Są tacy, którzy jeżdżą nim niezawodnie 200 tys. km, jak i tacy, których auta trapione są często mniejszymi bądź większymi awariami. Nie ma natomiast prawdopodobnie nikogo, kto miałby zastrzeżenia do komfortu jazdy, jakości prowadzenia, ergonomii wnętrza i – ogólnie rzecz ujmując – klasy Freelandera drugiej generacji.
Freelander pierwszej generacji nie był samochodem złym. Był nowatorski, komfortowy, w swojej klasie – całkiem terenowy. Ale miał kilka poważnych chorób wieku dziecięcego i kilka przewlekłych, które skutecznie psuły mu reputację. Zaniedbany, mógł następnemu właścicielowi przysporzyć poważnych wydatków.
„Dwójkę” zaprojektowano całkowicie pragmatycznie, rezygnując z konstrukcyjnych nowalijek. Za podstawę przyjęto dużą fordowską płytę podłogową EUCD, która znalazła zastosowanie również w Volvo S80. Z palety jednostek napędowych wybrano rzędową szóstkę oraz sześciobiegowe skrzynie – ręczną i automatyczną (również zastosowane w Volvo). Do tego doszedł używany w koncernie turbodiesel PSA, dobrze rozpoznany układ przeniesienia napędu na koła tylne ze sprzęgłem Haldex. Miało być nowocześnie, sprawnie i elegancko, bez nowinek i ekstrawagancji. Chyba się udało…
Nadwozie
W odróżnieniu od poprzednika, Freelander drugiej generacji został przedstawiony wyłącznie w pięciodrzwiowej wersji nadwoziowej. Nadwozie nabrało elegancji i wydoroślało. Stało się też wyraźnie większe niż poprzednio. Zrównoważone proporcje i pozbawione ekstrawagancji linie mogą podobać się każdemu. Freelander doskonale też wpisał się w stylistykę nowej rodziny Land Rovera – to nie był już „baby Land Rover”, ale pełnoprawny członek rodziny. Doskonałe wyposażenie i wykończenie topowych kompletacji wskazywało wyraźnie, że to wprawdzie kompakt, ale klasy Premium. W topowej kompletacji znalazły się biksenonowe światła przednie czy 18-calowe koła.
Elegancko i praktycznie rozwiązano wnętrze. Cieszy szczególnie kokpit. Nawet w podstawowej kompletacji jakość materiałów jest przyzwoita, a w topowych dostępna jest skóra. Pozycja za kierownicą nie jest tak wysoka, jak w większym Discovery, ale jest zdecydowanie „command” i zapewnia bardzo dobrą widoczność wokół pojazdu. Koło kierownicy ma dobrze dobraną wielkość, zegary i wskaźniki rozplanowano jasno i czytelnie. Nawet zawierający sporo elementów sterowania panel centralny jest łatwy w obsłudze. Tylne fotele położone są o ok. 5 cm wyżej niż przednie, przez co nawet mali pasażerowie powinni cieszyć się dobrą widocznością. Miejsca na nogi i głowę jest wystarczająco, nawet dla dorosłych osób.
[tooltip title=”Bagażnik?” content=”Trochę brakuje dodatkowych schowków i kieszeni na drobiazgi w przestrzeni bagażowej. Szczęściem nie brakuje ich dla podróżnych obydwu rzędów siedzeń.” type=”info” ]Bagażnik?[/tooltip] Płaska podłoga i brak wyraźnej krawędzi dolnej otworu drzwiowego nie tylko ułatwiają załadunek bagażu, ale i pozwalają przycupnąć na zderzaku, żeby zmienić obuwie. Wnęki kół nie zajmują zbyt wiele miejsca, choć szczególnie małe nie są – pozwalają załadować przedmioty o szerokości ponad 1 m. Tylne fotele są dzielone w proporcji 2:3 i składane. Po złożeniu tylnych foteli otrzymujemy płaską podłogę i aż 1 670 l ładowni. Dla dwojga miejsca na bagaż jest więc sporo, bo przy rozłożonych tylnych fotelach, pod roletą mieści się niewiele ponad 400 l bagażu. Pod podłogą bagażnika znalazło się miejsce jedynie na koło zapasowe i narzędzia. Zważywszy, że oparcia tylnych foteli nie posiadają regulacji (nie wspominając o siedziskach), bagażnik można uznać jedynie za zadowalający.