Nie muszę chyba mówić, że tereny na wschód od naszej granicy, przed wojną znajdowały się na terenie Polski, i cały czas możemy znaleźć tam bardzo dużo śladów świetności Rzeczypospolitej. Mogę natomiast z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to obszar doskonale nadający się do turystyki off-roadowej. Bo gdzie indziej można tak łatwo połączyć błotko, przestrzenie „dzikich pól”, polne drogi, ciągłe zapóźnienie cywilizacyjne i monumentalne ślady oświeceniowej potęgi naszych antenatów?
Granica Europy
Przyzwyczajeni do przekraczania granic państw układu z Schengen, stojąc w kolejce na przejściu w Krościenku cofamy się w czasie o ok. 20 lat. Na tej granicy nic się nie zmieniło, nawet w kontekście Euro 2012 – drobni przemytnicy, rozbiegane oczy ukraińskich celników w poszukiwaniu mikrołapówek, długi czas oczekiwania na odprawę i wspominki, jak to na granicy z Niemcami kiedyś bywało – słowem, normalka. Po drugiej stronie szlabanu czas stoi w miejscu – drewniane chałupy, niemiłosiernie dziurawe drogi, stare i poobijane samochody – widać, ze ukraińska prowincja nie zmienia się w ogóle. Jest to może nawet i fajne, bowiem utwierdza nas w przekonaniu o właściwym wyborze kierunku rozwoju naszego kraju w Europie i „fokusowania” na Zachód, a nie na Wschód. Tak zaczęła się kolejna off-roadowa przygoda. Naszym celem były zamki i twierdze kresowe, więc pierwszy warowny ślad znaleźliśmy już w Dobromilu. Ostry podjazd pod górę, wąską i nieoznaczoną dróżką przez las, wprowadził nas na dziedziniec zamku Herbut, wybudowanego w 1584 roku przez Stanisława Herbuta. Wjechaliśmy dumnie przez bramę i spędziliśmy miły południowy popas wśród przepięknych ruin. Następne ruszyliśmy do Mniszkowa – jednej z letnich rezydencji znanego rodu, miejsca położonego w okolicach Chyrowa. W dzisiejszych czasach zostało z niego tylko trochę murów i wzgórek zamkowy. Stamtąd nasza droga biegła do miejsca urodzenia Aleksandra Fredry, czyli Benkowej Wiszni. Oglądaliśmy neorenesansowy pałac z 1835 roku, chodziliśmy po ogrodzie i podziwialiśmy zewnętrzną elewację, która zachowała się w stanie takim, jak przed wojną. Jako że było już grubo po południu, pojechaliśmy do Lwowa i oglądaliśmy wieczorne życie miasta. Lwów jest perełką samą w sobie, mieliśmy w planach pobyt tam jeszcze pod koniec naszej wędrówki, by dać sobie więcej czasu na zwiedzanie.
Droga na Wschód
Po noclegu w pobliżu Lwowa pojechaliśmy do Starego Sioła. Pięknie zachowana chłopska forteca z 1654 roku, zbudowana przez Władysława Dominika Ostrogskiego oparła się wszystkim oblężeniom, poczynając od buntu Chmielnickiego, a kończąc na najeździe tureckim po zajęciu Kamieńca Podolskiego. Dziedziniec jest na tyle rozległy, że bez przeszkód jeździliśmy sobie po nim, strasząc pasące się wewnątrz krowy. Następny zamek to Świrż, zbudowany przez Świrskich w 1540 roku, przedwojenna własność gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego i miejsce urodzenia Marszałek Alicji Grześkowiak. Zamek pięknie położony i odrestaurowany jest przykładem rezydencji obronnych, jakich kiedyś na Kresach było bardzo dużo.
Zaczęło się błotko
Nasza eskapada była wyjazdem off-raodwym, więc następny zamek, w Brzeżanach, postanowiliśmy zdobyć od strony lasu, czyli rzuciliśmy azymut ze Świrża i pojechaliśmy na przełaj, szukając drogi. Błotnistą leśną przecinką udało nam się wyjechać na rozległą polanę i dotrzeć do zamku. Same Brzeżany, zamek Sieniawskich z 1554 roku, nigdy nie zdobyta forteca, która oparła się kilkukrotnie Kozakom i Turkom, zachowana jest jako trwała ruina. Na szczęście są plany częściowej odbudowy, bo jest to wspaniały przykład barokowo-renesansowej architektury obronnej, nie mniej jak zwykle brakuje pieniędzy…Z Brzeżan wzięliśmy kurs na Halicz, stolicę Rusi Czerwonej. I znów azymut na wprost i ruszyliśmy szukając drogi. Tym razem nie poszło tak łatwo, wbiliśmy się w bardzo podmokły las, na dodatek zryty ciężkim sprzętem, co spowodowało kilkugodzinną, mozolną walkę naszych turystycznych, bądź co bądź samochodów. Gdy słońce chyliło się ku horyzontowi, musieliśmy wycofać się z jednego od