PREAMBUŁA
Co zrobić, gdy mamy tydzień urlopu, dwóch nieletnich pod opieką, nie za wiele biletów płatniczych w kieszeni i zapędy „offrołdowe” ? Jest kilka propozycji: możemy pojeździć „wokół komina”, wklejając się trzy razy aby być dłużej na świeżym powietrzu, alternatywnie możemy dokupić kolejną wyciągarkę do ukochanej maszyny i ćwiczyć jej użytkowanie na parkingu osiedlowym, albo możemy spakować graty i udać się na „EKSPEDYCJĘ MIĘDZYNARODOWĄ” ;-). Najlepiej nie za daleko, „mało po asfalcie”, za to z duchem wielkiej przygody.
W naszym przypadku, po dokonaniu „analizy wskaźnikowej” zatwierdziliśmy wariant trzeci, a na cel naszej wyprawy została wybrana Litwa. Pomijając opisy co zwiedziliśmy, gdzie jedliśmy i jakie atrakcje oglądaliśmy; wszak to można odszukać w każdym przewodniku, opowiemy Wam jaka jest Litwa widziana okiem TURYSTY 4×4.
GRANICA
Granice istnieją tylko w naszych głowach…. Pas graniczny przejechaliśmy dziurawą, szutrowo-kamienną drogą leśną w okolicach miejscowości Zelga. Otwarty szlaban, klasyczne tablice graniczne, informacja o najbliższej miejscowości po „ichniej” stronie – nie mamy wątpliwości, że wjechaliśmy na Litwę. Widać jedynie pozostałości czasów radzieckich w postaci pasa granicznego. Nie znaczy to jednak, że służby graniczne pozostały tylko na lotniskach. Odczuliśmy to kilka dni później w okolicach Druskiennik. Przesuwając się „prędkością patrolową” przez zagajniki i przepastne łąki nad Niemnem, co chwilę zbliżaliśmy się do granicy z Białorusią. Kilkanaście kilometrów wzdłuż granicy w przekonaniu o bezkarności przemieszczania się obrzeżami Unii Europejskiej uśpiło naszą czujność, a zachęciło litewskich pograniczników do zapoznania się z nami. Czekali na nas przy kolejnym słupku granicznym…Dzieciaki były zachwycone, wszak nie każdy kilkulatek może się pochwalić, że „wojsko aresztowało tatę i wujka i dżipa i landka też…”, choć w rzeczywistości wystarczyły krótkie wyjaśnienia, że „my turisty z Polszy”, pobieżny przegląd naszych dokumentów i dalej jazda… bo sympatyczny pogranicznik (Litwin o dłoni jak dwie moje!) powiedział, że możemy jeździć gdzie chcemy (bo już nas znają), kiedy chcemy i jak chcemy, byle nie przejeżdżać na stronę białoruską… bo Niemen „ocień” głęboki, a tam „uże nie Unija”.
LUDZIE
Przez tydzień włóczenia się po łąkach, lasach, bagniskach i kilku miejscowościach Litwy spotykaliśmy się z wyłącznie z gościnnością, sympatią i zainteresowaniem Litwinów, a często Polaków zamieszkujących ten kraj. Otwarci, pomocni i chętni do pogaduchy w dowolnym języku, choć wbrew obiegowym opiniom, nie mieliśmy żadnych problemów z rozmową w języku polskim czy rosyjskim. Zwłaszcza Litwini z grupy wiekowej „40+” nie widzą ograniczeń w kontaktach z użyciem języka „dawnego bloku socjalistycznego”. Angielski to raczej domena młodzieży, choć byliśmy również zaskoczeni jak dużo młodych ludzi mówi płynną polszczyzną.
W trakcie jednego z noclegów nad brzegiem śródleśnego jeziora zostaliśmy odwiedzeni przez Litwinów biwakujących w sąsiadującej zatoce. Litwini byli solidnie przygotowani do wizyty u braci Polaków… a litewskie ogórki małosolne były „prima sort”. Nasza rodzima sucha kiełbasa i polskie piwo zrobiło równie dobre wrażenie na naszych gościach. Rozmowy, oczywiście w mieszanym narzeczu „litewskopolskorosyjskim” trwały do późnej nocy.