OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Grecja. Gelendą na Olimp

glowna

Jedziemy do Grecji – to pewne, ale przecież po drodze jest Rumunia, Karpaty, Transalpina, Transfogarska* i dzikie niedźwiedzie… Zatem jak zawsze głodni dodatkowych atrakcji wybieramy drogę przez węgierskie winnice nieopodal Tokaju, ku wąskim i krętym drogom Rumunii i Bułgarii.

[nice_info] Przepiękne trasy widokowe z mnóstwem serpentyn. Transalpina – potoczna nazwa drogi krajowej DN67C w Rumuni, wśród pasterzy utarło się powiedzenie Diabelska Ścieżka. Od 2009 roku wyasfaltowana. Trasa Transfogarska – 108-kilometrowy odcinek drogi krajowej DN7C, jeden z najbardziej krętych i najwyżej położonych w całej Rumunii![/nice_info]

Grecja czeka
Z Polski ruszamy w strugach deszczu i tak dojeżdżamy do Krynicy-Zdrój. Nie było nawet szczególnie późno, zważywszy, że wyjechaliśmy w środę tuż po pracy, w każdym razie kładziemy się spać mało upodleni. Rano podczas hotelowego śniadania obmyślamy plan działania. Droga przez Słowację i Węgry bardzo się dłuży. Zatrzymujemy się w jednej z tokajskich winnic, kupujemy kilka butelek wina i jemy dobry obiad. Na Węgrzech nie ma już śladu po wczorajszej deszczowej pogodzie. Ciśniemy dalej, ilość pokonanych kilometrów nie daje wiele nadziei. Jeszcze za dnia przekraczamy granicę z Rumunią – na każdej granicy coś, a to kwitek, a to kolejka, a to opłata albo winieta…

Po zmroku, kawałek za Caransebes znajdujemy bardzo przyjemny pensjonat Romantica. Niestety wszystkie pokoje są zajęte, ale starsi właściciele bez problemu pozwalają nam zostać na terenie pensjonatu. Jak zawsze jeździmy w tą i z powrotem szukając kawałka równego – śpimy w namiocie dachowym. Gdy rozkładamy biwak, goście przyglądają nam się z zaciekawieniem. W pewnym momencie podchodzi do nas młody Rumun, wyraźnie chce się zintegrować. Szybko dowiadujemy się, że nieznajomy jest inżynierem żywności, pracuje na fermie kurczaków, gdzie opracowuje składy pokarmu. Rumun powątpiewa w fakt, że następnego dnia uda nam się dojechać do Grecji, przecież to ponad 800 kilometrów po – powiedzmy sobie szczerze – słabych drogach. Pijąc piwo i jedząc różne dobre rzeczy z naszej Gelendowej szuflady, dowiadujemy się wielu innych bardzo ciekawych rzeczy, porzucamy też poranne plany zwiedzania Rumunii.

W drodze na Półwysep Chalcydycki
Nazajutrz budzimy się o 6.00. Jest zimno. Składam cały biwak – ale tego jest dużo! Na szczęście gospodarze pensjonatu robią nam śniadanie, które jemy na ganku z widokiem na okoliczne pagórki. Żegnamy się i szybko ruszamy dalej, cieszymy się bo rumuński inżynier nie zdążył się jeszcze obudzić. Pędzimy dalej przez Rumunię. W Calafat przekraczamy granicę z Bułgarią i przez Sofię jedziemy na południe. Do granicy z Grecją w miejscowości Kulata dojeżdżamy jeszcze w ciągu dnia. Dalej jedziemy już dwupasmówką, kilometry szybko ubywają, obwodnicą mijamy Saloniki i kierujemy się na Chalkidiki. Przed 22.00 docieramy do jednego z wcześniej wypatrzonych kempingów. Jest tu całkiem pusto, czysto, jest też WiFi. Wybieramy jedno z wielu wydzielonych miejsc. Słychać szum morza, głośno cykają cykady, nad nami kiwają się korony drzew oliwnych. Rozkładamy biwak i otwieramy węgierskie wino, wznosimy toast za Grecję.
Przez 2 kolejne dni zwiedzamy Chalkidiki i poznajemy specyficzny klimat tego miejsca. Jest tu naprawdę bardzo ładnie i z całą pewnością jeszcze tu wrócimy. Wieczorem przenosimy się na kemping w miejscowości Paralia, niedaleko bardzo turystycznego miasta Katerni. Wzdłuż całego wybrzeża rozciąga się szeroka plaża kompletnie zatłoczona turystami.

Olimp – siedziba greckich bogów
Wiadomo, że są gorsze i lepsze kempingi, tym razem trafiamy na ten gorszy. Na szczęście to mało istotne. Nazajutrz przeprowadzam pobudkę o 7.00 w prawdziwie wojskowym stylu. Jemy kanapki, pakujemy biwak i ruszamy. Do przejechania z Katerini pod zachodnią stronę masywu Olimp mamy około 60 kilometrów, co po górzystym terenie zajmuje niecałe 2 godziny. Uważam, że to doskonały czas, ponieważ wliczam w to obowiązkowe karmienie i pojenie wszystkich napotkanych po drodze bezdomnych psów. Dalej z miejscowości Kalivia prowadzi wąski i kamienisty szlak. Wjeżdżamy zachodnią ścianą masywu i w prawie najwyższym jej punkcie skręcamy się na wschód, w ścieżkę, która prowadzi bezpośrednio do schroniska Christakis (2550 m n.p.m.). Nie da się dojechać samochodem bliżej najwyższych szczytów Olimpu. Cały szlak to dystans około 20 kilometrów, wrażenie robi wysokość, prawie pionowe urwiska i niezapomniane widoki. Po kolejnych 2 godzinach (jazda plus zdjęcia i filmy) docieramy do wspomnianego schroniska. To dwa niskie budynki z kamienia. W pobliżu nie ma nikogo, jedynie na zboczach pasą się dzikie konie. Robimy kolejne kanapki, przebieramy lepsze ubrania i buty, pakujemy wodę i ruszamy zdobywać szczyty. Plan minimum to Skolio (2 905 m n.p.m.) i dystans około 2 kilometrów. Na górę prowadzi nas mało wydeptany, kamienisty szlak E4. Nie ma tu żadnych drzew, jest surowo i mistycznie, pozostaje nam nic innego jak podziwiać przepiękne widoki siedziby grecki bogów. Przez pewien czas w marszu towarzyszą nam 4 górskie kozice. Po półtorej godziny Skolio jest zdobyte, a naszym oczom ukazuje się w oddali najwyższy szczyt masywu Olimp – Mytikas (2 917 m n.p.m.). Wpisujemy się do księgi wejść, pozdrawiając wszystkich. Pogoda nam dopisała, wieje tu bardzo zimny wiatr, ale jest słonecznie. Na górze robimy przymusowe zdjęcia. Szczyt zdobywa też jakaś rumuńska para, ale na szczęście nie są tak rozmowni i ciekawi jak ich rodak – inżynier:-) Rozglądam się dookoła, nie mogąc nacieszyć oczu tymi górskim widokami. Niestety trzeba wracać… Musimy jeszcze zejść z powrotem do schroniska, musowo nakarmić jabłkami stado dzikich koni i zjechać do najbliższego miasteczka. Nie śpieszymy się jednak zbytnio, mamy na to wszystko drugą połowę dnia. Pod wieczór docieramy z powrotem do miasteczka Kalivia, gdzie zatrzymujemy się, żeby wybrać jakąś rozsądną opcję nocną. Po chwili podchodzi nas starszy Grek, zaprasza do tawerny obok. Stawia nam kawę i herbatę, i zagaja przyjemną rozmowę. Grecy są bardzo przyjaźni, i co ciekawe nie ma w tym żadnej interesowności. Siedząc przy greckiej kawie, w greckiej tawernie, smakując prawdziwego greckiego folkloru, uważam, że nie ma takiego dwutygodniowego all inclusiva, który mógłby się równać z takim jednym dniem wyjazdu off-roadowego Gelendą. Po chwili zamyślenia żegnamy naszych kompanów i jedziemy do pobliskiego pensjonatu w miasteczku Elassona. To był bardzo dobry dzień.

Wyspy Jońskie
Nazajutrz z faktu wrażeń dnia poprzedniego, a może też trochę za sprawą mocnego sygnału WiFi w pokoju, wyruszamy dopiero po 12.00. Resztę wyjazdu spędzamy eksplorując wyspy jońskie – Lefkadę, Kefalonię oraz Zakhintos. W tym czasie nie wydarzyło się już nic tak spektakularnego jak zdobywanie szczytów nie do zdobycia, ale z pewnością warto odnotować niepowtarzalny klimat panujący na tych wyspach. Zachodnie klifowe plaże aż rażą lazurem wody i błękitem nieba, słońce pali mocno w ciągu dnia, a wieczorem tawerny kuszą świeżymi owocami morza i wspaniałym winem.
Łącznie przez dwa i pół tygodnia przejechaliśmy niecałe 6.000 tys. km. Dziękujemy Grecjo!

Autor: Marek Rzeszotek, Zdjęcia: autor

...a może to też Cię zainteresuje:

AKADEMIA 4x4 - SKLEP.OFF-ROAD.PL
MAGAZYN OFF-ROAD PL
PRZYGODY