OFF-ROAD PL MAGAZYN 4x4 | CHALLENGE&INDEPENDENCE
Search
Logo OFF-ROAD.PL magazyn 4x4

Gruzja. Racza 4x4x4

Mestia, Uszguli, Kazbegi, Omalo, Dartlo, Szatili… – te nazwy znane są wszystkim podróżnikom 4×4 odwiedzającym Gruzję. Niektórzy zapuszczają się w przepastne stepy na południu kraju, odwiedzają skalne miasta lub regenerują siły na plażach Adżarii. Zwiedzamy Tbilisi, Kutaisi czy Gori, smakujemy win Kachetii, niekiedy zdobywamy szczyty Swanetii.

Korzystając z doświadczeń poprzednich wyjazdów, tym razem wybraliśmy się całą rodziną do jednego z najbardziej tajemniczych zakątków tego kraju. Naszym celem była Racha (w tekście używamy nazewnictwa polskiego – Racza). Pojechaliśmy tam w zimie.

Gdzie to?

Racza to jeden z najrzadziej zaludnionych regionów kraju zajmujący północno-zachodnią cześć Gruzji. To piękna kraina położona u stóp potężnego Kaukazu. Do granicy z Osetią Północną jest dosłownie „siedem kroków”. Przez Raczę przepływa majestatyczna rzeka Rioni, która w górnym odcinku swego biegu tworzy kilkusetmetrowe rozlewiska i potężne kaniony, wyrzeźbione masą jej wód. Ten region ze względu na swoje położenie geograficzne był miejscem wielu zdarzeń historycznych, a ich ślady znajdziecie w Raczy do dziś.

Po co tam pojechaliśmy?

Niewątpliwie Racza jest jednym z regionów Gruzji, którego walory turystyczne i krajobrazowe są dopiero odkrywane. Nie ma tu masowej turystyki znanej z Batumi, Mestii czy Vardzi. W dostępnych polskojęzycznych przewodnikach informacje o Raczy albo ograniczają się do kilkunastu zdań, albo nie występują wcale. Racza w jednym zdaniu? Potężne góry, samotne skały, przepastne łąki, kilkusetletnie lasy, jeziora, wąwozy, wodospady, małe górskie wioski i przysiółki, a to wszystko połączone tym, co jest nam szczególnie bliskie – pięknymi, górskimi drogami i ścieżkami. Na trasach spotkacie nasz „ulubiony” poradziecki asfalt, szutry, liczne kamieniste podjazdy, jak również widokowe „stokówki” oraz górskie łąki. Możecie również spróbować wodnych przepraw przez Rioni…

Jak tam dojechaliśmy?

Śmiejemy się sami z siebie, że jesteśmy przedstawicielami „trzeciej kategorii” podróżników off-road! Dlaczego? Tanie linie lotnicze, wynajem samochodu terenowego na miejscu, szybka kilku- lub kilkunastodniowa wyprawa, zwrot samochodu, tanie linie lotnicze i … jesteśmy w domu. Oczywiście z tysiącem wspomnień i zdjęć. Dzieci w wieku szkolnym, terminy ferii i wymiar urlopu szybko weryfikują nasze marzenia w temacie „prawdziwej turystyki 4×4”. Przynajmniej na najbliższe kilka lat.

Tym razem było podobnie. Ruszamy zaraz po Bożym Narodzeniu. Przelot (tak, tak – tanimi liniami!) do Kutaisi, nocleg w hostelu i odbiór Nissana Xterra na atekach od naszego wspaniałego przyjaciela, Kote. Następnego dnia jedziemy przez stolicę Raczy, senne Ambrolauri, do miejscowości o nazwie Oni. Do niedawna Oni było miastem, w którym żyło ponad pięćdziesiąt tysięcy ludzi (wraz z przyległymi wioskami). W tej chwili to zapomniane miejsce, które zamieszkuje niecałe trzy tysiące mieszkańców, związanych głównie z przemysłem drzewnym, handlem i usługami. Baza turystyczna, zwłaszcza w zimie, praktycznie nie istnieje. Dobrze, że mamy zarezerwowane pokoje w rodzinnym hotelu Gallery…

Racza – dzień pierwszy, czyli rozpoznanie

Sam dojazd do Raczy dostarcza nam sporo wrażeń. Po drodze zwiedzamy wiele magicznych miejsc, o których kilka słów znajdziecie w podsumowaniu wyprawy. Dzień pierwszy przeznaczamy na piesze rozpoznanie Oni i najbliższych okolic. Zwiedzamy wyjątkowy obiekt, jakim jest synagoga, trzecia co do wielkości w Gruzji. Opiekun miejsca otwiera przed nami jej wnętrza. Robi to bardzo chętnie, zwłaszcza gdy dowiaduje się, że jesteśmy z Polski. Opowiada o naszym rodzimym architekcie, który zaprojektował budynek synagogi w XIX wieku. Następnie szybkie zakupy, przegląd auta, dwunastodaniowa kolacja i do łóżek!

Racza – dzień drugi, czyli „z tarczą”

Drugiego dnia postanawiamy wybrać się do wiosek leżących u stóp Kaukazu. Wybór jest oczywisty – za cel podróży obieramy siedliska Ghebi i Gona, a w drodze powrotnej planujemy wizytę w Shovi, osadzie leżącej tuż przy granicy z Osetią. Chcemy dojechać do samej granicy. Kilka kilometrów za Oni zdajemy sobie sprawę, że nasz Nissan na oponach typu AT nie jest idealnym pojazdem do poruszania się po śniegowo-lodowych zboczach i podjazdach. Dwa kilometry przed Ghebi wjazd na kolejne wzniesienie staje się niemożliwy. Dosłownie – lodowisko! Nissan próbuje przejąć władzę, robi wszystko, aby jechać bokiem, tyłem i to najchętniej w dół zbocza. Zapada decyzja – nie ryzykujemy, tym bardziej, że podróż po lewej stronie drogi mogłaby zakończyć się kilkudziesięciometrowym „lotem swobodnym” wprost do wartko płynącej Rioni. Strach, bo wysoko i… woda zimna! Samochód zostaje na półce skalnej, a my na piechotę docieramy do Ghebi. O dojechaniu do Gony możemy niestety tylko pomarzyć. Zmarznięty śnieg zasypał dojazd do wioski do tego stopnia, że trudno znaleźć w terenie właściwą drogę. Poza tym na trasach wokół Ghebi króluje wszędobylski lód – nie ma co ryzykować.

Ghebi… bardzo malownicze miejsce. Duża, górska wieś z widokiem na Kaukaz. Opustoszała, samotna, tajemnicza. Zmierzamy w kierunku małej cerkwi położonej w samym centrum sioła. Zwiedzamy świątynię i liczne uliczki odchodzące od głównego placu. W drodze do charakterystycznego obiektu wsi, czyli współczesnej wieży zbudowanej w stylu swaneckim, otwiera się przed nami furtka, a w niej stary człowiek (Nieletni zwracają się do niego per dziadziuś), który z niezwykłą serdecznością pyta nas, skąd jesteśmy, bo pewnie nie z Gruzji. Polacy? – nie dowierza i zachęca słowami – Zachodźcie. Pojemy coś, popijemy, pogadamy. Nieznajomy zastanawia się, po co przyjechaliśmy do Ghebi, przecież tu nic nie ma, zima, śnieg, daleko… . Za chwilę pojawia się również „babuszka”. Zachęca do wizyty, dziwi się, że przyjechaliśmy do nich w zimie i to w dodatku z „rebionkami”. Dopytuje o cel wizyty i przezornie ostrzega, że do Oni daleko, drogi zasypane, w wioskach pustki…
Niestety robi się późno, więc musimy wracać. Do samochodu mamy kawałek drogi. Rozstajemy się, spełniając życzenie naszych „dziadków”. Jakie? Wspólne kolorowe zdjęcie z Nieletnimi, które kilka dni temu już poleciało do Valerego z Ghebi!

Wracając, przeprowadzamy frontalny atak na wioskę Shovi. Tak sprawnie jak atakujemy, tak sprawnie, a nawet znacznie sprawniej, zaliczamy „wycof”. Nienawidzę tych chwil, gdy Agnieszka prowadzi auto, a ja pięćdziesiąt metrów przed samochodem jakimś patykiem szukam twardego pobocza. Najgorsze, że taka zabawa trwa nieraz kilometrami. Saper na lodowisku… Nagle mknie na wprost nas jakaś biała masa. Zbliża się nieodwołalnie. To zasypana śniegiem, biała Łada Niva, której… wysiadły wycieraczki!

Przed wyjazdem do Raczy nasz przyjaciel, Kote, ostrzegał nas przed legendarnymi raczańskimi śnieżycami, które w ciągu kilkudziesięciu minut odcinają szansę powrotu z gór, a widoczność spada do kilku metrów. Opowiadał również o płatkach śniegu wielkości połowy dłoni. Uwierzcie mi, że mówił prawdę… świętą prawdę.

Racza – dzień trzeci, czyli „na tarczy”

Nika, syn naszych gospodarzy z Oni, zachęca nas do wyjazdu do dzikiej jaskini leżącej u stóp Skał Królowej Tamar, nieco na południe od Oni. Według informacji, jakie przekazał nam Niki, około dwudziestu pięciu kilometrów od Oni, gdzieś w sercu gór, jest jaskinia, która w okresie zimowym jest możliwa do eksploracji w typowych butach 4×4, tj. gumowcach. W innych porach roku zwiedzanie pieczary jest trudniejsze, ponieważ poziom wody jest dużo wyższy. Już samo przygotowanie do wyprawy zaciekawia Nieletnich. Chłopaki zastanawiają się głośno, w jakim celu Nika zabiera do jaskini… solidne petardy. Nika ze spokojem wyjaśnia, że jaskinia to taki hotel… trzeba dać znać jej mieszkańcom, że nadciągają goście. Im głośniej i wcześniej tym lepiej – lokatorzy będą mieli więcej czasu na ewentualną wyprowadzkę. Nika zapewnia nas, że nigdy nie spotkał w jaskini jakichkolwiek groźnych zwierzaków, ale ustalamy, że to on wchodzi do środka jako pierwszy. W Raczy strach ma wyjątkowo wielkie oczy!

Pierwsze „naście” kilometrów przejeżdżamy przez wąwozy, wioski, szerokie półki skalne (Nika dopiero pod koniec wyjazdu przyznał, że pomylił drogę już na starcie…). Niestety, tym razem Nissan przegrywa z kopnym śniegiem nasypanym przez poranną śnieżycę na wczorajszy lód. Próbujemy na różne sposoby. Zdobywamy pięćdziesiąt, może sto metrów w pół godziny. Pieszo też nie dojdziemy przed zmrokiem. Wracamy. Ale strasznie żal.
Swoją drogą, w lecie musi tu być jak w raju. Raju, do którego prowadzą prawdziwie, rajskie, off-roadowe dukty.

Nika pociesza Nieletnich, że wszystkie petardy wykorzystamy w sylwestra. I słowa dotrzymuje!
Racza – dzień czwarty, czyli „z tarczą w glorii i chwale”
Nie odpuszczamy. Pomimo dużej ilości śniegu i naprzemiennych przymrozków i roztopów (czytaj: wszędzie pełno lodu) podejmujemy decyzję o kolejnej próbie podjazdu do Skał Królowej Tamar i pięknego wodospadu…. Niby tylko piętnaście kilometrów, ale droga ma być technicznie zbliżona do tej, która prowadzi do jaskini.

Po drodze docieramy do naturalnych źródeł wód mineralnych. Potężny „gejzer” wyrzuca z siebie hektolitry wody mineralnej o specyficznym, żelazisto-siarkowym zapachu i metalicznym smaku. I płynie dalej jako… pomarańczowa rzeka!

[su_note note_color=”#8c2c06″ text_color=”#ffffff” radius=”8″]Pierwszy raz w życiu widzimy domy zbombardowane w ostatnich konfliktach zbrojnych z północnym sąsiadem. Dociera do nas, że było tu siedlisko, mieszkali ludzie, mieli swoje życie, plany i marzenia. Nieletni rozumieją powagę miejsca i chwili, dopytują o sens wojny. Nie mamy mądrej odpowiedzi na takie pytania.[/su_note]

Walczymy o każdy metr drogi i wszystko wskazuje (optymiści!), że zaparkujemy pod wodospadem. Nie „pękamy”, kiedy widzimy, że drogę przed nami zasypało osuwisko skalne. Dziarsko bierzemy się za uprzątnięcie przejazdu, choć mój kręgosłup odmawia współpracy po piętnastu minutach pracy w „kamieniołomie”. Optymizmu wystarcza na jeszcze jeden, może dwa kilometry. Zaczyna się kopny śnieg, a pod nim oczywiście lód. Powtórka… Nissan na pobocze, a my ostatnie cztery kilometry przez las, rzekę, wioskę, połamane mostki i po półkach skalnych na nogach i „tyłku” gnamy do wodospadu. Po około dwóch godzinach jesteśmy u jego stóp. Wodospad, choć zamarznięty i przypominający ścianę lodu, jest majestatycznie piękny. Prawie trzydzieści metrów spadającej wody. W powietrzu wyczuwamy specyficzny zapach, znany nam ze źródeł w Oni. Zdjęcia, próby wspinaczki po lodzie i zjazdy „na portkach” wypełniają czas całej rodzinie. Wracając, spotykamy mieszkańców ostatniej osady przed wodospadem. Potwierdzają, że fatalne warunki sprawiają, że i oni od kilku dni nie jeżdżą samochodami do Oni. Poprawia to nasze morale – jeżeli Gruzini nie dają rady podjechać, to my jesteśmy prawdziwymi „off-zuchami”!
Siedząc na płaskowyżu przed wodospadem, robimy zdjęcia i snujemy plany. Racza, nawet w zimie, jest wyjątkowym doznaniem! A jak cudnie musi tu być latem! To pewnie kontrast białych skał, łąk porośniętych kwiatami, nielicznych domostw i górskich dróg. Dróg i ścieżek tak pięknych, że serce się śmieje! Wrócimy tu, a na razie postanawiamy, że będziemy wszystkim opowiadać o tej wyjątkowej krainie.

Nadchodzi czas nas powrót do Oni. Trochę zjazdu na reduktorze, znacznie więcej ślizgu, ograniczanego podkładanymi pod koła gałęziami i kilka godzin później jesteśmy w cieplutkim hotelu. Czekają na nas zniecierpliwieni gospodarze, rozpalony kominek, jedzenie i niepowtarzalne wino home made.

Dzisiaj sylwester! Nieletni wraz z naszą gospodynią przygotowują w kuchni tradycyjne gruzińskie potrawy, własnoręcznie robią prawdziwe czurczele, chaczapuri i pierożki chinkali. Hazjaj krząta się po izbie, rozlewając do butli wino i czaczę własnej produkcji. Oj, działo się…witaj Nowy Roku!

Powrót do Kutaisi

Pora wracać. Podejmujemy odważną decyzję, że wracamy do Kutaisi przez Tsageri. Ponoć droga jest przejezdna, ale sytuacja zmienia się dosłownie co godzinę. Trasa przez przełęcz, choć w tej chwili wyasfaltowana jak autostrada, pozostanie w naszej pamięci na długi czas. Nie wierzycie? Spróbujcie przy najbliższej okazji. Widoki i wrażenia są wyjątkowe. Jeziora, twierdze, ostańce skalne, przełomy rzek, widoki na ośnieżone szczyty i pionowe ściany wąwozów – tego możecie się spodziewać na kilkudziesięciu kilometrach tej trasy.

Racza – co dalej?

Nie mamy żadnej wątpliwości, że zimowy wyjazd do Raczy był wyjątkowym doświadczeniem, nie tylko pod względem off-roadowym, ale również rodzinnym. Przez kilka dni mieliśmy okazję po raz kolejny spotkać się z gruzińską otwartością, gościnnością i sympatią. Zapewniamy Was, że pomimo coraz większej komercjalizacji turystyki w Gruzji, podróżnik z biało-czerwoną plakietką na ramieniu jest traktowany i przyjmowany jak najlepszy przyjaciel.

A sama Racza? Ten wyjątkowy region Gruzji jeszcze przez lata pozostanie dziewiczy pod każdym względem. Zanim dotrze tu turystyka w znanej nam komercyjnej formie, upłynie wiele wody w nurcie Rioni. Tak więc, planując kolejną wyprawę do Gruzji, pomyślcie o kilku dniach w Raczy. To tak blisko Mestii, Uszguli, Lentekhi… Odległość z Kutaisi do Oni to tylko sto kilometrów. Jadąc z Imeretii, odwiedźcie po drodze rezerwat Jeziora Szaori, monastyr Nikorcminda, twierdzę Mindatsiche oraz cerkiew Barakoni. Zatrzymajcie się w Ambrolauri, aby zakupić wino Kwanczkara (Khvanchkara), produkowane wyłącznie tam z wyjątkowych szczepów winogron Alexandria i Mudzhuretuli.

Niekorzystne warunki pogodowe uniemożliwiły nam wjazd w wyższe partie gór, wędrówki do wysokogórskich jezior czy zobaczenie charakterystycznych dla Raczy „warstwowych” szczytów. Nika zapewnia, że to całkiem inna, jeszcze piękniejsza część Raczy!
Oglądamy zdjęcia z wyjazdu. Wydają się czarno-białe, choć wykonywane w technice kolorowej. Taka jest zima w Raczy. Surowa, dostojna, ale też bezwzględna dla jej mieszkańców i gości takich jak my. Cały czas próbuję wyobrazić sobie, jak mogą wyglądać odwiedzone przez nas miejsca latem. Tysiące kolorów, zapachów, dźwięków. Czy Racza w lecie to zieleń Tuszetii? A może mnogość barw i kształtów Chewsuretii? A może tak jak w Swanetii – paleta kolorów na tle białych szczytów? Czy jest tak cicho jak w Wąwozie Truso?
Jeżeli ktoś z czytających naszą opowieść wybierze się do Raczy w lecie, już dziś prosimy o napisanie erraty do naszej krótkiej, zimowej historii.
[su_box title=”Niezbędnik podróżnika” box_color=”#d97070″ title_color=”#ffffff”]

Cel podróży

Gruzja (region Racha – ok. 100 km na północny wschód od Kutaisi)

Odległość w linii prostej

około 2 400 km

Dokumenty

ruch bezwizowy

Waluta

lari gruzińskie (GEL); 1 GEL = 1,7 zł

Konsulat

Ambasada Polska w Tbilisi ul. Braci Zubalaszwili 19

Zalecenia medyczne

brak specjalnych wymagań, zawsze warto wykupić dodatkowe ubezpieczenie medyczne

Warunki atmosferyczne

pogoda w Raczy zmienia się w zimie z godziny na godzinę; konieczna weryfikacja prognozy przed każdym wyjazdem w góry; gwałtowne śnieżyce odcinające możliwość odwrotu z gór nie są rzadkie; uwaga na poranne mgły utrzymujące się w dolinach nawet do godzin południowych

Paliwo

około 1,7 GEL za litr benzyny (grudzień 2015); stacja benzynowa (równocześnie apteka) znajduje się w centrum Oni

Woda

kilkanaście rodzajów, w tym znana Borżomi, dostępna w sklepach, liczne źródła przy drogach, zwłaszcza w górach

Koszt

lokalnego posiłku obiad z napojami – 40 GEL (za naszą czwórkę); porcja nie do przejedzenia

Noclegi

w Raczy baza turystyczna jest bardzo słabo rozwinięta; powoli powstają gospodarstwa agro i noclegi „u gospodarza”; z czystym sumieniem polecamy hotel Gallery w Oni; w lecie nie powinno być również problemów z noclegiem „na dziko”; widzieliśmy mnóstwo terenów „pod namiot” nad samą rzeką Rioni, jak również wyżej na górskich łąkach czy przy wioskach

Dodatkowe

informacje komunikacja głównie w języku rosyjskim, rzadziej w angielskim[/su_box]

autorzy: Marcin Domzalski, Agnieszka Pisarska, zdjęcia: autorzy

...a może to też Cię zainteresuje: