Najpiękniejsze są marzenia, które się spełniają
Range Rover 3

Historia pewnej miłości… swój początek miała kilka lat wstecz. Trudno mi teraz określić precyzyjnie datę. Była to zima roku 2002-2003. Jeden z weekendów, który postanowiliśmy wraz z przyjaciółmi spędzić w terenie. Tradycyjnie, podczas tego typu wyjazdów nie mogło zabraknąć biesiady przy ognisku z kiełbaskami, bigosem, pieczonym chlebem i przyjacielskich dyskusji. To były te chwile, kiedy mogliśmy porozmawiać na tematy, na które w dni powszednie brakuje czasu. Moment ten wspominam szczególnie, gdyż właśnie wtedy padła propozycja kolegi: „Zamieniamy się autami?”

W dalszej części dnia ja miałem prowadzić samochód kolegi, a kolega mój. Były to dwa różne pojazdy. I nie mam na myśli określeń: lepsze/gorsze. To samochody o kompletnie różnej charakterystyce. Mój był w wersji arabskiej – pustynnej. Przywieziony został do Polski z Kuwejtu, z benzynowym 4-litrowym, rzędowym, 6-cylindrowym silnikiem. Zawieszenie na resorach. Samochód kolegi posiadał pod maską, jeden z najbardziej znanych w historii motoryzacji, silnik – benzynowy, 3,5 litrowy V8. Zawieszenie niezależne, na sprężynach śrubowych i stały napęd na cztery koła.

Zasiadłem za kierownicą auta, z którym nigdy wcześniej nie miałem do czynienia. Po przejechaniu pierwszych kilometrów zostałem oczarowany komfortem jazdy, co do tej pory w terenie wydawało mi się niemożliwe. W tym momencie legł mój mit o samochodzie terenowym, jako spartańskim wynalazku, przeznaczonym tylko do pracy w ciężkich warunkach. Wracając do domu zadawałem sobie pytanie: czy jest to chwilowa fascynacja, czy może początek trwałego związku? Odpowiedź przyszła dość szybko, gdy zwróciłem uwagę, że przez kolejne dni, jedynym hasłem wystukiwanym na klawiaturze komputera, w wyszukiwarkach i portalach internetowych, było hasło „Range Rover Classic”.

Są takie chwile…
W życiu każdego człowieka są takie chwile, których się nie zapomina. Pierwsza randka, pierwszy pocałunek, narodziny dziecka… Pierwszy, własny Range-Rover Classic.

Poszukiwania nie trwały długo. Już po trzech tygodniach pod moimi oknami stanął ON… [tooltip title=”Angielski klasyk, rocznik 1986″ content=”Był całkowicie cywilnym pojazdem, bez żadnych przeróbek, modyfikacji, na oponach pożyczonych z bolidu F1 – nie miały bieżnika.” type=”info” ]Angielski klasyk, rocznik 1986[/tooltip], z 3,5-litrowym silnikiem V8, automatyczną skrzynią biegów, czterodrzwiowym nadwoziem i rdzewiejącą ramką tylnej szyby. Ten samochód zapoczątkował związek, który trwa do dzisiaj.

Range Rover z czasem przechodził kolejne przeróbki i modyfikacje. Trochę urósł, trochę zmężniał. Został doposażony: nowe opony, wyciągarka, snorkel, dodatkowe oświetlenie i obowiązkowo kangur. Wszystkie pomysły zarówno techniczne, jak i wizualne, były w głównym stopniu wynikiem zbieranych doświadczeń i obserwacji z kolejnych imprez w terenie.

Równolegle w mojej głowie kiełkowała myśl zbudowania Classica, który skupiłby w sobie wszystkie najlepsze i charakterystyczne cechy fabryczne tego modelu, połączone ze sprawdzonymi rozwiązaniami. Kolejne miesiące to czas poszukiwań i analiz: benzyna czy diesel, manual czy automat, nadwozie dwu- czy czterodrzwiowe? W tym miejscu musiałem zadać sobie pytanie: do czego to auto ma służyć? Chciałem mieć samochód, którym mógłbym zabrać rodzinę i pojechać na drugi koniec Europy bez potrzeby ciągnięcia za sobą beczki z paliwem. A więc diesel. Z wyborem skrzyni biegów nie miałem najmniejszego problemu. Jestem zdecydowanym zwolennikiem automatów zarówno w terenie, jak i na asfalcie. W przypadku wyboru nadwozia nie miałem jednoznacznych preferencji. Dwudrzwiowe wydawało mi się ładniejsze, bardziej „rasowe”, czterodrzwiowe praktyczniejsze.

Konfiguracja silnika diesela ze skrzynią automatyczną znacznie ograniczyła możliwości wyboru. Na rynku wtórnym podaż takich aut jest bardzo mała. Kolejne miesiące poszukiwań nie przynosiły kompletnie żadnych rezultatów. Momenty całkowitego zwątpienia przeplatały się z myślami: biorę co będzie. Rozwiązanie przyszło nagle i bardzo niespodziewanie.

Do zapomnienia jeden krok….
Tak niewiele potrzeba, aby samochód dla jednych kultowy, dla drugich był złomem i nadawał się tylko na dawcę części. Ale po kolei.

Dość częste wypady w teren: zloty, rajdy, spotkania weekendowe, pociągały za sobą regularne naprawy i serwis auta. Części, podzespołów do napraw i modyfikacji często poszukiwałem w internecie. Tym sposobem natrafiłem na człowieka zajmującego się sprowadzaniem i rozbiórką Land Rover’ów. Na pewno nie był pasjonatem i znawcą marki. Traktował to wybitnie biznesowo. Na miejscu, gdy przyjechałem na zakupy, na placu stały same „Landy”. W większości Discovery, kilka Freelander’ów i jednostkowe Defendery, ale moją uwagę zwrócił Classic. Jeszcze nie stał na placu, tylko przed bramą. Na pytanie: czy ten Range na sprzedaż? Usłyszałem: „Tak, to świeży import i jeszcze nie mieliśmy czasu się nim „zająć”. W domyśle rozebrać.

Na pierwszy rzut oka widać było, że jest to jeden z ostatnich roczników produkcji. Sprawny, jeżdżący i w bardzo bogatej wersji wyposażenia. Zagadnąłem „bossa”, że potrzebowałbym z niego trochę części, ale jak cena będzie dobra to mogę kupić w całości. Nie targowałem się długo. Zapłaciłem za Classica mniej więcej równowartość czterech dobrych opon MT i dwóch pełnych zbiorników paliwa.

Szczęśliwy wracałem do domu Range Rover’em Classic, rocznik 1994, silnik 300 TDi z ulubioną, automatyczną skrzynią biegów, czterodrzwiowym nadwoziem i niezardzewiałą ramką tylnej szyby. Ale to nie wszystko. Na „pokładzie” same luksusy: skórzane i podgrzewane fotele, pełna elektryka, ABS, dwie poduszki powietrzne i klimatyzacja. Jak się później okazało, niesprawna.

W niedługim czasie Classic poddany został naturalnemu testowi. Z gronem przyjaciół zorganizowaliśmy wyprawę dookoła Polski. Całą trasę Range pokonał bez najmniejszej usterki, a przed wyjazdem nie został poddany żadnym poprawkom. Przeszedł standardową obsługę serwisową: wymianę oleju w silniku, skrzyni biegów, mostach, filtry, klocki hamulcowe plus nowe opony MT.

Egzamin zdany, a ja utwierdziłem się w przekonaniu, że ten Classic to doskonała baza do budowy auta z moich snów.

Czas spełniania marzeń…
Pierwsze przymiarki to początek 2010 roku. [nice_info]Koncepcja polegała na zachowaniu charakteru i stylistyki fabrycznej, utrzymaniu komfortu jazdy, podnosząc jednocześnie zdolności w terenie. Założyłem również, że do odbudowy użyję tylko części od Land Rovera lub specjalnie dedykowane do tego modelu, a wyprodukowane przez firmy tuningowe.[/nice_info]

Kompleksowej odbudowy i wszystkich prac rekonstrukcyjnych podjęła się firma ze Szczebrzeszyna, mająca duże doświadczenie w odbudowie aut zabytkowych i 4×4. Początek prac, a właściwie demontażu, to jesień 2010 roku. Range został rozebrany do ostatniej śrubki, a wszystkie części i podzespoły poddane szczegółowym oględzinom. W pierwszym etapie zabiegom odbudowy poddana została rama i nadwozie. Kolejny krok to montaż zawieszenia i układu napędowego.
Samochód został podniesiony o dwa cale. Zastosowaliśmy sprężyny King Springs +2HD w połączeniu z amortyzatorami SkyJacker. Taki lift nadwozia pozwolił na założenie 32-calowych opon BF Goodrich. Zwiększyliśmy wykrzyż kół, dzięki zastąpieniu fabrycznych wahaczy produktami firmy Scorpion. Drążki kierownicze wymieniliśmy na wzmocnione, o podwyższonej wytrzymałości, również Scorpiony. Całość została osłonięta aluminiową płytą wykonaną przez firmę z Janowa Lubelskiego. Wszystkie te zabiegi miały na celu znaczne zwiększenie wytrzymałości, poprawienie możliwości terenowych, przy jednoczesnym utrzymaniu wysokiego komfortu podróżowania.

Dla podkreślenia charakteru auta, elementy wzmacniane lub tuningowane podwozia zostały pomalowane na jaskrawo-pomarańczowy kolor.

Silnik diesla [tooltip title=”300 TDi” content=”Jedna z bardziej udanych konstrukcji. Nie jest demonem mocy i prędkości, ale przy dobrej eksploatacji jest długowieczny, a przy tym dość oszczędny. ” type=”info” ]300 TDi[/tooltip], to jednostka o pojemności 2,5 l. Współpracuje z czterobiegowym automatem. Skrzynia rozdzielcza ze sprzęgłem lepkościowym (wiskoza), zastąpiona została dwustopniowym reduktorem mechanicznym z międzyosiowym mechanizmem różnicowym, dzielącym napęd za pomocą dźwigni 50%/50%. Z mostów fabrycznych pozostały tylko pochwy. Cały środek: półosie, przeguby, mechanizmy różnicowe, wymienione zostały na produkty firmy Maxi Drive. Dodatkowo, tylny most został „uzbrojony” w stuprocentową blokadę sterowaną podciśnieniowo, również Maxi Drive.
Całość modyfikacji w układzie napędowym dopełnia wydech. Skonstruowany i wykonany od podstaw przez firmę JMP Oldtimer Cars 4×4. Zmiana miała na celu wyprowadzenie wylotu spalin jak najwyżej, przy maksymalnym zachowaniu walorów estetycznych auta. Takie usytuowanie wydechu ogranicza możliwość uszkodzenia mechanicznego, np. na dużych kamieniach. Sprawdza się również przy pokonywaniu głębszej wody. Wylot został estetycznie wkomponowany w tylny błotnik, a kwadratowy kształt doskonale komponuje się z kanciastą sylwetką Range’a.

Nadwozie, jak i wnętrze, to już bardziej tuning optyczny, połączony z elementami zwiększającymi funkcjonalność. Tapicerka w kabinie była w bardzo dobrym stanie, nie wymagała żadnej renowacji. Kolorystyka (kremowa skóra i welur) nadawała ekskluzywny wygląd. Jedynym mankamentem według mnie, była grafitowa deska rozdzielcza, która nie pasowała do reszty wizualnie i wyglądała trochę archaicznie. Doskonałym pomysłem było zaadaptowanie przedniej konsoli z Land Rovera Discovery II. Jest znacznie ładniejsza, nowocześniejsza i doskonale pasowała kolorystycznie. Sama wymiana nie stanowiła żadnego problemu. Cała instalacja elektryczna, wszystkie mocowania i uchwyty są kompatybilne. Ostatnią zmianą we wnętrzu było „wyrzucenie” koła zapasowego na tylną rampę bagażnika. Pomysł konstrukcji mocowania został zapożyczony z poprzedniego Range’a.

Finalnym etapem prac był montaż wyposażenia zewnętrznego. Zamontowano przedni kangur (made by Land Rover) wraz z dodatkowym oświetleniem. Wyciągarka Ramsey Patryiot 9500, została wkomponowana pomiędzy przedni grill, a oryginalne orurowanie, bez żadnego cięcia. Wygląda to, jak gdyby inżynierowie z Solihull dokładnie to zaplanowali 40 lat wcześniej. Snorkel, wykonany na wzór modelu z epoki Camel Trophy. Boczne osłony progów i poszerzenia błotników oprócz funkcji osłonowych miały na celu nadanie muskularności. Łopata i siekierka umieszczone na przedniej masce to pomysł zaczerpnięty z wojskowych Defenderów armii angielskiej.
Prace nad Classic’iem trwały kilka miesięcy. Trudno powiedzieć czy to dużo, czy mało. Rezultatem jest samochód przedstawiający wizje właściciela-pasjonata modelu.

[table id=19 /]

Autor: Robert Obroślak, Zdjęcia: autor

...a może to też Cię zainteresuje:

AKADEMIA 4x4 - SKLEP.OFF-ROAD.PL
MAGAZYN OFF-ROAD PL
PRZYGODY