzin. Szczególnie, jeśli trasę robi się w obie strony, starając się jej nie powtarzać. Park jest naprawdę niesamowity, szczególnie uwzględniając kontrast całej Sahary, którą musieliśmy pokonać, żeby tu dotrzeć.

10-kemping-w-atarze

Po południu wyjechaliśmy z parku i szutrową drogą wzdłuż Atlantyku popędziliśmy w stronę stolicy Mauretanii – Nouakchott. Droga po ok. 100 km dotarła do asfaltu i od tej pory już z niego nie zjedziemy – do Europy mamy ok 2 700 km. Najpierw jednak nocleg w słynnej Auberge Sahara prawie w centrum stolicy, a potem – do domu. Mauretania jest wspaniała – na pewno niedługo tutaj wrócimy.

12

Niezbędnik podróżnika

» Cel podróży
Maroko, Sahara Zachodnia, Mauretania,
» Odległość
ok. 5 900 km po stronie europejskiej oraz 8 000 km przez kontynent afrykański
» Dokumenty (Wizy, Ubezpieczenia)
wiza do Mauretanii: wiza wjazdowa od strony Maroko – 340 MAD
» Płatne drogi
Maroko ok. 350 MAD, Europa: 180 EUR
» Waluta
Maroko: 1 MAD=0,37 PLN, Mauretania: 1 MRO (ouguiya)=0,01 PLN
» Konsulat
Ambasada RP w Rabacie, Maroko
» Zalecenia medyczne
Maroko: brak, Mauretania, szczepienia zalecane – wirusowe zapalenie wątroby
typu A i B, dur brzuszny, tężec; szczepienia obowiązkowe – żółta gorączka
» Warunki atmosferyczne:
ciepło i sucho. Deszcz praktycznie się nie zdarza, im dalej na południe tym goręcej. Od Sidi Ifni w Maroku, noce powyżej 20 stopni C
» Paliwo
Diesel – Maroko: 3,20 PLN, Sahara Zachodnia: 1,80 PLN, Mauretania: 4,00 PLN
» Woda
najlepiej pić butelkowaną, w Maroku i Saharze Zachodniej ta w kranach jest dobrej jakości.
» Koszt lokalnego posiłku
Maroko – obiad ok 30 zł, Sahara Zachodnia – ok 15 zł, w Mauretanii lepiej jedzenie robić samemu.
Zakupy: kolacja i śniadanie z napojami: Maroko – ok 40 zł, Sahara Zachodnia – ok 20 zł, Mauretania – ok 30 zł (porządne zakupy da się zrobić tylko w stolicy)
» Noclegi
po drodze dużo kempingów, na całej trasie można bez obaw spać na dziko w dowolnym miejscu.
» Dodatkowe informacje
w Maroku turysta to „święta krowa” której wolno na drodze prawie wszystko. Mandatów się nie płaci, wystarczy przeprosić. W Mauretanii bardzo dużo kontroli na drogach, również szutrowych. Kontrole są zawsze miłe i przeprowadzane z uśmiechem. Wbrew obiegowym opiniom absolutnie nie zdarza się, żeby policja próbowała wyłudzać jakiekolwiek łapówki

 

Autor: Łukasz Dyrak, Zdjęcia: autor, Karolina Baraniak

...a może to też Cię zainteresuje:

SsangYong Rexton

Solidnie i tanio? Da się pogodzić! Załóżmy, że masz do wydania dwadzieścia tysięcy złotych. Dwadzieścia tysięcy złotych i chcesz zwiedzać

Czytaj dalej >>