enia do skrzyni – tak elektryczne, jak i pneumatyczne. Szukamy – będąc szczerym – w ciemno. Do tego nad obozem oberwanie chmury. Trawa, na której stoją serwisy zamienia się w bajoro. Idealne warunki do pracy. Około trzeciej nad ranem wpadam na „sprytny” pomysł i wszystko wraca do normy. Testuję na terenie obozu i idę spać zostawiając mechanikom standardowe czynności. To zresztą była dla nich ciężka noc. W Pajero musieli dodatkowo wymienić zbitą szybę, więc kiedy wstałem o 7:00 to właśnie kończyli. Czasem mają chyba trudniej niż zawodnicy…
Środa. Ruszamy na dojazdówkę. Krótką, bo 150 km. Niestety już po 15 km wiemy, że naprawa była nieskuteczna. Udaje mi doprowadzić do wbicia ósmego biegu i jedziemy na start gorączkowo zastanawiając się, co robić. Nie ma jednak za dużo rozwiązań. Wspólnie podejmujemy trudną decyzję – planujemy wystartować do odcinka specjalnego, jechać ile się da, a następnie zjechać asfaltem do serwisu. Otrzymamy bardzo wysoką karę, ale będziemy mogli kontynuować rajd jeśli uda się naprawić skrzynię.
Tak robimy. Kiedy wracamy do obozu trwa tam „ewakuacja” serwisów z zalanych terenów trawiastych na betonową płytę. Po jej zakończeniu zaczynamy kolejne próby naprawienia skrzyni. Nie wdając się w szczegóły techniczne – ok. 22:00 jesteśmy przekonani, że jest sukces. Wykonuję 50 km jazdy testowej, cały czas zmieniając biegi. Jest dobrze.
W międzyczasie z odcinka przyjeżdża Pajero. Panowie pojechali bardzo ładnie i bezbłędnie i wskoczyli na 36. miejsce w generalce. Pajero kolejny dzień bez większych przygód i napraw – urwany łącznik stabilizatora, popękany zderzak, czy pogięta płyta, to drobiazgi, o których nie warto wspominać.
Czwartek. Startujemy do ostatniego etapu z duszą na ramieniu. Skrzynia działa, czy nie? Dojazdówka miała być króciutka, ale z powodu skrócenia odcinka – wydłużyła się. Jedziemy. Wszystko działa. Startujemy do odcinka specjalnego (350 km). Powoli zaczynamy wierzyć w zwycięstwo człowieka nad materią. A na trasie – z powodu ulewnych deszczy – robi się coraz ciekawiej. Kilkakrotnie mijamy duże dziury z błotem, za którymi stoją naprawiające się samochody (również te z czołówki). Odnoszę wrażenie, że dla statystycznego francuskiego Dakarowca, błoto – tak dobrze nam znane z polskich zabaw 4×4 – jest czymś kompletnie obcym. Zamiast pomyśleć przez 20 sekund jak przejechać – napadają na oślep i kończą awarią lub minimum długą walką podczas wyciągania.
Po drodze mijamy BMW Piotrka Beaupre – nie próbuje nas zatrzymać, wiec to pewnie coś poważnego i czeka na serwis. Wieczorem dowiadujemy się, że wybuchł silnik i dla nich to koniec rajdu. Niestety.
Zjeżdżamy z góry na wielką łąkę w kształcie niecki. A tam przysłowiowe „kongo”. Dwa MAZ-y zakopane po kabinę, obok kilka małych rajdówek walczy z linami, trapami itd… Rozglądam się czy nie widać gdzieś naszego Pajero. Nie ma – czyli Paweł z Ernestem zachowali zimną krew i jakoś rozwiązali problem. Nam jest łatwiej. Zapinamy centralny i tył, spuszczamy powietrze do 1.4 bar i spokojnie przejeżdżamy na drugą stronę.
Z kilometra na kilometr trasa się pogarsza – spotkamy pourywane koła i samochody poza trasą. Nam też jest coraz trudniej – masa Unimoga robi swoje i wszystkie zjazdy na błotnistych drogach, a szczególnie zboczach, są zawsze ryzykowne. Nagle „pyk” i bieg nie przeskakuje. Sprawdzam raz jeszcze – jest kłopot – skrzynia nie działa, jak powinna. Nie ma jeszcze dramatu, bo zostajemy z trzema biegami – 3, 5 i 7. W błocie na 7-ce za szybko, na 5-ce za wolno. Na szybkich partiach na 7-ce nie możemy przekroczyć 75km/h, wiec słabo – ale jedziemy. Do mety 80 km. Musi się udać. Końcówka jest makabryczna – wszyscy mamy dość. Drogi i mostki pogruchotane przez tańczące Kamazy. To właśnie ten fragment trasy i lejący deszcz – jak się potem okazało – przewrócił wyniki rajdu do góry nogami.
Pajero pojechało koncertowo i panowie wykorzystali trudną sytuacje wskakując na 28. miejsce w generalce. A na dodatek jechali na All Terrain bo miało być sucho i M-teki zostały w MAN-ie. Gratulacje. Dojeżdżamy do końca odcinka a potem rajdu. Jest meta. Mogło być oczywiście lepiej, gdyby nie ta nieszczęsna skrzynia. Ale meta takiego rajdu też jest powodem do zadowolenia. Polewamy się szampanem i robimy wspólne zdjęcia. Od rampy odjeżdżam na jedynce, bo nic innego już nie wchodzi. Nieważne. Jest meta.
Epilog. „а вы кто??” spytała staruszka sprzedająca kwiaty w restauracji w Soczi. „мы Гоньчикй. Гонка была из Москвы в Сочи” – odpowiedzieliśmy chórem. „Гоньчикй?” – zdziwiła się – „а за цём бы гонитье?” – spytała, tym razem z nutą niezrozumienia w głosie. Pytanie to wprowadziło nas w chwilę zamyślenia, bo faktycznie – za czym gonimy? Ale chwila była krótka – za sekundę omawialiśmy już jakiś kolejny rajd, który natychmiast stał się
Autor: Piotr Domownik, Zdjęcia: NAC Rally Team