Cztery dni przed imprezą przeprawową VI Dzicz Bieszczadzka organizator zamieścił na forach zdjęcie ze śladami zadając pytanie, a kto mi tutaj po trasie biega….. Lekka obawa zapanowała, czyżby misio?
Mimo obawy z takiego spotkania na trasie, a może właśnie dlatego w dniu zawodów na starcie stawiło się 50 uczestników. Na trasę przejechanie 6 oesów specjalnych każdy z dwuosobowych teamów miał 20 godzin (przyjazd nawet minutę po czasie to dyskwalifikacja). Przy rejestracji losowali godzinę startu i numer pierwszego dla nich OS-u.
Dzicz Bieszczadzka znana jest ze swojego ekstremalnego stopnia trudności. I tym razem nie było łatwiej. Pogoda w tym pomogła gwałtownie zwiększając temperaturę, a tym samym poziom wody w strumieniach. Każdy OS miał na swoim wyposażeniu strumień z wodą, jar z bieszczadzką, mocno wciągającą młaką, podjazdy, zjazdy. Złapanie trakcji na bieszczadzkim ile nie jest łatwe, a pokonywanie niektórych zjazdów bez asekuracji grozi rolką.
Na starcie rajdu zjawił się znany wszystkim góral karkonoski Benek , zwycięzca poprzedniej, V edycji Dziczy Bieszczadzkiej. Niestety tym razem quad odmówił współpracy na jednym z pierwszych odcinków i walka o dobrą pozycję zaczeła się od samego początku .
No ale zacznijmy od początku.
W piątek wieczorem, już w trakcie odprawy docieramy na Camping nad Sanem w Tyrawie Solnej. Wita nas brama z napisem Yamaha, następnie cały zestaw banerów i wpadamy do sali, a tam pięćdziesiątka oczekujących, głodnych walki w trudnym terenie. Jest 20 godzin na pokonanie 6 odcinków specjalnych. Przy rejestracji 25 teamów losowało godzinę startu i pierwszy OS. Czy losowanie było szczęśliwe, to się okaże…..
Ostatnie pytania, wyjaśnienia, pakowanie sprzętów, gromadzenie zapasów wody, jedzenia i energetycznych wspomagaczy, ostatnie dopinanie pancerzyków i kasków, uszczelnianie srebrną taśmą i czas na start. Ruszyli….. pierwszy zestaw pojechał na trasę, kolejni za 30 minut. Czekamy na ich start i same też ruszamy w trasę zabierając ze sobą jednego paparazziego ? .
Docieramy na OS1, a tam cichutkie pomrukiwanie silników – radosne i szczęśliwe – w końcu jest długo wyczekiwana bieszczadzka młaka, zjazdy, podjazdy, trawersiki, błotko. Wszytko to, co quady i ich użytkownicy lubią tutaj najbardziej. To na tym OS-ie rzeczka chciała dobrze umyć quady i przybrała nawet do 1,5 metra. Decyzja organizatora po sprawdzeniu głębokości była szybka – rzeczkę bierzemy z lewej a nie środkiem aż do pieczątki.
Ten OS nie okazał się przyjaznym dla jednego z zawodników, a może to quad chciał szybciej być na dole i przetoczył się po swoim właścicielu….. Pierwsza rolka, szybki przyjazd GOPR-u, transport na rtg – złamany obojczyk.
Zostajemy jeszcze trochę, obserwując kolejnych zawodników i błyskając im lampami po oczach (reklamacji nie uznajemy, mimo że jeden z riderów wpadł twarzą w błoto na widok błysku…. w końcu maseczka na twarz dobrze robi). Zbieramy się na inny odcinek. Wyjazd po lodzie dla almerki był wyzwaniem i skończyło się na ciąganiu autka quadem.
Kolejny OS, to 6-ka. Podobno jest tutaj Grot z Jarkiem i Benek. Pędzimy więc na poszukiwania. Krzaki, jary, wdrapywanie się pod górkę szukamy quadów na słuch i na widok świateł – no jeżeli nam to tak „lekko” idzie, to uczestnikom na pewno jest jeszcze przyjemniej. Trochę zdjęć do kolekcji Janosików, Grota z Jarkiem i Benka (któremu wypinamy linę na usilną prośbę i to nie jest nasza wina, ze zaraz potem quad dokonał obrotu spadając z powrotem na koła).
Na dzisiejszą noc wystarczy – pomykamy niczym słynny „pomykacz bieszczadzki” do autka, żeby się trochę przespać, a bladym świtem rozpoczynamy dzienny etap naszej przygody z Dziczą Bieszczadzką, tym razem od OS-u 4. Natrafiamy tam na Śmigło z partnerem, którzy sobie piknik urządzają w tak zwanym międzyczasie na podbicie pieczątki. Końcówka OS-u trudna i wymaga koncentracji – ostry zjazd ze skarpy. Powoli quady jeden za drugim, spuszczane na wyciągarce i asekurowane liną docierają na koniec OS-u. A tu szalone Janosiki wpadają napoić maszyny, tworząc mała zadymę, pozując do zdjęć i szybko znikając w tumanie błota.
OS-5 to niewinny strumyczek, trochę już rozjechany po nocy, ale odmienny od poprzedniego – dużo młaki, dużo wody, trochę jazdy środkiem, trochę w poprzek, jakieś kłody i długi, stromy jar z podjazdem do sędziego…..
Wędrując dalej docieramy znowu na OS6 poznawany nocą – walka w młace trwa. To nie jest łatwy OS (zresztą który z nich tak można nazwać na Dziczy….) – po to jest pod górkę, żeby zaraz było z górki…. Jak się jednak okazuje, nie ten OS wywiera na nas największe wrażenie, ale OS nr 3.
Początek OS-u, jak to zazwyczaj bywa, jest niewinny – potoczek, młaka, podjazd, młaka, pieczątka i oczopląs na widok taśm znajdujących się wszędzie. A kiedy juz się wydaje, że to ostatni podjazd, to na końcu następuje zmiana kierunku i z powrotem w dół i pod górkę…. Usiłujemy zorientować się w przebiegu trasy – taśm tutaj tyle, że którędy to Oni niby pokonują ten odcinek? Na naszych oczach toczy się walka – w młace na podjeździe Prezzi, w dole z prawej widać tylko kaski Janosików, kolejny team usiłuje pokonać ostatnie metry do pieczątki wiążąc kolejny raz pękniętego kinetyka.
No czas do bazy na oglądania dorobku zdjęciowego. Zmierzamy więc w kierunku samochodu. Ale nie ma jednak tak lekko….. Kiedy jesteśmy jakieś 400 metrów od OS nr 2 ktoś pędzi na quadzie w naszym kierunku. To Łukasz z informacją, że na 2 za chwilę będzie Śmigło. Wymiana spojrzeń i szybka decyzja i idziemy. OS2 to znowu potoczek, podjazdy i zjazdy – tak bardzo sympatyczny, że ledwo nadążamy za obiektem do fotografowania…..
W ten sposób jak się później okazało (przynajmniej wśród sklasyfikowanych), że oprócz zwycięzców VI Dziczy Bieszczadzkiej, jesteśmy jedyne, co zaliczyły wszystkie 6 OS-ów i to na piechotę ? Następnym razem kartę weźmiemy i pieczątki podbijemy.
Powrót do bazy, szybkie czyszczenie i udajemy się tam, gdzie będą wręczane nagrody. Zmęczona i usatysfakcjonowane (w większości) twarze rozświetla blask bijący od stołu zastawionego pucharami, nagrodami…. Tym razem na Dziczy są 4 klasyfikacje – OGÓLNA, HONDA, POLARIS i YAMAHA – będzie co wręczać….. Na początek nagroda fair play, a potem kolejne nagrody. Niektórym do zajęcia miejsca w czołówce zabrakło kilkunastu minut – oddanie karty po wyznaczonym terminie powodowało, że nie było się sklasyfikowanym….
Nie mając konkurencji i jako jedyny wśród sklasyfikowanych przejeżdżając wszystkie OS-y zwycięzcą OGÓLNEJ klasyfikacji został team Łukasz Żurek i Jarek Witas.
Drugie miejsce zajął Marcin Szynkiewicz który otrzymał również nagrodę fair play , a na trzecim miejscu uplasowała się załoga Bartek Jarzyna i Waldemar Bartkowiak.
{youtube}FKQmm_nG0sE{/youtube}
W edycji pucharu 2010 są jeszcze 3 klasyfikacje – HONDA, POLARIS i YAMAHA
Fotogaleria z imprezy – kliknij
Pełne wyniki na www.dzicz-bieszczadza.com
autorzy: Joanna Mieloch (Wiewiórek) & Aneta Siwiec (Śliwka)