Wyprawa do kraju orłów. Albania 2014

Gdy znajomi usłyszeli, gdzie palujemy spędzić nasz urlop, nie kryli zdziwienia. „Jak to do Albanii? Z dziećmi?” – pytali z niedowierzaniem. My z uśmiechem na twarzy odpowiadaliśmy krótko – „Tak, do Albanii! I oczywiście, że z dziećmi.” Już wtedy przeczuwaliśmy, że ta wyprawa okaże się strzałem w dziesiątkę.

Teraz wiemy już na pewno, że Albania to kraj wyjątkowo życzliwych ludzi, dzikich plaż, pięknych górskich szlaków i… smacznej kuchni. Dlatego planując wakacje warto uwzględnić ten kierunek w swojej trasie. Gwarantuję, że nie będziecie żałować.

Ruszamy

Dotarcie do granicy albańskiej zajęło nam dwa dni. W Polsce zostawiliśmy piękne, upalne lato. Trzeba przyznać, że w tym roku pogoda szczególnie nas rozpieszczała – na brak słońca nie mogliśmy narzekać. Na południu Europy przywitała nas zupełnie inna aura – 15 stopni Celsjusza i delikatne słońce wyłaniające się zza chmur. Upałów nie było, ale wcale nam to nie przeszkadzało! Dzieci również nie skarżyły się na brak słońca. Radość po przekroczeniu granicy była nie do opisania. W mojej głowie kotłowała się jedna myśl – „Witaj przygodo!”.

Naszą albańską wyprawę rozpoczęliśmy w miasteczku Koplik, gdzie uzupełniliśmy zapasy. Na liście zakupów obowiązkowo musiał znaleźć się miejscowy kukurydziany chlebek i baklawa na deser. Do tego wielka porcja – równie dobrych jak we Włoszech – lodów z maszyny i mogliśmy ruszać w dalszą trasę. A że słońce chyliło się ku zachodowi, musieliśmy pomyśleć o noclegu. Obozowisko rozbiliśmy nad samym brzegiem Jeziora Szkoderskiego

[su_note note_color=”#648b25″ text_color=”#ffffff” radius=”8″]Widoki były niezapomniane – podziwialiśmy rybaków, którzy małymi łódeczkami wypływali po swoją zdobycz, a nad naszymi głowami krążyły stada kormoranów powracających na nocleg do swoich gniazd. Było pięknie! Sielsko-anielsko! To właśnie są te momenty, gdy czas na chwilę zatrzymuje się w miejscu…[/su_note]

Góry Przeklęte

Kolejnego dnia mieliśmy zobaczyć inną stronę Albanii – bardziej surową i niebezpieczną. Zaplanowaliśmy wycieczkę w Góry Przeklęte. Najatrakcyjniejszą miejscowością w obrębie Alp Albańskich – bo tak przez tubylców nazywane są Góry Przeklęte – jest wioska Theth. Dojechaliśmy do niej wąską, górską drogą. Trasa wiodła przez Boge, przełęcz Buni i Thores. U podnóża gór mogliśmy podziwiać liczne plantacje oregano i lawendy. Przez cały czas nasze oczy cieszyły piękne widoki. Nie mogliśmy się napatrzeć! Tereny, przez które przejeżdżaliśmy były niezwykle malownicze, ale i niebezpieczne. Sam dojazd do wioski, a potem zjazd w dół do Szkodry był trudny i wymagał ciągłego skupienia. Przeprawa krętą i wąską drogą sprawiała, że niejednokrotnie serce zabiło mi troszkę mocniej. Ale to nie wszystko. Ruch na trasie był niewielki, ale zdarzały się sytuacje, gdy na swojej drodze widzieliśmy inny, jadący z naprzeciwka samochód. Mijanie się z autami wymagało zjeżdżania na skraj przepaści. Nastrój grozy potęgowały liczne krzyże i tablice upamiętniające kierowców, którzy nie dotarli do celu. W aucie panowała jednak zgoła inna atmosfera – było głośno i radośnie. Takie są uroki podróżowania z dziećmi. Po raz trzeci tego dnia słuchaliśmy płyty „Pan Krakers” Arki Noego na zmianę z „Tylko bez całowania” Grzegorza Kasdepke. Ten dzień był bardzo intensywny i wyczerpujący, ale emocje, które nam towarzyszyły wynagrodziły wszelkie trudy.

Dzikie plaże

Po podziwianiu górskich szlaków przyszła kolej na wybrzeże. Tam duże, tętniące życiem kurorty do złudzenia przypominały te włoskie czy czarnogórskie. Z jedną różnicą – w Albanii było więcej dźwigów, ponieważ na każdym kroku budowano coś nowego.

Aby skosztować owoców morza i nacieszyć się błękitem i słońcem w ustronnych miejscach, Durres i Wlore ominęliśmy szerokim łukiem. W Albanii bez większego trudu znajdziemy dzikie plaże, na których można odpocząć, a także przenocować. Muszę zaznaczyć, że takie obozowiska były ogromną atrakcją dla dzieciaków. Nasi chłopcy codziennie rozpalali własnym krzesiwem małe ognisko. W kieszeniach zawsze mieli pełno kamieni, które z ogromną radością zbierali na plaży. Myślę, że jeszcze długo po powrocie będą wspominali ten szczególny klimat życia „na dziko”.

Berat i Gjirokastra

Przed powrotem do rzeczywistości odwiedziliśmy dwa piękne miasteczka, oba wpisane na Światową Listę Dziedzictwa Kulturowego UNESCO – Berat i Gjirokastra. Berat zwane „miastem tysiąca okien” jest jednym z najstarszych osad Albanii. Mangalem, czyli dzielnica białych domków z charakterystycznymi oknami zrobiła na nas duże wrażenie. Zwłaszcza, że owe kamienne domy z XIV wieku wciąż są zamieszkałe, a dzielnica tętni życiem.

W drodze do Gjirokastry, w okolicach Ballsh, pośród pięknych krajobrazów wyłoniły się czynne do dziś, prymitywne szyby [su_tooltip position=”north” size=”1″ title=”naftowe” content=”W okolicach Ballsh zaobserwowaliśmy ciekawe zjawisko. Zdarzało się, że ropa płynęła wąską stróżką przez środek drogi, a głowa pękała od zapachów. Wszystko za sprawą starych, ale wciąż czynnych szybów naftowych.” class=”dymek”]naftowe[/su_tooltip]. Gjirokastra to rodzinne miasto dyktatora Envera Hodży. Zwane jest „miastem srebrnych dachów” albo „miastem tysiąca schodów”. Pewnie jesienią bywa tu melancholijnie. W słoneczne, letnie dni wszechobecna szarość jest naprawdę intrygująca.

Cud natury

Wyjeżdżając z miasteczka ostatniego dyktatora Europy, natrafiliśmy na niebywały cud natury. Cud, który do niedawna skrywany był przed światem. Mowa tu o Syri Kalter (Blue Eye). Niebieskie Oko to niezwykłe źródło bijące z głębokości 50 metrów! Woda wybija na powierzchnię z prędkością 7,5 m3/sek i ma stałą temperaturę 10 stopni Celsjusza. Dla spragnionych mocniejszych wrażeń wybudowano niewielką platformę, z której można dać nura w niebieską, lodowatą toń.

Jezioro Ochrydzkie

Naszą albańską przygodę zakończyliśmy nad Jeziorem Ochrydzkim – najstarszym w Europie i najgłębszym na Bałkanach. Koniecznie chcieliśmy sprawdzić, czy to prawda, że można tu spotkać ogromne żółwie i czy pstrągi są rzeczywiście wyjątkowe.

Potwierdzamy – pstrągi są wyśmienite. Ale żółwie nie miały ochoty się ujawnić. Za to dzieci znalazły całe stadko małych jaszczurek wygrzewających się na kamieniu. Oprócz tego chłopakom wiele frajdy dostarczyła próba własnoręcznego łowienia ryb.

Pora wracać

I tak wyprawa dobiegła końca. Spakowaliśmy pamiątki – nasze, czyli dżem figowy w plastikowym wiaderku i miód (wszystko kupione na bazarku) oraz te należące do dzieci, czyli kilogramy kamieni, muszelek i nadmorskiego piachu. Przywiezione skarby – jak co roku – zostaną przez dzieciaki spakowane w pudełko, na którym znajduje się nazwa państwa i data wycieczki. My dorzucimy jeszcze mapę z zaznaczoną trasą i kilka zdjęć. W długie zimowe wieczory, planując kolejną wyprawę w świat będziemy z radością wracać do owego pudła z pamiątkami.

A Albania? Albanię wpisujemy na naszą listę z hasłem – „Jeszcze tu wrócimy!”. Będziemy wspominać, opowiadać i zachęcać innych. Na zakończenie pragnę podziękować firmie Bezdroża 4×4 za zorganizowanie tej cudownej wyprawy.

Autor: Katarzyna Majcher Wesołowska
zdjęcia: autor

...a może to też Cię zainteresuje: