Można by rzec, że na Węgrzech byliśmy już nie raz. W drodze do Rumunii, w drodze na Bałkany, w drodze do Bułgarii, Turcji… W drodze. Mimo, że zatrzymywaliśmy się czy to w Budapeszcie, czy nad Balatonem, czy w winnym Tokaju, byliśmy tam jedynie przelotem. Węgry podobały nam się z perspektywy tranzytu, tym razem więc to one stały się celem wypadu – choć nie jedynym.
TEKST I ZDJĘCIA: Marcin „Skolioza” Chrobak/W Drodze Po Przygody
Węgry – Cel nieoczywisty. O wyjeździe przeczytasz też w Magazynie OFF-ROAD PL nr 1-2 2023 (248)
Przedłużony weekend na przełomie października i listopada wydawał się świetnym czasem do realizacji samotnego wypadu – rekonesansu, w uchodzących za dość odludne, węgierskich górach. Ponieważ oba rejony górskie, które chciałem odwiedzić są obszarami przyrody chronionej, mając w perspektywie głównie asfaltowe dojazdówki i nieco szutrów już na miejscu, jako środek transportu wybrałem SUV-a na szosowych oponach.
Wyjechałem z domu w piątek wieczorem. Planowałem szybki przeskok pod słowacką granicę, wbicie „w ciemno” (nomen omen) w dobrze znane ostępy Beskidu Niskiego, kilka godzin drzemki i jazdę dalej na południe. Beskid Niski przywitał mnie ciężką, gęstą mgłą – dość napisać, że wycieraczki pracowały na biegu ciągłym, zupełnie jakbym jechał w deszczu. Zgodnie z pierwotnym pomysłem zjechałem jednak z asfaltu na dobrze sobie znaną drogę szutrową, by po kilku kilometrach odbić z niej na przydrożną polanę. Kiedy już na wstecznym biegu, prawie ustawiłem samochód na równym kawałku terenu, poczułem nagle jak tylny narożnik nurkuje w dół a reflektory zaczynają oświetlać obszar zdecydowanie powyżej powierzchni gruntu. Próby wydostania się z pułapki oddaliły perspektywę tak nieodległej jeszcze przed chwilą drzemki, ostatecznie jednak udało mi się postawić auto na prostym bez użycia zabranego, jako awaryjna wyciągarka, hi-lifta.
Start do wielkiej przygody: AKADEMIA 4×4 – zamów teraz!
Lunik IX
Po krótkiej drzemce dalsza droga upływała znacznie przyjemniej, a na przysłowiowym horyzoncie coraz wyraźniej majaczył pierwszy cel wypadu. Cel przyprawiający o szybsze bicie serca, cel który zdefiniował ten wyjazd jako samotny. Lunik IX*.
Po raz pierwszy o Dziewiątym Księżycowym Osiedlu usłyszałem przypadkiem ponad 20 lat temu, kiedy to zmuszeni byliśmy wracać ze Słowackiego Raju pociągiem, okrężną drogą przez Koszyce. Jadący z nami Polacy opowiadali niewiarygodne wówczas dla nas historie o zdewastowanym osiedlu na obrzeżach miasta, zamieszkałym przez Romów.
Z niezrozumiałych powodów Lunik IX siedział gdzieś z tyłu mojej głowy od tych 20 lat, raz na czas przypominając o sobie. Dlaczego? Chyba przez to, że historie usłyszane czy przeczytane o Luniku, mimo upływu lat brzmiały równie niewiarygodnie czy wręcz abstrakcyjnie, jak wtedy, w pociągu którym wracaliśmy ze Słowackiego Raju. Kiedy jakiś czas temu dowiedziałem się, że ze względu na fatalny stan budynków, nadzór budowlany nakazał zrównanie osiedla z ziemią, uznałem, że może być to ostatni moment na zobaczenia Księżycowego Osiedla na własne oczy.
Faktycznie – mimo iż widać już na Luniku powprawiane nowe okna a pod blokami zdarzają się zaparkowane całkiem przyzwoite auta, były też lokale a nawet całe klatki schodowe zupełnie bez okien czy z powybijanymi szybami. Dało się też zauważyć czarne, okopcone dymem od palonego w mieszkaniach ognia elewacje czy wszechobecne śmieci. Daleko dziś jednak na szczęście Dziewiątemu Księżycowemu Osiedlu do wykreowanego obrazu sodomy i gomory.
Zempléni
Kolejny przystanek w trasie to leżące w północnowschodniej części Węgier góry Zempléni, które od granicy słowacko-węgierskiej dzieli dystans zaledwie około 40 kilometrów. Według mapy jest on możliwy do pokonania w dużej części drogami gruntowymi, prowadzącymi głównie pośród łąk i sadów. Podnosząca się po nocy ciężka mgła pozostawiła na owych niewinnie wyglądających traktach warstewkę śliskiej (rozpatrując w kategoriach SUV-a na szosowym ogumieniu) glinki, toteż dojazd do Fony, w którym powróciłem na asfalt przerodził się w świetną zabawę, poślizgi, walkę o wdrapanie się na śliskie wzniesienia i nieco technicznej jazdy nad ciągnikowymi koleinami. Od Fony zacząłem zdobywać nieco wysokości, a wraz z nią na powrót witać się z gęstniejącą z każdym metrem mgłą.
A wiesz, że jesteśmy też na TikTok-u?
Piechotą
Nadszedł w końcu czas, by rozpocząć pieszą część wyjazdu. Obszar chroniony Zempléni uchodzi za dość mało uczęszczany, toteż zupełnie nie zdziwiło mnie, że przy okalającej góry mgle byłem w lesie zupełnie sam. Mając mocno ograniczoną wizję, wsłuchiwałem się bacznie w odgłosy lasu, ostrożnie stawiając krok za krokiem po mokrej, śliskiej glinie pokrytej kolorowym dywanem liści.
Las grał. Szemrały spadające z gałęzi krople mgły, szumiały poruszane drobnym wiaterkiem jeszcze nieopadłe listki, szeleściły gdzieś w oddali spłoszone moim szuraniem zwierzęta. Aby dać znać o swojej obecności, żeby żadnego zwierzaka nie zaskoczyć, pogwizdywałem.
Ścieżka poprzegradzana powalonymi, spróchniałymi drzewami, robiła się coraz węższa, by w końcu zniknąć. Ostatni jej ślad – wraz z oznaczeniami szlaku – rozmył się za leśną siatką ogradzającą sporych rozmiarów wycinkę. Pozostało mi iść wzdłuż niej i szukać dalszego fragmentu turystycznej ścieżki… Trochę według mapy, trochę na azymut udało mi się w końcu ominąć poprzecinane gdzieniegdzie drogami dojazdowymi spore połacie karczowanego lasu i odnaleźć oznaczenia szlaku.
Wyszedłem na grań, a ta doprowadziła mnie do szczytu Kerek-kő – samotnej, wystającej ponad korony drzew skały z której roztacza się piękny (podobno) widok na okolicę. Ja ze szczytu Kerek-kő widziałem jednak tylko mgłę.
Góry Bukowe
Aby dostać się w Góry Bukowe – kolejny cel wyjazdu – musiałem pokonać kilkadziesiąt kilometrów przez Tokaj, gdzie napotykane co krok piwniczki winiarskie serwujące lokalne wyroby zachęcały do złożenia wizyty.
Na bazie dobrych doświadczeń z dojazdem do Fony, wybierałem oczywiście najcieńsze linie na mapie prowadzące we właściwym kierunku. Klucząc tym razem głównie pomiędzy winnicami, ponownie przemierzałem teren wręcz stworzony dla SUV-a, a mokra od wszechobecnej mgły glina powodowała zwiększoną częstotliwość mrugania kontrolki kontroli trakcji.
W Górach Bukowych panował podobny klimat do tego z Zempléni. Było mgliście, mokro a las szemrał swoim zróżnicowanym szeptem przyprawiając o nieco szybsze bicie serca. Jedynie w popularnych punktach turystycznych, do których prowadzą asfaltowe drogi, bądź jeżdżą leśne kolejki będące miejscową atrakcją, spotkać mogłem innych turystów. Tak, Lillafüred, Jávorkút, Bánkút czy Szilvásvárad tętniły życiem, mimo że tym razem Góry Bukowe nie dawały szansy na nacieszenie oczu mieniącymi się kolorami jesieni.
Po zrobieniu uczciwej marszruty zarówno w Górach Bukowych jak i Zempléni wybrałem się jeszcze na najwyższy szczyt Węgier – Kékes. Zdobycie go to żaden wyczyn – po pierwsze ma tylko 1014 mnpm wysokości, po drugie pod sam szczyt można dojechać samochodem, asfaltową drogą.
Zamów prenumeratę Magazynu OFF-ROAD PL!
Kékes, wybijając się jednak ponad niskie chmury, wynagrodził mi dotychczasowy brak widoków. Jedząc ostatnią przed powrotem do Polski kolację, przy spektaklu zachodzącego słońca nad spowitymi dywanem chmur górami, utwierdziłem się w przekonaniu, że Węgry to doskonały i nieodległy cel na wypad overlandowy.
My na pewno połączymy jeszcze rowerowe i piesze włóczęgi w niewymagających górach, langosze i gulasz z papryką, z uroczymi, lekko terenowymi przelotami pomiędzy tokajskimi sadami, polami i winnicami!
*Z tego, co udało mi się dowiedzieć, osiedle Lunik IX zostało wybudowane w latach 70. XX wieku w celu asymilacji ludności romskiej zamieszkującej ówczesną Czechosłowację. W nowych, wybudowanych pod lasem na peryferiach Koszyc blokach, osiedlić mieli się sprowadzeni z terenu całego kraju Romowie oraz wojskowi i policjanci, którzy – w zamyśle – mieli stanowić gwarancję bezpieczeństwa i porządku na terenie osiedla. Eksperyment jednak zakończył się spektakularną klęską. Wyciągnięci z cygańskich taborów Romowie, nienawykli do życia w ciasnych, betonowych mieszkaniach oraz do stałej pracy, nie byli w stanie regulować należności wynikających z użytkowania przekazanych im lokali. W czasach transformacji lat 90., młode państwo słowackie borykające się z potężnym kryzysem ekonomicznym, nie było też już w stanie udźwignąć prowadzonego dotychczas finansowania należności, nieregulowanych przez mieszkańców romskiego osiedla. W efekcie tego Dziewiąte Księżycowe Osiedle w całości pozbawione zostało prądu, wody a także wywozu śmieci. Aby jakoś funkcjonować, Romowie rozsprzedali na złom wszystko, co się do tego nadawało – włącznie z aktualnie niefunkcjonującymi instalacjami wodną, centralnego ogrzewania czy elektryczną, a aby gotować czy ogrzać się zimą używali prowizorycznych piecyków – kóz, czy wręcz palili w mieszkaniach ogniska, jako opału używając wszystkiego, co było dla nich dostępne – ze stolarką zamieszkiwanych lokali włącznie.Nie trudno domyślić się, że przy takim obrocie spraw mundurowi, nie bacząc na przydzielone im mieszkania czy wyższe uposażenia za zamieszkiwanie Lunik IX, wynosili się z osiedla przy pierwszej nadarzającej się okazji, a osiedlem rządzić zaczęło prawo pięści…